Jeroen Funke ze swoimi „Wiktorem i Wisznu” zajął drugie miejsce na zeszłorocznych ligaturowych pitchingach. Holender musiał uznać wyższość poetyckiego „The Lonely Matadora” Jay`a Wrighta, ale w pokonanym polu zostawił „Radosava” Borisa Stanica. Na nagrodzony w Poznaniu projekt składają się cztery krótkometrażowe opowieści. Każdy z nich został narysowany w przeciągu zaledwie 24 godzin, podczas czterech edycji akcji „24 Hour Comics Day”.
Holenderski twórca związany z kolektywem Lamelos cieszy się sławą mistrza w ekspresowej produkcji komiksowej. Po lekturze jego debiutanckiego na naszym rynku albumu, nie można się takim sądom dziwić. Operujący w cartoonowej stylistyce Funke z równą gracją operuje prostą, ascetyczną kreską, co nieskażonymi jakimkolwiek racjonalizmem pomysłami. Pozbawione słów, nieme komiksy z jednej strony przypominają dokonania Lewisa Trondheima, a z drugiej rezonuje humorem naszego Piotrka Nowackiego.
Można tylko przypuszczać czy Wisznu to ten mały, przypominający kaczkę (koczkodana?) stworek z zakręconym ogonkiem, a Wiktor to ten wielki niedogolony, psowaty niedźwiedź kryjący swoją twarz za okularami. Ta niewiedza zupełnie nie przeszkadza, żeby ten sympatyczny duet antromorficznych bohaterów polubić. Przygody, które Wiktor i Wisznu przeżywają, nieskrępowane są żadnymi zasadami logiki. Funke tak prowadzi swoje historie, aby realizować jak najbardziej szalone i oryginalne koncepty. Często, jego komiksowa intuicja prowadzi go w niezwykłe miejsca – na przykład tam, gdzie żaden klient supermarketu nie powinien się zapuszczać lub do alternatywne rzeczywistości skrytej pomiędzy tapetą, a ścianą. Humor budowany jest błyskotliwym, purenonsensownym dowcipem. Znakomicie pasuje do epatującej absurdem fabuły, radośnie pozbawionej jakiegokolwiek sensu, w potocznym rozumieniu tego słowa. Dla Funke liczy się zaskakujący koncept i udany żart.
Tak pomyślane opowieści wykute z wybujałej wyobraźni Holendra zilustrowane są za pomocą minimalistycznej, czaro-białej kreski. O ubogich w detale, ale dość dynamicznych i cechujących się dużą komunikatywnością rysunkach trudno coś więcej powiedzieć. Chyba tylko tyle, że prostota oprawy wizualnej stoi na przeciwnym biegunie do fantazji Funke.
„Wiktor i Wisznu” to esencja radochy z komiksowania. Niemal dziecięca, wręcz atawistyczna, tryskająca z każdej strony, każdego kadru. Komiks Jeroena Funke zupełnie nie pasuje do katalogu Centrali, który reklamuje swoje albumy, jako „mądre komiksy”. Gdzie mu tam do wojennych reminiscencji z wojny na Bałkanach czy raportowi homoseksualisty z rasistowskiej Ameryki lat sześćdziesiątych. To czysta, komiksowa radość. Zajawka. I to w najlepszym gatunku. Tym bardziej cieszy informacja, że Funke pracuje już nad kolejnym komiksem, który będzie miał swoją premierę już w przyszłym roku w naszym kraju.
Holenderski twórca związany z kolektywem Lamelos cieszy się sławą mistrza w ekspresowej produkcji komiksowej. Po lekturze jego debiutanckiego na naszym rynku albumu, nie można się takim sądom dziwić. Operujący w cartoonowej stylistyce Funke z równą gracją operuje prostą, ascetyczną kreską, co nieskażonymi jakimkolwiek racjonalizmem pomysłami. Pozbawione słów, nieme komiksy z jednej strony przypominają dokonania Lewisa Trondheima, a z drugiej rezonuje humorem naszego Piotrka Nowackiego.
Można tylko przypuszczać czy Wisznu to ten mały, przypominający kaczkę (koczkodana?) stworek z zakręconym ogonkiem, a Wiktor to ten wielki niedogolony, psowaty niedźwiedź kryjący swoją twarz za okularami. Ta niewiedza zupełnie nie przeszkadza, żeby ten sympatyczny duet antromorficznych bohaterów polubić. Przygody, które Wiktor i Wisznu przeżywają, nieskrępowane są żadnymi zasadami logiki. Funke tak prowadzi swoje historie, aby realizować jak najbardziej szalone i oryginalne koncepty. Często, jego komiksowa intuicja prowadzi go w niezwykłe miejsca – na przykład tam, gdzie żaden klient supermarketu nie powinien się zapuszczać lub do alternatywne rzeczywistości skrytej pomiędzy tapetą, a ścianą. Humor budowany jest błyskotliwym, purenonsensownym dowcipem. Znakomicie pasuje do epatującej absurdem fabuły, radośnie pozbawionej jakiegokolwiek sensu, w potocznym rozumieniu tego słowa. Dla Funke liczy się zaskakujący koncept i udany żart.
Tak pomyślane opowieści wykute z wybujałej wyobraźni Holendra zilustrowane są za pomocą minimalistycznej, czaro-białej kreski. O ubogich w detale, ale dość dynamicznych i cechujących się dużą komunikatywnością rysunkach trudno coś więcej powiedzieć. Chyba tylko tyle, że prostota oprawy wizualnej stoi na przeciwnym biegunie do fantazji Funke.
„Wiktor i Wisznu” to esencja radochy z komiksowania. Niemal dziecięca, wręcz atawistyczna, tryskająca z każdej strony, każdego kadru. Komiks Jeroena Funke zupełnie nie pasuje do katalogu Centrali, który reklamuje swoje albumy, jako „mądre komiksy”. Gdzie mu tam do wojennych reminiscencji z wojny na Bałkanach czy raportowi homoseksualisty z rasistowskiej Ameryki lat sześćdziesiątych. To czysta, komiksowa radość. Zajawka. I to w najlepszym gatunku. Tym bardziej cieszy informacja, że Funke pracuje już nad kolejnym komiksem, który będzie miał swoją premierę już w przyszłym roku w naszym kraju.
1 komentarz:
Mądrość to nie jest tylko powaga
Prześlij komentarz