Jerzy Wróblewski to jedna z największych legend polskiego komiksu, z dokonaniami której zetknął się zapewne niemal każdy fan kadrów i dymków znad Wisły. Natomiast Maciej Jasiński to wielki znawca i entuzjasta twórczości bydgoskiego mistrza, który od dłuższego czasu pracuje nad pełną ciekawostek biografią "Jerzy Wróblewski - Mistrz z Bydgoszczy". Podczas tegorocznej Bydgoskiej Soboty z Komiksem i spotkania z BB Team wśród publiczności rozdawano jeden z rozdziałów powstającej książki, który w dużej części traktował o "romansie" Jerzego Wróblewskiego z wydawnictwem Marvel! Dzięki uprzejmości Macieja, jest nam niezmiernie miło móc Wam zaprezentować obszerny fragment rozdziału "Od Roda do Sasa" (przy czym my skupiamy się na Rodzie, a tytułowy Sas znajdzie się w samej książce). Życzymy miłej lektury!W 1981 roku Jerzy Wróblewski podjął próbę skontaktowania się z amerykańskim wydawnictwem Marvel. Przygotowywał się do tego od dłuższego czasu. Dokładnie analizował amerykańskie komiksy, które miał w swojej biblioteczce, a nawet wypisał sobie w notesie wszystkie wyrazy dźwiękonaśladowcze, które znalazł w tych publikacjach. Postanowił stworzyć komiks, który miałby zaprezentować próbkę jego umiejętności. Jako temat wybrał oczywiście ukochany western.
Plansza komiksu "The Return of Speedy Missile" oddająca doskonale charakter amerykańskiego stylu rysowania komiksów (J. Wróblewski – 1981 lub 1982 rok)
W notatniku rysownika przewija się wiele rożnych pomysłów na ten komiks. Zaczął od wymyślenia bohatera – samotnego jeźdźca Roda Calma (nazwisko wybrał zaglądając wcześniej do słownika – w notatkach można bowiem znaleźć obok Calm dopisek "spokojny" oraz jego fonetyczny zapis). W pierwszej wersji scenariusza Rod Calm ratował przed powieszeniem dwunastoletniego chłopca, kolejna wersja rozpoczynała się od strzelaniny między Rodem, a innym kowbojem (powstała nawet próbna plansza tego komiksu – zamieszczona poniżej). Wreszcie Wróblewski napisał scenariusz ośmiostronicowej historii, którą zatytułował "Nieznajomi przyjaciele Roda Calma". Historia była prosta: kowboj przybywa do miasteczka gdzieś na Dzikim Zachodzie, pomaga Indiankom, które są napastowane przez zbirów. Gdy jeździec opuszcza miasteczko, bandyci zastawiają na niego pułapkę, ale oto niespodzianie pomoc przychodzi ze strony Indian.
Osiem stron Wróblewski narysował w takim samym formacie, w jakim rysował "Kapitana Żbika" – nieco większym od A5. W dołączonym do oryginalnych plansz liście (który rysownik samodzielnie przetłumaczył na język angielski) możemy przeczytać "Ośmielam się wysłać Panu krótkie opowiadanie rysunkowe z zapytaniem, czy istnieje możliwość ewentualnego opublikowania go przez Pańskie Wydawnictwo. Jestem autorem wielu tego rodzaju opowieści publikowanych w Polsce. Te, które przesyłam, jest także mojego autorstwa (tekst i rysunki) ale nigdzie dotąd nie drukowane. Wykonałem je z myślą o Pańskim Wydawnictwie i byłbym wielce zaszczycony, gdyby zostało przez Pana zaakceptowane". Na potrzeby komiksu Wróblewski zaprojektował też winietę, ale nie była ona dołączona do przesyłki.
Z dzisiejszej perspektywy i stanu wiedzy o ówczesnym rynku amerykańskim, trudno się spodziewać, aby wydawnictwo Marvel wyraziło chęć opublikowania tej historii, gdyż koncentrowało się na swoich flagowych seriach superbohaterskich. Co więcej działalność wydawnictwa opierała się na rysownikach pracujących na miejscu w firmie, realizujących zaakceptowane wcześniej scenariusze. Dlatego też krótki komiks od rysownika z odległej, pozostającej za żelazną kurtyną Polski, nie stanowił materiału, który wydawnictwo Marvel mogło w jakikolwiek sposób zagospodarować. Prawda jednak jest taka, że wówczas naprawdę niewiele osób w Polsce wiedziało jak wygląda rynek komiksowy w Stanach Zjednoczonych, więc Jerzy Wróblewski zapewne przypuszczał, że działa on podobnie, co ten w Polsce.
Większe szanse więc można było wiązać z oceną stylu rysunków. Szkoda jednak, że Jerzy Wróblewski nie zdecydował się pokazać większej próbki swoich możliwości , napisać nieco więcej o swoim imponującym dorobku, a także dołączyć do przesyłki kilku egzemplarzy opublikowanych w Polsce komiksów lub chociażby "Relaxu".
Korespondencja z Polski trafiła na biurko Jima Shootera, ówczesnego redaktora naczelnego Marvel Comics. W 1981 roku Shooter był niezwykle zapracowany – otwierał kolejne serie, walczył o rynek, budował nowe sieci dystrybucji i został wybrany przez kapitułę Junior Chamber International jednym z sześciu Nowojorczyków roku za "wkład w odnowienie przemysłu komiksowego i pomoc Marvel Comics w osiągnięciu nowego szczytu sukcesu" . Kilka lat później Jim Shooter został wyrzucony z wydawnictwa Marvel między innymi za brak sukcesów w wyławianiu talentów komiksowych w Europie (na tym polu duże sukcesy odnosiło wydawnictwo DC). Po rozstaniu się z Marvelem Jim Shooter założył wydawnictwo Voyager Communications, które wydawało komiksy pod szyldem Vailant Comics. Dziś fanom komiksu kojarzy się ono z żenującymi fabułami i fatalnie rysowanymi komiksami, podobnie zresztą jak kolejne wydawnictwo Shootera – Defiant Comics.
Jednak w 1981 roku Jim Shooter dzielił i rządził w Marvelu. Więc gdy trafiły do niego plansze i krótki list rysownika z Polski, zapewne nie zagłębiał się specjalnie w analizowanie materiału i zlecił swojej asystentce napisanie standardowego w takich okolicznościach listu. Linda Grant informuje, że Jim zapoznał się z przesłanym komiksem, docenia zainteresowanie Marvelem, ale uważa, że przesłana historia nie jest odpowiednia dla wydawnictwa, dlatego też zwraca plansze i ma nadzieję, że znajdzie się inny chętny na ten komiks.
List z Marvela wysłany 18 listopada 1981 roku pocztą lotniczą, dotarł do Bydgoszczy na kilka dni przed wprowadzeniem Stanu Wojennego. Wróblewski na pewno nie był zadowolony z otrzymanej odpowiedzi. Liczył, że uda się nawiązać jakiś kontakt zagraniczny i w ten sposób uzyskać źródło dochodu w czasie, gdy skończyły się zlecenia po zamknięciu "Relaxu", dla którego Wróblewski zrezygnował wcześniej z pasków publikowanych w "Dzienniku Wieczornym".
Już po otrzymaniu odpowiedzi z wydawnictwa Marvel, rysownik postanowił stworzyć planszę w stylu Marvela, w której nawiązał do popularnej serii komiksowej "The Rawhide Kid". Oglądając ją dziś można sobie tylko wyobrazić jakie komiksy Wróblewski mógłby stworzyć dla amerykańskiego wydawnictwa, gdyby dostał wówczas szansę od Jima Shootera.
Zgodnie z sugestią Lindy Grant, Wróblewski postanowił znaleźć wydawcę dla tego komiksu. Udało się już po zniesieniu stanu wojennego. W listopadzie 1983 roku rysownik podpisał umowę z wydawnictwem Interpress. Komiks zmienił tytuł z "Nieznani przyjaciele Roda Calma" na "Przyjaciele Roda Taylora". Zeszyt miał się ukazać w bardzo nietypowym formacie 18x19 centymetrów, a wszystko to za sprawą profilu druku wydawnictwa. Otóż Interpress realizował druk z arkuszy dla kontrahentów zachodnich i z druku tego pozostawały szerokie ścinki dobrej jakości papieru. Dlatego na części przewidzianej do ścięcia dodrukowywano tytuły na rynek polski. W ten sposób na kredowy papier (co dla komiksu było absolutną nowością) załapał się tytuł "Przyjaciele Roda Taylora", a później np. seria "Doman" z rysunkami Andrzeja Nowakowskiego.
Aby dostosować się do nietypowego formatu, Wróblewski musiał porozcinać narysowane plansze, a także część z nich przerobić. Dorysował również początek historii, aby komiks liczył 23 plansze. W wydaniu Interpressu nietypowe było również było zrezygnowanie ze strony tytułowej – komiks zaczynał się na wewnętrznej stronie przedniej okładki, natomiast kończył na zewnętrznej stronie tylnej okładki. Komiks na kredowym papierze prezentował się znakomicie i nic dziwnego, że znaleźli się nabywcy na liczący 200 tysięcy egzemplarzy nakład, jaki ukazał się w 1984 roku.
Pięć lat później gdyńskie wydawnictwo Intercor postanowiło wznowić komiks. Wykorzystano materiały przygotowane dla Interpressu, jednak zmieniono format - tym razem było to 16,7x19 centymetrów, więc wszystkie plansze proporcjonalnie zmniejszono. Dołożono stronę tytułową, wewnętrzne strony okładek zostały białe, natomiast na białej tylnej okładce zamieszczono jedynie stopkę redakcyjną. Na zmniejszeniu formatu ucierpiała okładka, na której przycięto grunt pod kopytami konia, jak i jego ogon. Całość tym razem wydano na cienkim, wręcz przezroczystym papierze, przez co kolorystyka pozostawiała wiele do życzenia. Drugie wydanie "Przyjaciół Roda Taylora" ukazało się w wakacje 1989 roku, a Jerzy Wróblewski otrzymał za nie okrągły milion złotych, co niestety przy szalejącej hiperinflacji nie było w momencie otrzymania przekazu już dużą kwotą.
autor: Maciej Jasiński
3 komentarze:
Z niecierpliwością czekam na publikacje tej książki.
nie tylko Ty Przemku. Tylko z tego co słyszałem, to może naprawdę jeszcze troszkę potrwać...
Jacku, a skąd takie info?
Prześlij komentarz