Po opowieści o "Henri Desire Landru", francuskim seryjnym mordercy z przełomu XIX i XX wieku i Benjaminie Tartouche'u, któremu przytrafiła się wizyta w "Czyśćcu", przyszła kolej na tajemniczego mieszkańca pewnej latarni morskiej. W swoim ostatnim wydanym w Polsce komiksie pochodzący z Alzacji Christophe Chaboute opowiada historię "Samotnika"…Na łamach swojego komiksu Chaboute udowodnił, że komiksiarzem jest znakomitym. Jego warsztatu i umiejętności mogą zazdrościć najlepsi twórcy w branży. Komiksowy kunszt opanowany ma w każdym jego aspekcie. Wzorowo stopniuje napięcie u swojego czytelnika, przez pierwszych kilkanaście stron trzymając go w niepewności. Nie wiadomo, co stanie się za chwil parę, w którą stronę skręci fabuła, jak rozwinie akcja. Narracja zbudowana za pomocą bardzo drobno pociętych ujęć snuje się niespiesznie. Filmowe kadry są nakreślone z rozmachem i na tyle sugestywne, że pozwalają swojemu odbiorcy mocno "wczuć się" w akcje. Wraz z mewami krążymy wokół latarni, a morskie fale kołyszą nas na małym rybackim kutrze. Chaboute ma świetne oko do detalu, sprawnie operuje komiksową kamerą, błądząc po wspomnieniach tytułowego bohatera. Fabuła zbudowana jest bardzo umiejętnie, a szczególne wrażenie robi przeplatanie drugiego planu (rozmowy dwóch marynarzy dostarczających tajemnicze skrzynki do latarni) z głównym wątkiem "Samotnika".
W parze z biegłością komiksową Chaboute'a, nie idzie niestety intelektualne wyrafinowanie. Co w gruncie rzeczy nie jest niczym złym – "Samotnik" to po prostu dość zwyczajna historia o losie zdeformowanego latarnika. Polskiemu odbiorcy będzie się pewnie kojarzyła z "Latarnikiem", nowelą Henryka Sienkiewicza straszącą z wykazu szkolnych lektur obowiązkowych. Całkiem słusznie - scenografia opowieści jest taka sama, a w fabule ważną rolę odgrywa pewna książka.
Czytelników o nieco bardziej sentymentalnym usposobieniu, opowieść o tajemniczym mieszkańcu latarni może rozczulić. "Samotnik" to dość ckliwa rzecz o usilnej chęci poznawania świata, ludzkiej dobroci tkwiącej w każdym człowieku i przezwyciężaniu własnych ograniczeń i słabości. Historia jest tak bardzo optymistyczna i pełna pozytywnych wartości, że sprawia wrażenie baśniowej nieprawdziwości. Dla mnie było to dość niemiłe uczucie, odbierające nutkę tragiczności i autentyczności opowieści Chaboute'a. Choć w pewnym momencie można się rzeczywiście wzruszyć (fragment z rybką), ale generalnie całość trąca nieco melodramatyzmem. Od strony formalnej (grafika, narracja, struktura całej historii i wszystkie inne elementy komiksowego rzemiosła) zrobiona naprawdę znakomicie, ale jednak trącająca banałem. Na szczęście nie aż tak kiczowata i moralizatorska, jak "Czyściec".
W mniej niż rok ukazały się trzy komiksy autorstwa Christophe'a Chaboute'a. W naszych warunkach częstotliwość niespotykana, tym bardziej zadziwiająca, że wielu, znacznie bardziej cenionych twórców czeka na swoją kolej. Wciąż nie wiem, dlaczego Egmont tak uparcie promuje twórczość tego artysty. Po przeczytaniu frapującego "Henri Desire Landru" i fatalnego "Czyśćca", na tle, którego lektura "Samotnika" z pewnością nie rozczarowuje. Bo to zły album nie jest, ale zachwycać też się nie ma czym.
W parze z biegłością komiksową Chaboute'a, nie idzie niestety intelektualne wyrafinowanie. Co w gruncie rzeczy nie jest niczym złym – "Samotnik" to po prostu dość zwyczajna historia o losie zdeformowanego latarnika. Polskiemu odbiorcy będzie się pewnie kojarzyła z "Latarnikiem", nowelą Henryka Sienkiewicza straszącą z wykazu szkolnych lektur obowiązkowych. Całkiem słusznie - scenografia opowieści jest taka sama, a w fabule ważną rolę odgrywa pewna książka.
Czytelników o nieco bardziej sentymentalnym usposobieniu, opowieść o tajemniczym mieszkańcu latarni może rozczulić. "Samotnik" to dość ckliwa rzecz o usilnej chęci poznawania świata, ludzkiej dobroci tkwiącej w każdym człowieku i przezwyciężaniu własnych ograniczeń i słabości. Historia jest tak bardzo optymistyczna i pełna pozytywnych wartości, że sprawia wrażenie baśniowej nieprawdziwości. Dla mnie było to dość niemiłe uczucie, odbierające nutkę tragiczności i autentyczności opowieści Chaboute'a. Choć w pewnym momencie można się rzeczywiście wzruszyć (fragment z rybką), ale generalnie całość trąca nieco melodramatyzmem. Od strony formalnej (grafika, narracja, struktura całej historii i wszystkie inne elementy komiksowego rzemiosła) zrobiona naprawdę znakomicie, ale jednak trącająca banałem. Na szczęście nie aż tak kiczowata i moralizatorska, jak "Czyściec".
W mniej niż rok ukazały się trzy komiksy autorstwa Christophe'a Chaboute'a. W naszych warunkach częstotliwość niespotykana, tym bardziej zadziwiająca, że wielu, znacznie bardziej cenionych twórców czeka na swoją kolej. Wciąż nie wiem, dlaczego Egmont tak uparcie promuje twórczość tego artysty. Po przeczytaniu frapującego "Henri Desire Landru" i fatalnego "Czyśćca", na tle, którego lektura "Samotnika" z pewnością nie rozczarowuje. Bo to zły album nie jest, ale zachwycać też się nie ma czym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz