Podczas zeszłorocznej MFKi "Star Wars Komiks" był świeżo po premierze, i Jacek Drewnowski - redaktor serii - nie ukrywał obaw odnośnie tej inicjatywy. Minął rok, i w Łodzi można było usłyszeć, że "komiks sprzedaje się dobrze". Seria liczy sobie już czternaście zeszytów i dwa wydania specjalne, które na stałe zagościły w planach wydawniczych. Można zaryzykować stwierdzenie, że Egmontowi udało się wprowadzić na rynek regularną serię zeszytową. Jednak czy warto co miesiąc odwiedzać kiosk, by kupić kolejny zeszyt?
Od czasu TM-Semica na komiksy zeszytowe w Polsce nałożona jest klątwa ekonomicznej porażki. Dobry Komiks jest tego najlepszym przykładem, choć głównie z powodu zbyt wielkich planów, i nie odrobienia "pracy domowej" przed wejściem na rynek. Także Mandragora strzeliła sobie w stopę tworząc z własnych zeszytów wydania zbiorcze, co szybko doprowadziło do radykalnego spadku sprzedaży. Przykłady można mnożyć, jednak wszystkie tylko potwierdzają tezę, że w Polsce zeszyty nie mają szans. Dziesięć lat temu Egmont po raz pierwszy spróbował zaatakować zeszytami Star Wars, jednak wytrzymał tylko jedenaście numerów. Minęła dekada - nowa trylogia została zakończona, Lucas starannie dba by moda na Gwiezdne Wojny nie zmalała, a Egmont po zmianie sposobu dobierania komiksów odnosi sukces z zeszytową serią.
To właśnie połączenie tych czynników przyczyniło się do sukcesu całego przedsięwzięcia. Decyzja o tym, że każdy numer "Star Wars Komiks" jest zamkniętą całością pozwoliła otworzyć się na całą rzeszę przypadkowych - jednorazowych czytelników. Doskonale pamiętam jak skutecznie odstraszało mnie kupowanie komiksów DK od drugiej/trzeciej części większej historii, a co powiedzieć o osobie, która weszła do kiosku i po prostu szuka czegoś do poczytania? Druga sprawa, że największą grupą czytelników zapewne są fani Gwiezdnych Wojen, a nie komiksów. Ja sam kupuje te zeszyty właśnie jako fan filmów, a nie fan historii obrazkowych. Czas jednak wrócić do pytania zadanego na samym początku - czy warto sięgać po "Star Wars Komiks"?
Nie można zaprzeczyć, że redakcja stara się by każdy zeszyt był inny od poprzedniego. Pragnienie by nie zanudzić czytelnika kolejną taką samą historią jest tak silne, że Jacek Drewnowski na mfkowym spotkaniu "przepraszał" za tak częste pojawianie się Boby Fetta (cztery razy na okładce, pięć razy "w środku"). Komiksy są różne tak pod względem treści - dzieją się w czasach republiki, imperium, a także "między filmami", jak i formy - zdarzają się rysunki hiperrealistyczne oraz takie, które nadają się wręcz do książek z bajkami. Na pochwałę zasługuje również fakt, że bohaterami komiksów nie są tylko postaci znane z filmów, dzięki czemu tematyka opowieści jest o wiele bogatsza. No i nie można nie wspomnieć jak Egmont świetnie wykorzystuje zeszyty do promowania wydań albumowych. W drugim numerze sporo miejsca poświęcono premierze pierwszego tomu "Dziedzictwa", a w ostatnim - wrześniowym zaprezentowano prolog do "Mrocznych Czasów". W ten prosty sposób szansa na pozyskanie nowych czytelników na pewno wzrosła, i mam wrażenie, że ten zabieg będzie często wykorzystywany.
Niestety to co wpłynęło na sukces całego zamierzenia "Star Wars Komiks", jest również jego największą wadą. To właśnie dzięki krótkim historiom każdy numer jest zamkniętą całością, lecz równocześnie powoduje, że ich poziom nie zawsze jest najwyższych lotów. Spora część opowieści sprawia wrażenie, że została wybrana nie z powodu jakości, lecz wedle klucza "co zmieści się na ograniczonej liczbie stron". I właśnie dlatego uraczono nas chociażby "Dziećmi Mocy" (nr 1/2008), "Zrób to albo nie" (nr 3/2009) czy też "Być Bobą Fettem" (nr 9/2009).
Nie jestem w stanie wyobrazić sobie osoby, która nie lubi "Gwiezdnych Wojen", a mimo to kupuje te zeszyty. Dla mnie jest to kolejna okazja do odwiedzenia świata, który fascynuje mnie od lat, i przez to jestem w stanie przymknąć oko na niejednokrotnie słabe historie, w szczególności, że cena zeszytu nie jest wygórowana. Co najważniejsze jednak, możliwość pójścia co miesiąc do kiosku by kupić nowy numer, przypomina mi czasy dzieciństwa i to specyficzne uczucie zniecierpliwienia, kiedy na początku miesiąca, z przyspieszonym biciem serca, biegło się przed lekcjami do kiosku, by zobaczyć czy są już nowe numery "Batmana" albo "Spider-Mana"....
Od czasu TM-Semica na komiksy zeszytowe w Polsce nałożona jest klątwa ekonomicznej porażki. Dobry Komiks jest tego najlepszym przykładem, choć głównie z powodu zbyt wielkich planów, i nie odrobienia "pracy domowej" przed wejściem na rynek. Także Mandragora strzeliła sobie w stopę tworząc z własnych zeszytów wydania zbiorcze, co szybko doprowadziło do radykalnego spadku sprzedaży. Przykłady można mnożyć, jednak wszystkie tylko potwierdzają tezę, że w Polsce zeszyty nie mają szans. Dziesięć lat temu Egmont po raz pierwszy spróbował zaatakować zeszytami Star Wars, jednak wytrzymał tylko jedenaście numerów. Minęła dekada - nowa trylogia została zakończona, Lucas starannie dba by moda na Gwiezdne Wojny nie zmalała, a Egmont po zmianie sposobu dobierania komiksów odnosi sukces z zeszytową serią.
To właśnie połączenie tych czynników przyczyniło się do sukcesu całego przedsięwzięcia. Decyzja o tym, że każdy numer "Star Wars Komiks" jest zamkniętą całością pozwoliła otworzyć się na całą rzeszę przypadkowych - jednorazowych czytelników. Doskonale pamiętam jak skutecznie odstraszało mnie kupowanie komiksów DK od drugiej/trzeciej części większej historii, a co powiedzieć o osobie, która weszła do kiosku i po prostu szuka czegoś do poczytania? Druga sprawa, że największą grupą czytelników zapewne są fani Gwiezdnych Wojen, a nie komiksów. Ja sam kupuje te zeszyty właśnie jako fan filmów, a nie fan historii obrazkowych. Czas jednak wrócić do pytania zadanego na samym początku - czy warto sięgać po "Star Wars Komiks"?
Nie można zaprzeczyć, że redakcja stara się by każdy zeszyt był inny od poprzedniego. Pragnienie by nie zanudzić czytelnika kolejną taką samą historią jest tak silne, że Jacek Drewnowski na mfkowym spotkaniu "przepraszał" za tak częste pojawianie się Boby Fetta (cztery razy na okładce, pięć razy "w środku"). Komiksy są różne tak pod względem treści - dzieją się w czasach republiki, imperium, a także "między filmami", jak i formy - zdarzają się rysunki hiperrealistyczne oraz takie, które nadają się wręcz do książek z bajkami. Na pochwałę zasługuje również fakt, że bohaterami komiksów nie są tylko postaci znane z filmów, dzięki czemu tematyka opowieści jest o wiele bogatsza. No i nie można nie wspomnieć jak Egmont świetnie wykorzystuje zeszyty do promowania wydań albumowych. W drugim numerze sporo miejsca poświęcono premierze pierwszego tomu "Dziedzictwa", a w ostatnim - wrześniowym zaprezentowano prolog do "Mrocznych Czasów". W ten prosty sposób szansa na pozyskanie nowych czytelników na pewno wzrosła, i mam wrażenie, że ten zabieg będzie często wykorzystywany.
Niestety to co wpłynęło na sukces całego zamierzenia "Star Wars Komiks", jest również jego największą wadą. To właśnie dzięki krótkim historiom każdy numer jest zamkniętą całością, lecz równocześnie powoduje, że ich poziom nie zawsze jest najwyższych lotów. Spora część opowieści sprawia wrażenie, że została wybrana nie z powodu jakości, lecz wedle klucza "co zmieści się na ograniczonej liczbie stron". I właśnie dlatego uraczono nas chociażby "Dziećmi Mocy" (nr 1/2008), "Zrób to albo nie" (nr 3/2009) czy też "Być Bobą Fettem" (nr 9/2009).
Nie jestem w stanie wyobrazić sobie osoby, która nie lubi "Gwiezdnych Wojen", a mimo to kupuje te zeszyty. Dla mnie jest to kolejna okazja do odwiedzenia świata, który fascynuje mnie od lat, i przez to jestem w stanie przymknąć oko na niejednokrotnie słabe historie, w szczególności, że cena zeszytu nie jest wygórowana. Co najważniejsze jednak, możliwość pójścia co miesiąc do kiosku by kupić nowy numer, przypomina mi czasy dzieciństwa i to specyficzne uczucie zniecierpliwienia, kiedy na początku miesiąca, z przyspieszonym biciem serca, biegło się przed lekcjami do kiosku, by zobaczyć czy są już nowe numery "Batmana" albo "Spider-Mana"....
2 komentarze:
"Nie jestem w stanie wyobrazić sobie osoby, która nie lubi "Gwiezdnych Wojen", a mimo to kupuje te zeszyty."
Na przykłąd ja :)
No dobra, "nie lubię" to za duże słowo - po prostu uniwersum SW jest mi całkowicie obojętne, ani mnie ziębi, ani mnie grzeje. Biorąc do ręki komiks, chcę przeczytać dobrą, ciekawą historię, bez względu na to, czy dzieje się na ziemi 616, w Elseworldzie czy odległej galaktyce. Tymczasem większość (aczkolwiek daleko nie wszyscy) komiksiarzy, których prace drukują w SW:Komiks wychodzi z założenia, że wystarczy narysować jakiegoś gościa wymachującego mieczem świetlnym, żeby komiks był dobry. Zero oryginalności, dęte formułki o Mocy i Boba Fett - i już mamy typowego shorta z SW:Komiks. Oczywiście, są chlubne wyjątki - przejmująca historia "Żołnierz" Gartha Ennisa, albo pozytywne i tchnące spokojem i uśmiechem "Rozbitkowie" - ale to grubo za mało!
Zgadzam się, że ta seria przeznaczona jest nie tyle dla fanów komiksu, co dla fanów Gwiezdnych Wojen, którzy dostają nerdgasmu przy wszystkim, co buczy niczym lightsaber.
Lubię GW, a przestałem kupować lub kupuję nieregularnie - za dużo kiepskich historii...
Prześlij komentarz