Jednym z bohaterów zbliżających się (uwaga! słaby żart!) Warszawskich Stoisk Komiksowych ma być Kurt Busiek - twórca mający na swoim koncie takie serie jak "Astro City", "Conan", "Thunderbolts" czy "Avengers". Jednak wydaje mi się, że najbardziej kojarzony jest on z czteroczęściową serią "Marvels", która na wspomnianym WSK ma mieć swoją polską premierę. Patrząc jednak na dokonania Muchy na naszym rynku, ciężko przewidzieć czy komiks rzeczywiście będzie dostępny za te kilka tygodni, czy nie. Nawet jeśli jednak wyjdzie później, to zawsze można zaopatrzyć się w "Arrowsmith" i dać do podpisu (spryciarze z tych Duńczyków!).
Swój egzemplarz "Marvelsów" mam od około dwóch lat, ale nadal do końca ich nie przeczytałem. Zabierałem się za tę, jakby nie patrzeć, legendę nie raz, nie dwa, ale nie dałem rady. Główna postać, dziennikarz Phil Sheldon, w żaden sposób nie przyciąga uwagi, a jego losy są mi zwyczajnie obojętne. Możliwość spojrzenia na takie wydarzenia jak pojawienie się mutantów, powstanie Avengers czy najazd Galactusa oczami zwykłego mieszkańca NY jest kusząca, ale na dłuższą metę również i nużąca. Komiks ten osiągnął swój status chyba głównie dzięki fotorealistycznym malunkom Alexa Rossa, bo nie sądzę, żeby historia (owszem, pomysł ciekawy, acz niewykorzystany) aż tak bardzo przyciągała.
W rok po wydaniu "Marelsów" House of Ideas wypuściło historię opierającą się na podobnym założeniu, która jednak nie zdobyła większego rozgłosu i została na dłuższy czas zapomniana. Odpowiedzialny za nią był dopiero co wkraczający na salony Warren Ellis, twórca późniejszych "Authority" czy "Transmetropolitana". W jego dwuczęściowej historii o tytule "Ruins", będącej hardkorową odpowiedzią na Busiekowych "Marvelsów", rzeczy mają się zupełnie inaczej, niż w kolorowej opowieści o superbohaterach w Nowym Jorku.
Bohaterem i narratorem historii ponownie jest dziennikarzyna Phil Sheldon, który zrezygnował z pracy dla Daily Bugle i postanowił zjechać pół Stanów by zebrać informację do swojej książki traktującej o wszelkich tajemniczych zjawiskach, które stały się chlebem codziennym Ameryki w czasach w których on żyje. Tak więc podróżujemy wraz z nim przez Californię, Nevadę, Waszyngton, Texas czy Nowy Jork i spotykamy dobrze znane postaci z uniwersum Marvela, lecz w nieco mroczniejszych wersjach. Trzeba przyznać, że w "Ruins" Ellis zabił i zgwałcił (kolejność dowolna) klimat z Busiekowych "Marvelsów", w których niby to jakieś problemy były, zagrożenie z kosmosu nadchodziło, ale jasne było, że nadejdą herosi w obcisło-lśniących kostiumach i uratują świat z uśmiechem na ustach. Jeśli jakiś uśmiech wystąpił w przypadku "Ruins" to u Ellisa, kiedy wpadał na kolejny pomysł wymyślej śmierci, czy też deformacji bohaterów. I trzeba przyznać, że poradził sobie z tym wyśmienicie. "Co może pójść źle, pójdzie źle" mówi Sheldon, cytując jedno z Praw Murphyego. Młody Matt Murdock co prawda ratuje przechodnia spod kół cysterny, ale sam skażony chemikaliami nie zyskuje nadnaturalnych możliwości, tylko po prostu ginie. Bruce Banner również i w świecie Ellisa pomaga Rickowi Jonesowi, lecz sam przypłaca to wystawieniem na promieniowanie gamma. Tyle tylko, że tutaj Hulk to nie olbrzym o wielkich muskułach, a ogromny nowotwór. Mutanci również i w tym świecie są prześladowani, jednak tutaj kończy się to dla nich zamknięciem w więzieniu prowadzonym przez sadystycznego strażnika o nazwisku Fisk. Można by tak długo wymieniać - na 60 stronach Warren Ellis przedstawił smutne losy większości bohaterów z pierwszej ligi Marvela, plus dla uważniejszych czytelników (czy też znających trochę bardziej uniwersum Pająka i reszty) kilka razy mrugnął okiem co do mniej znanych herosów.
Jeśli chodzi o oprawę graficzną, to odpowiedzialnych za nią jest trójka artystów - małżeństwo Cliff i Terese Nielsen oraz Chris Moeller. Tak samo jak w przypadku "Marvels" mamy tu do czynienia z malunkami, tyle tylko, że w przeciwieństwie do wymuskanych obrazów Rossa jest brudno, zgniło i śmierdząco, co jak ulał pasuje do charakteru opowiastki. Nie wiem tylko jaki był powód tego, że połowę drugiego numeru stworzył odbiegający mocno stylem Chris Moeller (twórczość podobna do tego co prezentuje Tommy Lee Edwards), którego prace idą w stronę typowo komiksową i nieco psują efekt całości.
Warren Ellis nie sprawił, że w jakikolwiek sposób polubiłem Phila Sheldona - tak samo jak w przypadku jego Busiekowego odpowiednika, jest on postacią niezwykle płaską, której losy są czytelnikowi w zasadzie obojętne. Ma on na celu jedynie poprowadzić czytelnika od punktu A do punktu B i pokazać te wszelkie obrzydliwości i wynaturzenia, które przyszły autorowi go głowy. Zresztą nie sądzę, żeby zamiar Ellisa był inny, jak pokazanie właśnie swoich sadystycznych wizji Marvel świata. Długość historii wydaje się odpowiednia - 60 stron ani nie nuży, ani nie męczy. Gdyby dodać np. jeszcze jedną część mogłoby być zupełnie inaczej, ale Ellis wyczuł co i jak i zakończył we właściwym momencie.
Dla fanów elseworldów "Ruins" jest raczej pozycją obowiązkową. Historia ta została zresztą niedawno uznana przez Wizard (wiem, wiem, żaden to prestiż) za jedną z sześciu mało znanych opowieści komiksowych (oczywiście należących do mainstreamu), które powinny znaleźć się na półce u każdego fana. Więc jeśli czujecie się prawdziwymi fanami (cokolwiek to znaczy - Wizard niestety nie sprecyzował) to polecam. W styczniu Marvel odświeżył historię napisaną przez Ellisa i wydał obie jej części w jednym, grubszym zeszycie za 4.99$, co jest jak najbardziej uczciwą ceną.
9 komentarzy:
Zapowiada się ciekawie, lepiej niż historyjka, do której nawiązuje tytuł. Tylko jakoś w sklepach (amazon,tfaw,multiversum) nie widzę tego zeszytu...
A pan Ellis ma chyba urodziny dzisiaj, prawda?
@pawelk - rzeczywiście, komiks widmo. Ale ciężko się dziwić, skoro nawet na stronie Marvela nie ma rzeczywistej okładki, taką znalazłem dopiero tu. W Multi nie ma, ale pewnie jak się odezwiesz do Rafała to spokojnie będzie można sprowadzić. Ja mam właśnie od niego.
@anonim - fakt, Ellis liczy sobie już 41 wiosen :)
skany sa be. wiadomo, ale po przeczytaniu Ghost Boxes, na jakims forum amerykanckim znalazłem wlasnie wzmianke o Ruins (ktos napisał, ze X-men: Ghost Boxes to taka kontynuacja Ruins, to jest jakas totalna bzdura:P). Wiec zerknalem do internetu i bardzo latwo wygooglowac ten komiks:). Chyba wlasnie ze wzgledow na to, ze ciezko go dostac, jego wersja skanowana jest dostepna na paru "serwisach"... Wiadomo jednak, ze to zlo. Ze swojej strony polecam Ghost Boxes. Naprawde warto sprowadzic sobie te dwa zeszyty Ellisa.
Też się spotkałem z podobnymi opiniami, ale nie miałem styczności z GB. Da się to czytać i zrozumieć bez znajomości Ellisowego "Astonishing X-Men"?
Jak najbardziej sie da. Ja traktuje to jako zbiorek opowiesci o prawdopodobnych "zakonczeniach" x-men... Taki X-men : The End porzadny:). Plus swietna, genialna wrecz Steampunkowa opowiesc... Polecam strasznie. Smutne , mroczne i klimatyczne.
Ja akurat nic dobrego o trzecich "Astonishingach" nie słyszałem, a i podobno nieżle w tych Boxach Ellisa daje ciała. Przyznam, że jakoś nie chce mi się wierzyć, żeby było aż tak źle i wlałeś w moje serce trochę otuchy, Trrekerze.
Spoiler maly. W jakim innym komiksie, jeden z bohaterow jest dumny z tego, ze lata treningu pozwalaja mu na pozbawienie siebie samego zycia... Naprawde sporo fajnych pomyslow jest na planszach GB. Samego AX w wykonaniu Ellisa nie czytuje... Ogolnie X-menow nie czytuje w zeszytach zwykle, jak bedzie ksiakis TP to sie moze zainteresuje...
Na Ruins trafiłem akurat gdy łapała mnie fascynacja twórczością Ellisa. Ruins, Scars, Stormwatch - zupełnie różne, a jednak każde świetne na swój sposób. Ciekawe, że Ellis nie jest zbyt dumny z tego komiksu, ale skoro nie traktuję poważnie np. słów Loeba, gdy zachwala swoje dzieła, to mogę też olać zdanie Ellisa ;) Dla mnie bardzo fajna wizja świata alternatywnego, znacznie bardziej oryginalna niż Marvels.
A tak btw to Busieka jednak nie będzie na WSK.
Prześlij komentarz