W następny poniedziałek w dobrych sklepach komiksowych znaleźć się powinien listopadowy pakiet Egmontu, a w nim między innymi "Calvin i Hobbes" czy "Hellblazer". Tydzień dłużej trzeba będzie poczekać na kolejny tom "Marzi" oraz "Przedwiecznych", czyli super herosów z Marvela. Wybór to nieco zaskakujący jeśli pamięta się o niechęci Egmontu do tego typu komiksu, ale wystarczy spojrzeć na nazwisko scenarzysty by stała się jasność - Gaiman, Gaiman, Gaiman. Do Gaimanonanistów się jednak nie zaliczam - pierwszy tom "Sandmana" wymęczył mnie na tyle, że dałem sobie spokój z kolejnymi. Jedynym Gaimanem w kolekcji jest "Ostatnie Kuszenie", ale to bardziej ze względu na grafiki Zulli'ego (chociaż sama historia też dała radę). Głównym powodem dla którego sięgnąłem po "Eternalsów" była również grafika. John Romita Jr. to najwyższa półka mejnstrimu czy tego się chce czy nie, można go kochać, można nienawidzić za te kwadratowe mordy, ale fakt jest faktem. Od czasu gdy pierwszy raz zobaczyłem jego wersję Punishera (TM-Semic oczywiście) wskoczył on do grona tych twórców, których losy śledzę na bieżąco. Wersję z USA mam od kilku dobrych miesięcy, ale dopiero teraz zmotywowałem się do przeczytania całości.
Eternalsi to stosunkowo mało znana karta historii Marvela. Tytułowi herosi to rasa swego rodzaju strażników stworzonych przez Celestiali na samym początku istnienia planety Ziemia. Wraz z nimi stworzeni zostali niejacy Dewianci, którzy są dla Eternalsów nieustannym zagrożeniem. Przedwiecznych powołał do życia nie kto inny jak Jack Kirby w roku 1976. Pierwszą rzeczą po powrocie do Marvela (z DC) jaką się zajął byli właśnie owi Eternalsi. Z początku seria miała nosić nazwę "The Celestials" (odpadła bo komuś z Marvela nie pasował ten tytuł), później "Return of the Gods" (bez akceptacji Kirby'ego, tym bardziej, że DC ruszało z nową serią "Return of the New Gods", wcześniej zajmował się nią właśnie Jack K.), aż w końcu stanęło na "The Eternals". Pierwsza seria liczyła sobie 19 numerów (+ annual) i zakończyła się nagle, bez wyjaśniania wielu wątków. Później herosi pojawiali się gościnnie w wielu różnych tytułach, ale oprócz drugiej maxi-serii (1985 rok) nigdzie nie zagrzali miejsca na stałe. Aż przyszło 30lecie ich istnienia i wziął się za nich Neil Gaiman.
Siedmioczęściowa mini-seria skupia się w dużej mierze na losach Marka Curry'ego, uśpionego Eternalsa, który nie pamięta nic z czasów kiedy był Makkarim - superszybkim superbohaterem (coś na wzór Quicksilvera z dodatkowymi mocami). W przywróceniu pamięci stara mu się pomóc jedyny świadomy Eternal - Ikaris, ale jak łatwo się domyśleć, nie idzie mu to tak łatwo jak by chciał. Oprócz tego poznajemy losy Sersi, Sprite'a, Druiga, Zurasa oraz innych zapominalskich. Zadaniem Gaimana było napisanie historii, która będzie nowym początkiem, przygotowaniem gruntu pod ongoinga (który miał powstać w przypadku sukcesu mini-serii) i zapoznaniem nowych fanów Marvela z tą lekko zapomnianą supergrupą. I wywiązał się z niego znakomicie. Ustami Ikarisa w przystępny sposób przedstawia wydarzenia sprzed setek tysięcy lat, które doprowadziły do powstania zarówno Eternalsów jak i Dewiantów, które były również początkiem uniwersum Marvela. Pokazuje kim są ogromni Celestiale i jakie są zależności między nimi a Przedwiecznymi - wszystko przedstawione w jasny i przystępny sposób. Historia zawarta w tych siedmiu zeszytach nie jest kamieniem milowym w sztuce komiksowej, to po prostu dobrze, nawet bardzo dobrze, napisana powieść o bohaterstwie i kosztach jakie trzeba w związku z tym ponieść. Parę rzeczy mnie jednak mocno ujęło, jak choćby wspomniane przedstawienie początków Eternalsów. Duże brawa należą się również za wpasowanie historii w continuity - trzecia seria "Eternalsów" ukazywała się w czasie Civil War, czyli bratobójczej walki pomiędzy herosami Marvela. I mamy tutaj spoty reklamowe zachęcające do podpisania Aktu Rejestracyjnego czy też samego Iron Mana przybywającego do Ikarisa i spółki z propozycją dołączenia do zarejestrowanych. Niby nic, ale miło, że Gaiman wziął pod uwagę to co akurat miało miejsce w 616 (w przeciwieństwie do wielu innych, którzy mają w dupie to że np. ktoś nie żyje i radośnie go wskrzeszają na potrzeby chwili - ale to tylko taka dygresja). Najbardziej jednak spodobało mi się zestawienie ziemskich herosów wraz z Przedwiecznymi. Jasne - w komiksach nawet byle mleczarz może dokopać Galactusowi, ale czasem warto by pamiętać o możliwościach jednych i ograniczeniach drugich. A tutaj ładnie mamy pokazane, że taki Iron Man czy Giant-Man - jakby nie patrzeć główne postaci Marvela, jeszcze z pierwszego składu Avegersów - mogą pomarzyć, żeby podskoczyć swoim kosmicznym kumplom. Szczególnie ładnie obrazuje to dosyć humorystyczna scena z pogodzonym ze swoim losem Giant-Man'em.
Graficznie "Eternalsi" stoją na niezłym poziomie. Dokonania Romity z ostatnich lat nie specjalnie mnie przekonują ("World War Hulk" był koszmarny, a w niedawno zakończonej historii w "Amazing Spider-Man'ie", czy też "Kick-Ass'ie" John nie wzniósł się powyżej poziomu solidnego rzemieślnictwa), ale muszę przyznać, że tutaj zatrzymałem się kilka razy, żeby przyjrzeć się uważniej jego rysunkom. Duże wrażenie robią szczególnie splaszpejdże, czy to pojedyncze czy podwójne, prezentujące np. olbrzymich Celestiali, czy wnętrza kosmicznych budowli. Ale żeby nie było - problemem, podobnie jak w wyżej wymienionych, są często uproszczone drugie plany, z ludźmi bez oczu itp. Nie te lata, nie ta forma. Duża zasługa w niezłym poziomie grafiki to oczywiście inkerzy (aż 5-ciu, w tym Townsend czy Janson, który jednak najlepsze lata ma już za sobą), którzy dokładnie, kreska po kresce, pokrywali szkice JRJR. Koloryści też się spisali, żeby nie było. Ogólnie mówiąc - jest bardzo dobrze, chociaż jak ktoś nie lubi kwadratowych twarzy to po tym albumie raczej nie zmieni zdania.
"Eternalsi" Gaimana na tyle mi się spodobali, że przyjrzę się bliżej zarówno ich wcześniejszym występom (Jack Kirby), jak i tym najnowszym. Sukces mini-serii zaowocował ongoingiem, który prowadzą Charles i Daniel Knauf (scenariusz) oraz Daniel Acuna (grafika w zeszytach 1-6) i Eric Nguyen (#7+). Generalnie nie przepadam za kosmicznymi wydarzeniami/bohaterami z House of Ideas, ale tutaj jestem mocno ciekaw jak dalej potoczą się losy milusińskich obrońców Planety Ziemia, komu jeszcze wróci pamięć (około 90 zapominalskich) i jak to się będzie łączyć z losami ziemskich super herosów.
Twardo okładkowa wersja z US&A posiada bardzo miłe dodatki w postaci wstępu Marka Evaniera, kompletu okładek, kilkunastostronicowego szkicownika Romity Jr., kilku słów od Gaimana (+ wywiad) oraz tekstu o początkach "Eternalsów" z ery Kirby'ego. Bogato. Ciekawy jestem jak to będzie wyglądać w Egmontowej, miękko okładkowej wersji, chociaż boję się, że nie będzie nawet tych reprintów okładek. Cena naszej wersji może lekko dziwić - 69zł to jednak sporo kasy, za którą można kupić jakąś pozycję z mistrzowskich serii Egmontu. I tutaj dylemat - czy warto wydawać te niemal 7 dyszek (bez rabatów) na naszą wersję, czy nie lepiej dodać kilku złotych i kupić twardziela z Ameryki?
Siedmioczęściowa mini-seria skupia się w dużej mierze na losach Marka Curry'ego, uśpionego Eternalsa, który nie pamięta nic z czasów kiedy był Makkarim - superszybkim superbohaterem (coś na wzór Quicksilvera z dodatkowymi mocami). W przywróceniu pamięci stara mu się pomóc jedyny świadomy Eternal - Ikaris, ale jak łatwo się domyśleć, nie idzie mu to tak łatwo jak by chciał. Oprócz tego poznajemy losy Sersi, Sprite'a, Druiga, Zurasa oraz innych zapominalskich. Zadaniem Gaimana było napisanie historii, która będzie nowym początkiem, przygotowaniem gruntu pod ongoinga (który miał powstać w przypadku sukcesu mini-serii) i zapoznaniem nowych fanów Marvela z tą lekko zapomnianą supergrupą. I wywiązał się z niego znakomicie. Ustami Ikarisa w przystępny sposób przedstawia wydarzenia sprzed setek tysięcy lat, które doprowadziły do powstania zarówno Eternalsów jak i Dewiantów, które były również początkiem uniwersum Marvela. Pokazuje kim są ogromni Celestiale i jakie są zależności między nimi a Przedwiecznymi - wszystko przedstawione w jasny i przystępny sposób. Historia zawarta w tych siedmiu zeszytach nie jest kamieniem milowym w sztuce komiksowej, to po prostu dobrze, nawet bardzo dobrze, napisana powieść o bohaterstwie i kosztach jakie trzeba w związku z tym ponieść. Parę rzeczy mnie jednak mocno ujęło, jak choćby wspomniane przedstawienie początków Eternalsów. Duże brawa należą się również za wpasowanie historii w continuity - trzecia seria "Eternalsów" ukazywała się w czasie Civil War, czyli bratobójczej walki pomiędzy herosami Marvela. I mamy tutaj spoty reklamowe zachęcające do podpisania Aktu Rejestracyjnego czy też samego Iron Mana przybywającego do Ikarisa i spółki z propozycją dołączenia do zarejestrowanych. Niby nic, ale miło, że Gaiman wziął pod uwagę to co akurat miało miejsce w 616 (w przeciwieństwie do wielu innych, którzy mają w dupie to że np. ktoś nie żyje i radośnie go wskrzeszają na potrzeby chwili - ale to tylko taka dygresja). Najbardziej jednak spodobało mi się zestawienie ziemskich herosów wraz z Przedwiecznymi. Jasne - w komiksach nawet byle mleczarz może dokopać Galactusowi, ale czasem warto by pamiętać o możliwościach jednych i ograniczeniach drugich. A tutaj ładnie mamy pokazane, że taki Iron Man czy Giant-Man - jakby nie patrzeć główne postaci Marvela, jeszcze z pierwszego składu Avegersów - mogą pomarzyć, żeby podskoczyć swoim kosmicznym kumplom. Szczególnie ładnie obrazuje to dosyć humorystyczna scena z pogodzonym ze swoim losem Giant-Man'em.
Graficznie "Eternalsi" stoją na niezłym poziomie. Dokonania Romity z ostatnich lat nie specjalnie mnie przekonują ("World War Hulk" był koszmarny, a w niedawno zakończonej historii w "Amazing Spider-Man'ie", czy też "Kick-Ass'ie" John nie wzniósł się powyżej poziomu solidnego rzemieślnictwa), ale muszę przyznać, że tutaj zatrzymałem się kilka razy, żeby przyjrzeć się uważniej jego rysunkom. Duże wrażenie robią szczególnie splaszpejdże, czy to pojedyncze czy podwójne, prezentujące np. olbrzymich Celestiali, czy wnętrza kosmicznych budowli. Ale żeby nie było - problemem, podobnie jak w wyżej wymienionych, są często uproszczone drugie plany, z ludźmi bez oczu itp. Nie te lata, nie ta forma. Duża zasługa w niezłym poziomie grafiki to oczywiście inkerzy (aż 5-ciu, w tym Townsend czy Janson, który jednak najlepsze lata ma już za sobą), którzy dokładnie, kreska po kresce, pokrywali szkice JRJR. Koloryści też się spisali, żeby nie było. Ogólnie mówiąc - jest bardzo dobrze, chociaż jak ktoś nie lubi kwadratowych twarzy to po tym albumie raczej nie zmieni zdania.
"Eternalsi" Gaimana na tyle mi się spodobali, że przyjrzę się bliżej zarówno ich wcześniejszym występom (Jack Kirby), jak i tym najnowszym. Sukces mini-serii zaowocował ongoingiem, który prowadzą Charles i Daniel Knauf (scenariusz) oraz Daniel Acuna (grafika w zeszytach 1-6) i Eric Nguyen (#7+). Generalnie nie przepadam za kosmicznymi wydarzeniami/bohaterami z House of Ideas, ale tutaj jestem mocno ciekaw jak dalej potoczą się losy milusińskich obrońców Planety Ziemia, komu jeszcze wróci pamięć (około 90 zapominalskich) i jak to się będzie łączyć z losami ziemskich super herosów.
Twardo okładkowa wersja z US&A posiada bardzo miłe dodatki w postaci wstępu Marka Evaniera, kompletu okładek, kilkunastostronicowego szkicownika Romity Jr., kilku słów od Gaimana (+ wywiad) oraz tekstu o początkach "Eternalsów" z ery Kirby'ego. Bogato. Ciekawy jestem jak to będzie wyglądać w Egmontowej, miękko okładkowej wersji, chociaż boję się, że nie będzie nawet tych reprintów okładek. Cena naszej wersji może lekko dziwić - 69zł to jednak sporo kasy, za którą można kupić jakąś pozycję z mistrzowskich serii Egmontu. I tutaj dylemat - czy warto wydawać te niemal 7 dyszek (bez rabatów) na naszą wersję, czy nie lepiej dodać kilku złotych i kupić twardziela z Ameryki?
5 komentarzy:
70 dych za softcovera? Egmont przekracza kolejną (po Fantastycznej Podróży) granicę cenową w danym formacie. Chujaniezapłacętyle, pytanie z końca tekstu uważam za czysto retoryczne. gaimanonanistą nie jestem, komiks sobie odpuszczam raczej. hm. pożycz? :]
Pewnie, że pożycz ;)
"Eternals" to bardzo fajny komiks z kręgu super-hero, conajmniej o klasę wyższy niż "1602". Jestem pełen podziwu w jaki elegancki sposób Gaiman retconował taką gramotę, jak "Przedwiecznie". Solidna lektura dla miłośników kalesonów. I wielka pochwała dla Egmontu za jakośc wydania - w albumie znajdziemy sporo materiałów dodatkowych -szkice, spotlighyt, wywiady, reprodukcje okładek.
Gonz - ze zniżką w CK wychodzi 53zł - daje radę. A to naprawdę ponad 200 stron solidnego czytadła. :)
No i jak napisał J. - na końcu masa dodatków.
jeśli widzieliście kiedyś wywiad z Romitą Jr, chyba przy okazji daredevila (na youtube gdzies jest taki film - o twórcach daredevila) to wiecie, że naważniesza dla tego goscia jest szybkość rysowania, reszta to ch*j:)ale Romita Jr i tak jest bardzo dobry - zwłaszcza te sceny tam jak chodzą tam gdzie śpi ten wielki czarny kolo, te konstrukcje tam takie "moebiusowe" bym powiedział. to mi się bardzo podobało. poza tym INK. inkerzy odwalają tu mega robotę - co można porównać własnie do KICK ASS'a, gdzie jest bardziej "szkicowo" to pojechane. Dan Miki chyba to tuszował - typ jest bardzo dobry - często zwracam uwagę na to a jego styl rzuca się w oczy. fabularnie bardzo mi się to podobało - lubię klimat Kirby'ego zwłaszcza dotyczący tych wymysłów wszechświatowych itp. Gaiman fajnie też wmontował tam takie 'archetypiczne' wkrętki, ze można sobie dopasować co i kogo dany bohater odzwierciedla z mitologii czy religii itp. ma to jakiś ładunek intelektualny i jest bardziej interesujące przez to. ale najbardziej w tym komiksie podobało mi sie jak potraktowana jest postać Ironmana hehehe zwróćcie uwagę co on tam robi:
najpierw spektakularnie rozp***dala ścianę - w sumie dla szpanu , bo nic się tam więcej nie dzieje:) a potem w kulminacyjnej scenie walki też nic nie robi - przez cały czas udaje martwego:) TO JEST HEROS!!! :D
Prześlij komentarz