środa, 27 lipca 2022

#2470 - Z importu 02: Incognito

Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Ryszard Wojciechowski. Spiritus movens Rękopisu znalezionego w Arkham. Ostatni człowiek na Ziemi.

Sporo już na naszym rynku komiksów duetu Brubaker/Phillips. Wydawcy nadrobili stracone lata i dziś wielu polskich czytelników wali w komiksy tych autorów jak w dym, wiedząc, że to porządna firma. Jak jednak widzicie, jeszcze nie wszystko się ukazało, bo przychodzę do Was z nie lada perełką. „Incognito” to ciekawy projekt powstały w momencie sukcesu „Criminal” i gdy Bru brylował w mainstreamie, pisząc „Kapitana Amerykę”. Dla naszego ulubionego duetu było pewnikiem to w pewnym sensie koło zapasowe, które mogło osiągnąć sukces czytelniczy, ale zainteresowanie odbiorców najwyraźniej nie skupiło się na tej serii, a szkoda. 




Mam wrażenie, że tu znajdują się wszelkie pomysły na taką superbohaterkę, jakiej Bru, z różnych powodów, nie mógł wykorzystać w przygodach Stevena Rogersa czy Matta Murdocka. Czuć, że porządnie rozkminiał samą ideę kalesoniarza i miał dużo ciekawych rzeczy do powiedzenia w tym nurcie. 

Z pozoru to kolejny urealistyczniony komiks o rajtuzach, coś w stylu „co by było, gdyby super-ludzie istnieli naprawdę i do tego byli zwichnięci emocjonalnie”. Sugeruje to rzecz mocno Moorowską w tradycji. Z drugiej strony to jednak niebywale oryginalna historia, którą napisać mógł tylko Brubaker. Cała fabuła posiada bowiem jego znak wodny, przypominający o postmodernistycznym miszmaszu trawiących go fascynacjach gatunkowych, ale – jak to zwykle bywa w przypadku tego twórcy – nie jest to miszmasz przegięty ani kiczowaty. Przez pryzmat superhero dotyka on ważkich, do bólu ludzkich i przyziemnych spraw, a pomysł jest genialny. 

Pewien super-łotr dostał od tych dobrych srogi wpierdol, po którym przy okazji zginął jego brat bliźniak. Sam złol cudem przeżył, został spacyfikowany i objęty programem ochrony świadków. Po wszystkim zmuszono go też do typowego życia dzielonego między biuro a obskurne mieszkanie. Z króla świata i nadczłowieka zostaje zdegradowany do przeciętniaka. Godzi się na to, bo nie ma wyjścia, ale nudzi mu się przy tym tak okrutnie, że postanawia założyć maskę i zająć się, jak Pan bóg przykazał, street levelovą superbohaterszczyzną. Generuje to wiele ciekawych, totalnie rozpierdalających konceptem perełek fabularnych, które przemycić można było tylko w tego typu historii. Bo ta opowieść w gruncie rzeczy zaczyna się tam, gdzie kończy się typowa superbohaterszczyzna, a niejednoznaczna kreacja głównego bohatera pozwala pomieścić w jego postaci niejedną –  bardzo ludzką –  sprzeczność. To samo dotyczy postaci drugoplanowych, które są bardzo wyraźne i po mistrzowsku zarysowane. Kochają, nienawidzą, pragną i bywają destruktywne  



Do tego dochodzi ogromna dawka pulpy i noir. Opowieść ta odnosi się bowiem często do czasów, które my byśmy mogli zestawić ze złotą erą komiksowego superhero. Postacie zaś są tragiczne niczym w rasowym noir i spotyka je dużo niemiłych rzeczy, co czyni z tej opowieści dość mocno egzystencjalny kawałek komiksu. Nie znajdziemy tu przy okazji laserów z dupy czy Moorowskich rozkminek o roli superczłowieka jako Boga w społeczeństwie. Bohaterowie to w większości drugoligowe kanalie, co tylko uwiarygadnia wizję superludzi proponowaną przez Bru. 

Graficznie rzecz stoi na wysokim poziomie, przy czym, jak to u Seana Phillipsa bywa, pozbawiona jest szpanerstwa. Zapomnijcie o rozbuchanej stylistyce lat 90. Tu panele są równe, plansze komponowane oszczędnie, a grafika nie jest pseudoartystowska. Stanowi natomiast idealne narzędzie narracyjne. Moc Phillipsa jako rysownika i dyskretnego mistrza medium kryje się w realistycznej, oszczędnej w środkach formie, stojącej niejako w rozkroku między Europą a  powieścią graficzną dla dorosłych. To swoisty komiksowy styl zerowy, służebny fabule i skupiający się na opowieści. 


Wydanie zbiorcze zawiera dwa trejdziki (plus ogrom graficznych dodatków) i wygląda na to, że seria została tak porzucona po rozbudzeniu u czytelnika większego apetytu. Wielka szkoda, gdyż uniwersum wykreowane w tych zaledwie dwóch story arcach autentycznie tętni życiem i można by opowiedzieć w nim jeszcze wiele historii. Owszem, komiks został niejako domknięty, ale czuć, że Bru miałby jeszcze wiele do opowiedzenia o swoim bohaterze. Postąpił jednak dość sadystycznie, bo wplątał go w nie lada tarapaty i już nigdy go z nich nie wyciągnął.

POD KRYPTEM: Na Kolorowych wcześniej o komiksie "Incognito" pisał Jakub Andrzej Górecki - jego teksty znajdziecie pod poniższymi linkami:


Trend na sięganie do pulpowych tradycji w komiksowym mainstreamie ciągle trwa. Dynamite Entertainment produkuje masowo tytuły ze swoimi bohaterami na licencjach w rolach głównych, jak i nie rezygnuje z bohaterów obecnych w tzw. public domain. Z większymi i mniejszymi sukcesami bawiło w to i DC („First Wave”) i Marvel („Marvels Project”, „Mystery Men”, „The Twelve”). 


„Incognito: Bad Influences” to powrót do Zacka Overkila, do pulpowych nawiązań i niczym nieskrepowanej rozrywki w świecie nie zawsze moralnych wyborów. Co więcej, dla Ed Brubakera i Seana Phillipsa to powrót do tematów znanych z „The Sleeper” w jeszcze większym zakresie, niż miało to miejsce w pierwszym tomie „Incognito”.



Brak komentarzy: