"The Example" zostało napisane w 2005 roku przez Toma Taylora. Dla pochodzącego z Melbourne twórcy dzieło to stało się początkiem kariery pisarskiej. Pomyślane najpierw jako teatralna jednoaktówka okazało się niemałym sukcesem. Krytycy przyjęli je z entuzjazmem, podobnie zresztą, jak i widownia.
„Teczka” szybko trafiła na deski Sydney Opera House, wkrótce stała się przedmiotem akademickich badań, otrzymując przy okazji kilka nagród. Dzięki lokalnej sławie opuściła granice rodzimej Australii, a prawa do ewentualnej adaptacji filmowej zostały kupione przez Staple Fiction. To wszystko wystarczyło, aby „Teczką” zainteresował się Colin Wilson, rodak scenarzysty z Antypodów. Artysta komiksowy pochodzący z Nowej Zelandii sam w sobie jest ciekawą figurą - to rzadki przypadek twórcy, który potrafił odnaleźć się na trzech największych rynkach komiksowych zachodu – amerykańskim, francuskim i angielskim.
Pierwsze szlify w branży po wyjeździe z ojczyzny zdobywał w kultowym magazynie „2000 AD”. Na Wyspach dorobił się famy jednego z najsprawniejszych rysowników przygód sędziego Dredda. Potem udało mu się również przebić we Francji, gdzie dostąpił zaszczytu zajmowania się oprawą graficzną serii „La Jeunesse de Blueberry” do scenariuszy Charliera, stworzył również autorski projekt „Dans l'Ombre du Soleil”. Gdy Europa stała się dla Wilsona za ciasna spróbował swoich sił za Oceanem i – udało mu się! W swojej bibliografii może wpisać mrowie pozycji ze świata „Star Wars”, ma na koncie przygodę z Vertigo („Losers”), współpracę z Garthem Ennisem i Edem Brubakerem.
Wilson, jako twórca z takim doświadczeniem, musi znać się na rzeczy i „Teczka” jest tego doskonałym dowodem. Zaprezentowany w komiksie rysunek znamionuje solidnego mainstreamowego rzemieślnika, ale z niezależnym pazurem, choć nie mogę powiedzieć, żeby mnie zachwycił.
Nie gorsze CV ma zresztą również Tom Taylor, będący autorem „Authority”, serii ze świata „Star Wars” (w tym nagradzanych „Blood Ties”) czy komiksowego prequela gry wideo „Injustice: Gods Among Us”
Na poziomie treści - rozważań dwójki głównych bohaterów o tym, jak terroryzm wpłynął na życie zwykłych ludzi i ich zachowania - „Teczka” nie wydaje mi się specjalnie ciekawa. W karbach zgrabnego dialogu Taylor zawarł parę gładkich frazesów o moralności i strachu, które z dzisiejszej perspektywy wydają się już ciut nieaktualne. Dywagacje o politycznej poprawności i rasizmie również. Znacznie bardziej podoba mi się, jak Taylor (na spółkę z Wilsonem) gra tytułową teczką z swoim czytelnikiem. Scenarzysta wie, że jego odbiorca oczekuje, aby w finale czechowowska strzelba w końcu wypaliła, sokół został skonsumowany, bo tylko wtedy kurtyna może zapaść. Taylor więc postanawia się z nim trochę podrażnić. Buduje suspens, angażuje, trzyma w napięciu, aby w finale… Cóż, zrobić to, co było i być może jest wciąż celem sztuki teatralnej – nikogo chyba nie zaskoczę, ani nie zaspoileruję – uzyskać efekt katharsis. W bardzo przewrotny sposób mu się to udaje. Niemniej wydaje mi się, że siła tego tekstu jest lepiej widoczna na teatralnych deskach, niż w formie ilustrowanej historyjki. Co nie zmienia faktu, że jako komiks jest rzeczą zrobioną bardzo elegancko, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że został rozrysowany dosłownie na kilkanaście stron, z których każda ma równo po 9 kadrów. Znów chylę kapelusz, tym razem przed ilustratorem.
„Teczka” jest również rzadkim w skali polskiego rynku przypadkiem komiksu pochodzącego z Australii. O ile mnie pamięć nie myli, do tej pory tamte rejony reprezentował jedynie Shaun Tan. Fajnie, że odkrywamy kolejny komiksowy kontynent, bo jeśli kolejne pozycje z Antypodów (a takie właśnie Wydawnictwo Komiksowe ma planach) są przynajmniej tak interesujące, jak one-shot Taylora i Wilsona, to wypada się tylko cieszyć.
„Teczka” szybko trafiła na deski Sydney Opera House, wkrótce stała się przedmiotem akademickich badań, otrzymując przy okazji kilka nagród. Dzięki lokalnej sławie opuściła granice rodzimej Australii, a prawa do ewentualnej adaptacji filmowej zostały kupione przez Staple Fiction. To wszystko wystarczyło, aby „Teczką” zainteresował się Colin Wilson, rodak scenarzysty z Antypodów. Artysta komiksowy pochodzący z Nowej Zelandii sam w sobie jest ciekawą figurą - to rzadki przypadek twórcy, który potrafił odnaleźć się na trzech największych rynkach komiksowych zachodu – amerykańskim, francuskim i angielskim.
Pierwsze szlify w branży po wyjeździe z ojczyzny zdobywał w kultowym magazynie „2000 AD”. Na Wyspach dorobił się famy jednego z najsprawniejszych rysowników przygód sędziego Dredda. Potem udało mu się również przebić we Francji, gdzie dostąpił zaszczytu zajmowania się oprawą graficzną serii „La Jeunesse de Blueberry” do scenariuszy Charliera, stworzył również autorski projekt „Dans l'Ombre du Soleil”. Gdy Europa stała się dla Wilsona za ciasna spróbował swoich sił za Oceanem i – udało mu się! W swojej bibliografii może wpisać mrowie pozycji ze świata „Star Wars”, ma na koncie przygodę z Vertigo („Losers”), współpracę z Garthem Ennisem i Edem Brubakerem.
Wilson, jako twórca z takim doświadczeniem, musi znać się na rzeczy i „Teczka” jest tego doskonałym dowodem. Zaprezentowany w komiksie rysunek znamionuje solidnego mainstreamowego rzemieślnika, ale z niezależnym pazurem, choć nie mogę powiedzieć, żeby mnie zachwycił.
Nie gorsze CV ma zresztą również Tom Taylor, będący autorem „Authority”, serii ze świata „Star Wars” (w tym nagradzanych „Blood Ties”) czy komiksowego prequela gry wideo „Injustice: Gods Among Us”
Na poziomie treści - rozważań dwójki głównych bohaterów o tym, jak terroryzm wpłynął na życie zwykłych ludzi i ich zachowania - „Teczka” nie wydaje mi się specjalnie ciekawa. W karbach zgrabnego dialogu Taylor zawarł parę gładkich frazesów o moralności i strachu, które z dzisiejszej perspektywy wydają się już ciut nieaktualne. Dywagacje o politycznej poprawności i rasizmie również. Znacznie bardziej podoba mi się, jak Taylor (na spółkę z Wilsonem) gra tytułową teczką z swoim czytelnikiem. Scenarzysta wie, że jego odbiorca oczekuje, aby w finale czechowowska strzelba w końcu wypaliła, sokół został skonsumowany, bo tylko wtedy kurtyna może zapaść. Taylor więc postanawia się z nim trochę podrażnić. Buduje suspens, angażuje, trzyma w napięciu, aby w finale… Cóż, zrobić to, co było i być może jest wciąż celem sztuki teatralnej – nikogo chyba nie zaskoczę, ani nie zaspoileruję – uzyskać efekt katharsis. W bardzo przewrotny sposób mu się to udaje. Niemniej wydaje mi się, że siła tego tekstu jest lepiej widoczna na teatralnych deskach, niż w formie ilustrowanej historyjki. Co nie zmienia faktu, że jako komiks jest rzeczą zrobioną bardzo elegancko, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że został rozrysowany dosłownie na kilkanaście stron, z których każda ma równo po 9 kadrów. Znów chylę kapelusz, tym razem przed ilustratorem.
2 komentarze:
Kuba, tak tylko gwoli scislosci, Ben Templesmith i Ashley Wood tez sa z Australii, a Martin Emond byl z Nowej Zelandii
Po zamachu w Bostonie ciężko powiedzieć, że temat jest nieaktualny ;)
Prześlij komentarz