Dzisiaj na naszych łamach debiutuje Paweł Szczygielski. Na stronę Pawła zwrócił mi uwagę Krzychu (za co z tego miejsca serdecznie dziękuje, a was zachęcam do sprawdzenia, czy kule są piękne), a od wymiany maili był już tylko krok od recenzji, którą zaraz przeczytacie. Pawle, witamy na Kolorowych!
Wydaje się niekiedy, że komiksowa mini-seria nie może mieć za sobą wyjątkowo długiej genezy. Często tego rodzaju wydawnicza formuła sprawia wrażenie złapania twórczego oddechu po on-goingowej zadyszce. Z drugiej strony to rezerwuar pomysłów nigdzie wcześniej niewykorzystanych, które częściej powinny jednak zostać w szufladach niż trafić do drukarni.
W końcu mini-seria to także dobre miejsce na debiut – wystarczająco pojemne, żeby pokazać potencjał twórców i wystarczająco krótkie, żeby nie poczuć do nich żalu, jeśli jednak zmarnują temat. Snapshot, ukończona właśnie mini-seria znanego i dobrze rozpoznawalnego duetu Andy Diggle/Jock nie tylko wyłamuje się z powyższych schematów, ale po raz kolejny udowadnia, że krótkie historie to dobre historie. Sam komiks nie pojawił się znikąd, pierwsze pomysły na scenariusz trafiły na papier (jak twierdzi Diggle) już osiem lat temu z myślą o przeniesieniu na ekran, do czego nie po raz pierwszy przyznaje się ten scenarzysta. Po licznych perturbacjach i uporze Jock'a Snapshot, ostatecznie jako komiks, trafił do wydawnictwa Image, a na półki sklepów w lutym tego roku. Życie tej mini-serii jest wprawdzie krótkie, bo tylko czteroczęściowe, ale za to bardzo intensywne.
Wydaje się niekiedy, że komiksowa mini-seria nie może mieć za sobą wyjątkowo długiej genezy. Często tego rodzaju wydawnicza formuła sprawia wrażenie złapania twórczego oddechu po on-goingowej zadyszce. Z drugiej strony to rezerwuar pomysłów nigdzie wcześniej niewykorzystanych, które częściej powinny jednak zostać w szufladach niż trafić do drukarni.
W końcu mini-seria to także dobre miejsce na debiut – wystarczająco pojemne, żeby pokazać potencjał twórców i wystarczająco krótkie, żeby nie poczuć do nich żalu, jeśli jednak zmarnują temat. Snapshot, ukończona właśnie mini-seria znanego i dobrze rozpoznawalnego duetu Andy Diggle/Jock nie tylko wyłamuje się z powyższych schematów, ale po raz kolejny udowadnia, że krótkie historie to dobre historie. Sam komiks nie pojawił się znikąd, pierwsze pomysły na scenariusz trafiły na papier (jak twierdzi Diggle) już osiem lat temu z myślą o przeniesieniu na ekran, do czego nie po raz pierwszy przyznaje się ten scenarzysta. Po licznych perturbacjach i uporze Jock'a Snapshot, ostatecznie jako komiks, trafił do wydawnictwa Image, a na półki sklepów w lutym tego roku. Życie tej mini-serii jest wprawdzie krótkie, bo tylko czteroczęściowe, ale za to bardzo intensywne.
Historia
głównego bohatera, pracownika comic shopu, zaczyna się od odkrycia
– prozaicznego, ale niecodziennego zarazem. W końcu każdy z nas
może znaleźć porzucony telefon komórkowy – na ulicy, w parku,
gdziekolwiek pośród miejskiej struktury. Jake Dobson w drodze do
pracy został tym szczęśliwcem. A przynajmniej tak mu się wydawało
do momentu, kiedy jego ciekawość wzięła górę i ostatecznie
przekonał się, co zawiera w owym telefonie folder ze zdjęciami –
fotografie zwłok zamordowanego mężczyzny. Pech chciał, że
właśnie wtedy ktoś na ten telefon zadzwonił, a Jake odebrał, ale
w końcu od tego są przecież telefony... Odtąd nasz bohater staje
się celem do zlikwidowania. Następuje więc lawina nieoczekiwanych
zdarzeń, a wkrótce u boku Jake'a stanie także Callie, dziewczyna
znacząco wplątana w całą intrygę. Powyższe nakreślenie wątku
to właściwie jedynie zawiązanie akcji komiksu, zaledwie
kilka jego początkowych stron.
Być może o samej fabule dałoby się napisać coś więcej,
oznaczałoby to jednak odebranie czytelnikowi całej zabawy jaką
można czerpać z tego komiksu.
Snapshot
swoją lekturą przypomina momentami jazdę rollercoasterem. Czysta
akcja, napięcie, fabularne zwroty i cliffhangery to esencja tego
komiksu – pod względem narracyjnym jest on więc bardzo
skondensowany. Andy Diggle poszedł chyba na pisarskie zawody i na
maksymalnie krótkiej przestrzeni wykorzystał zapewne wszystkie
pomysły jakie tylko mogły być wykorzystane. Słowem – nie
zmarnował pod tym względem ani jednej strony swojego scenariusza.
Jak każą w podręcznikach, przypadkowy świadek morderstwa to
niewygodny świadek, dlatego Jake będzie miał masę kłopotów,
narracyjnie jednak dobrze pomyślanych.
W efekcie tego wszystkiego Snapshot jest modelowym przykładem thrillera, może nawet – pójdźmy dalej – conspiracy thrillera, ponieważ z biegiem akcji, kiedy mamy coraz więcej odkrytych kart okazuje się, że intryga jest piętrowa, a myśliwym nie jest tylko jedna osoba, ale cała instytucja. Jake wpadając w jej tryby nie ma szans na ucieczkę, a przynajmniej nie powinien mieć. I w ten sposób dochodzimy do miejsca gdzie scenariusz nazbyt jest wspaniałomyślny dla swoich bohaterów. Komiksowi nie brakuje świetnego szkieletu fabularnego, ale z pewnością brakuje mu niekiedy najzwyklejszego w świecie realizmu. Jake Dobson, który jest przecież tylko sprzedawcą i komiksowym geekiem, czasem zbyt łatwo wyzwala się z opresji, a dodatkowo biorąc pod uwagę jak łatwo wkrótce zacznie pociągać za spust, daje to wrażenie zbyt mocno naciąganej historii. Jak to jednak zwykle bywa w tego typu opowieściach, zbyt refleksyjne podejście do tematu może tylko zaszkodzić lekturze.
W efekcie tego wszystkiego Snapshot jest modelowym przykładem thrillera, może nawet – pójdźmy dalej – conspiracy thrillera, ponieważ z biegiem akcji, kiedy mamy coraz więcej odkrytych kart okazuje się, że intryga jest piętrowa, a myśliwym nie jest tylko jedna osoba, ale cała instytucja. Jake wpadając w jej tryby nie ma szans na ucieczkę, a przynajmniej nie powinien mieć. I w ten sposób dochodzimy do miejsca gdzie scenariusz nazbyt jest wspaniałomyślny dla swoich bohaterów. Komiksowi nie brakuje świetnego szkieletu fabularnego, ale z pewnością brakuje mu niekiedy najzwyklejszego w świecie realizmu. Jake Dobson, który jest przecież tylko sprzedawcą i komiksowym geekiem, czasem zbyt łatwo wyzwala się z opresji, a dodatkowo biorąc pod uwagę jak łatwo wkrótce zacznie pociągać za spust, daje to wrażenie zbyt mocno naciąganej historii. Jak to jednak zwykle bywa w tego typu opowieściach, zbyt refleksyjne podejście do tematu może tylko zaszkodzić lekturze.
O
wizualną oprawę tej opowieści zadbał Jock, któremu z pewnością
nieobca jest praca z Andy'm Diggle – widać to i czuć w zetknięciu
z rysunkami tej mini-serii. Na marginesie warto wspomnieć, że
pomysłodawcą przeniesienia scenariusza Snapshot
na komiksowe karty był właśnie Jock – dostrzegł potencjał
opowieści tam gdzie jeszcze nie widział go Diggle. Jego intuicja
okazała się bezbłędna. Artysta świetnie poczuł klimat
scenariusza i oddał akcję komiksu tak, jak potrafi najlepiej.
Genialnie odnajduje się w poszczególnych scenach, kiedy trzeba
operuje wręcz wzorową dynamiką kadrów, natomiast jego kreska to
z kolei dodatkowy sznyt całości – ten pozbawiony regularności,
kanciasty, ale drobiazgowy styl dodaje komiksowi drapieżności, a
czarno-biała i uboga w półtony estetyka dopełnia reszty. Ten
komiks po prostu świetnie się ogląda, do samego końca.
Snapshot
to także komiks w pewnym stopniu odnoszący się do aktualnych
wydarzeń – zauważalnym elementem, zwłaszcza na ostatnich
stronach mini-serii, jest atmosfera społecznego niezadowolenia
obywateli z sytuacji politycznej i gospodarczej swojego kraju.
Niezależnie od tego w którym punkcie fabuły się znajdujemy, na
jej horyzoncie cały czas majaczy widmo ogólnej kontestacji i próby
walki z zastanym porządkiem politycznym – miejscami przemycane do
komiksu obrazy manifestacji i ulicznych zamieszek są wymownym tego
przykładem. Z pewnością ma to odniesienie do obecnej doby
globalnego kryzysu, gdzie masowe demonstracje na ulicach wielkich
miast stają się coraz częściej codziennością. Snapshot,
jak na komiks gatunkowy przystało, traktuje to zjawisko jedynie na
zasadzie rekwizytu, a finansowy kryzys portretuje jako efekt pewnych
celowych i potajemnych giełdowych manipulacji. Ze źródłami
światowej recesji rozprawia się Diggle w sposób pop-kulturowy, bez
cienia pretensjonalności.
Ostatecznie,
przymykając oko na pewne drobne niedoskonałości o których
wspominałem, Snapshot nadal pozostaje solidną rozrywką, a
ta w żadnym wypadku nie jest pozbawiona swoich ambicji. Jeśli więc
ktoś szuka sprawnie zrealizowanej, wolnej od kompleksów,
elektryzującej fabuły z pewnością ją tutaj znajdzie. Twórcom
wypada życzyć ponownej kooperacji – po lekturze ich najnowszego
komiksu trudno nawet pomyśleć, że mogliby coś razem zepsuć.
2 komentarze:
Jako że na Bullets zaglądam, przy okazji zadam pytanie: czy tamten blog jeszcze działa? Bo coś od ponad miesiąca pusto i głucho tam
Lokus, ciężko mi powiedzieć, jak to będzie wyglądało. Nie chę oczywiście porzucać tamtego miejsca, ale trudno mi w obecnej sytuacji zagwarantować wzmożoną aktywność bloga. Dzięki za zainteresowanie.
Prześlij komentarz