Z pewnym poślizgiem Kolorowe Zeszyty, który wyniknął z mojej winy, wszem i wobec chciałbym powitać na naszym pokładzie kolejnego redaktora, którym jest Krzysztof Ryszard Wojciechowski, autor Rękopisu znalezionego w Arkham (bardzo zacne miejsce w polskiej blogosferze, polecam zaglądać). Mam nadzieję, że pomimo tej początkowej niezręczności pozostanie na Kolorowych nieco dłużej! (KO)
Przeciętny współczesny twórca komiksowy, gdy chce być uznany za awangardowego, zrobić komiks skrajnie artystyczny - niepokojący tak w formie, jak i w treści - odwoła się do Lyncha i Cronenberga (wymiennie: Burnsa i Clowesa), obskurnego undergroundu, albo jakiejś obscenicznej mangi... krótko mówiąc, do rzeczy, które mu współcześni powszechnie uznają za "dziwne". Olivier Schrauwen postanowił pójść pod prąd i inspiracji dla estetyki swoich osobliwych prac szuka w gazetowych stripach z początku XX wieku, kiedy język komiksu dopiero się kształtował.
Zawarte tu historie to surrealistyczne miniatury, których motorem napędowym są perypetie dwóch groteskowych indywiduów: eleganckiego ojca i karykaturalnego, zniekształconego fizycznie syna. Można je odczytywać na wielu poziomach - od biblijnego, przez psychologiczny (psychoanaliza) po socjologiczny. Najtrafniej jednak byłoby chyba usprawiedliwić ich treść onirycznością - w końcu największą inspiracją były tu komiksy wielkiego innowatora Winsora McCaya - twórcy, który ze snu uczynił główny pretekst do swobodnego, niczym nieskrępowanego opowiadania swoich obrazkowych historii. Ja osobiście uważam jednak, że powinniśmy całkowicie zostawić fabułę w spokoju, bo próbując szukać tu głębszych treści zbyt łatwo popadniemy w banał. Ten komiks to głównie zabawa formą i tylko ona jest tu tak naprawdę istotna... Oczywiście to zawęża grupę odbiorców do twórców poszukujących nowych sposobów wypowiedzi i czytelników żywo zainteresowanych językiem komiksu - ci w żadnym wypadku nie powinni przejść obok tej pozycji obojętnie. Co prawda nawet laik doceni wprawną rękę Schrauwena, ale jeśli jest przyzwyczajony do współczesnego stylu prowadzenia narracji, może - podobnie jak niewyrobiony widz stykający się z awangardowym filmem - poczuć się skonsternowany, bo omawiany album to przede wszystkim szalony eksperyment.
W mojej opinii, jako całość eksperyment nie do końca udany, bo mimo, że wszystkie zawarte tu historie są dość intrygujące, to jedynie przewrotnie czerpiąca z brueglowskiej wizji końca świata - "W antwerpskim zoo" - jest dopełniona dorastającą do wirtuozerskiego warsztatu fabułą. Owy epizod to dwadzieścia kilka stron zaskakujących i bardzo owocnych zabaw formalnych, które w ostatecznym wydźwięku stają się niepokojącym, apokaliptycznym przedstawieniem. To zdecydowanie najmocniejsza część albumu, dobitnie pokazująca jaki potencjał tkwi w tym autorze, gdy odważy się rozwinąć skrzydła i zaangażuje się w dłuższą historię. Całkiem możliwe, że oderwanie jej od innych epizodów mogłoby nadać jej większą wartość. Bo wydaje mi się, że gdybym dostał cały album wypełniony materiałem tak wysokiej jakości, to mówiłbym o nim w kategoriach rzeczy ocierającej się o geniusz. A tak komiks ten pozostaje w mej pamięci bardzo intrygującą, ale nierówną pracą dobrze rokującego eksperymentalnego artysty, którego innej twórczości być może nigdy w Polsce nie poznamy...
Jakiś czas temu wysnułem tezę, że komiks tkwi obecnie w epoce, którą można porównać do kina klasycznego - eksperymentuje się tu naprawdę rzadko. W tym kontekście to album niezwykły. To cios wymierzony we współczesny komiks. Podkreślający to, jak bardzo medium skostniało, zatęchło i że od wielu dekad drepcze w miejscu. To dość zabawne, że formy związane z wczesnym komiksem, zastosowane przez współczesnych twórców stają się w oczach krytyki rzeczą skrajnie awangardową - tym bardziej, że w porównaniu z tym, co z językiem medium wyczyniał Winsor McCay, "Mój syn" to jednak dalej małe miki.
Jakiś czas temu wysnułem tezę, że komiks tkwi obecnie w epoce, którą można porównać do kina klasycznego - eksperymentuje się tu naprawdę rzadko. W tym kontekście to album niezwykły. To cios wymierzony we współczesny komiks. Podkreślający to, jak bardzo medium skostniało, zatęchło i że od wielu dekad drepcze w miejscu. To dość zabawne, że formy związane z wczesnym komiksem, zastosowane przez współczesnych twórców stają się w oczach krytyki rzeczą skrajnie awangardową - tym bardziej, że w porównaniu z tym, co z językiem medium wyczyniał Winsor McCay, "Mój syn" to jednak dalej małe miki.
18 komentarzy:
ej no, ale z tym "medium skostniało, zatęchło i że od wielu dekad drepcze w miejscu" to taki zarcik?
Bo jak nie, to sugeruje troche sie porozgladac przed zapodaniem kolejny raz tej tezy. Oczywiscie sluze pomoca (to, ze czegos nie widac w "komiksie masowym" i nie jest wydawane u nas, nie oznacza, ze nie istnieje).
Odpowiem pytaniem. A jak jest teraz z kinem?
To jasne że eksperymentuje się na obrzeżach medium...
A tak w ogóle to witam!
Krzychu, moje zdanie o tym komiksie znasz, pisałem już o tym, więc nie ma sensu się teraz powtarzać, ale czytając tekst przypomniał mi się fragment wiersza Marcina Świetlickiego:
I wszystko cieknie. Wszystko cieknie.
Niszczeją wszelkie trwałe formy.
Budzi się z zimy rozedrgany ustrój.
i wcale nie jestem pewien, dlaczego akurat mi się przypomniał
ale pytasz o "kino klasyczne"?
i zestawiasz "komiks" jako jako calosc gatunku/medium z jednym, "klasycznym" nurtem w kinie?
Przeciez to bez sensu, w komiksie od zawsze sa eksperymenty, tylko czasami je widac bardziej, bo okresowo wplywaja na "mainstream" (vide "Metal Hurlant" czy "brytyjska inwazja na USA"), a czasami mniej.
Na chwile obecna mozemy mowic o "swietle odbitym", gatunek rozwija sie/eksperymentuje gdzies na obrzezach, a "mainstream" pozycza sobie to co w danym momencie jest "modne", olewajac ludzi, ktorzy pchaja komiks do przodu.
Jasne, ze od wielu lat w "mainstreamie" nie pojawili sie tworcy tej klasy co McKean, Sienkiewicz, Corben czy Moebius, ale z drugiej strony, czy tacy tworcy musza przebijac sie dzisiaj do "masowego czytelnika"?
Czy Killoffer, Bluch, Dieck, Yokoyama, Turunen, Woodring albo Mattotti musza publikowac w duzych wydawnictwach i pod dyktando tych wydawnictw zeby zaistniec/zostac zauwazonym?
Czy w 21 wieku, wydawnictwa takie jak Fremok, L'Aso, Picturebox, Nobrow, Le Dernier Cri, itd. maja zasieg ogolnoswiatowy, czy moze nadal sa skazane na dystrybucje w kilku lokalnych ksiegarniach komiksowych?
Ja rozumiem, ze punkt siedzenie okresla punkt widzenia, ale, czy majac dostep do komiksow praktycznie z calego swiata, mozna powaznie mowic o "skostnialym medium" ograniczajac sie jedynie do lokalnego (i nomen omen ubogiego i starszliwie opoznionego) rynku komiksow wydawanych w Polsce?
Dziękuje za przywitanie.
Pytałem o kino ogólnie (acz wybiórczo bo zapomniałem o 3D)... jest dokładnie tak jak mówisz. Kiedyś był Czas Apokalipsy a teraz jest Vallhala Rising.
Pokrywa się to dokładnie z tym co piszesz: "Na chwile obecna mozemy mowic o "swietle odbitym", gatunek rozwija sie/eksperymentuje gdzies na obrzezach, a "mainstream" pozycza sobie to co w danym momencie jest "modne", olewajac ludzi, ktorzy pchaja komiks do przodu.Jasne, ze od wielu lat w "mainstreamie" nie pojawili sie tworcy tej klasy co McKean, Sienkiewicz, Corben czy Moebius, ale z drugiej strony, czy tacy tworcy musza przebijac sie dzisiaj do "masowego czytelnika"?"
Wyjaśniłeś to za mnie i jeszcze podparłeś swoją znacznie większa od mojej wiedzą.
Dodam jeszcze że wydźwięk mój wpisu jest w dużej mierze podyktowany zachwytem nad pracami McCaya...
Witamy, witamy!
Sporna kwestia, którą poruszył Turu jest... no cóż, sporna. Wydaje mi się, że jeśli idzie o stopień innowacyjności to dałoby się go mierzyć właśnie wpływem peryferiów i obrzeży na główny nurt.
W takim kontekście zaryzykowałbym twierdzenie, że pierwsza dekada nowego wieku była bardzo spokojna, przynajmniej jeśli zestawić ją z latami siedemdziesiątymi czy osiemdziesiątymi, kiedy mainstream co i rusz był wstrząsany wydarzeniem, które z dzisiejszej perspektywy było prawdziwą rewolucją.
Może to Krzysztof właśnie miał na myśli?
Tak naprawde to troche przeginam z ta "innowacyjnoscia", bo jestem zwolennikiem tezy, ktora kiedys postawil Szylak, ze komiks tak naprawde nie ma historii/mozliwosci rozwoju, bo prawie wszystko zostalo juz zrobione u jego zarania.
W "Little Nemo", "Krazy Kat", "Tintin" itp. jest wlasciwie wszystko, co mozna zrobic z komiksem i wspolczesny komiks to praktycznie "wariacja na temat" a nie rozwoj gatunku.
Jasne, mozna dokladac jakies nietypowe sztuczki narracyjne, kombionowac z kompozycja, stylem czy technika rysunku itd., ale czy to jest naprawde "nowe"?
Z drugiej strony z "kanonu" wciaz mozna wycisnac tak wiele, ze ciezko mowic o stagnacji gatunku.
A to, ze komiks masowy wyglada obecnie tak jak wyglada, to, moim zdaniem, wynik tylko i wylacznie masowego lenistwa, lenistwa tworcow, wydawcow i czytelnikow.
Również witam Krzysztofa! Debiut na Kolorowych i od razu dyskusja.
ee tam zaraz "dyskusja", po prostu wkrecam go na powitanie ;)
Wydaje mi się też że po prostu się nie zrozumieliśmy. Tym bardziej że zgadzam się z tym co napisałeś nt McCaya, Krazy Kat i Tintina (i mniej więcej o to mi chodziło).
Różnica tkwi w tym że - w porównaniu do ciebie - faktycznie patrze trochę z boku... a i określenie "francuskie festiwale" kojarzę z inna formą rozrywki niż komiks...
"Z pewnym poślizgiem Kolorowe Zeszyty, które wynikło z mojej winy, wszem i wobec chciałbym powitać na naszym pokładzie kolejnego redaktora" Jezu, po jakiemu to jest napisane?
Cytując klasyka: "nadejszla wiekopomna chwiła"
Kuba się śpieszył chyba...
Tekst spoko, poza ostatnim akapitem, który już zresztą wypunktował Turu.
Teza zupełnie od czapy i mijająca się z prawdą. Poza tym "Mój syn" to żadna tam skrajna awangarda...
"Poza tym "Mój syn" to żadna tam skrajna awangarda...."
Pisałem "jawi się". Ale w sumie nie rozumiem dlaczego niby nie... Chyba głównie dlatego, ze z awangardą kojarzy się to co wymieniłem we wstępie...
"Teza zupełnie od czapy i mijająca się z prawdą."
Turu dopowiedział tylko to czego ja sam nie zawarłem w tym akapicie. Gdy zapytał, dodałem że eksperymentuje się na obrzeżach... W komiksie który dociera do nas nie wiele ciekawego się dzieje od strony formalnej(stąd porównania do kina klasycznego). A rzeczy ciekawe mają zdecydowanie mniejsze pole rażenia. Przykład Czas Apokalipsy kiedyś - dziś Valhala Rising jest chyba dość obrazowy.
Jak już napisałem - Turu, jako twórca jest w centrum. Ja stoję i patrzę na to z boku.
"Turu, jako twórca jest w centrum. Ja stoję i patrzę na to z boku."
Chcialbys, to ja stoje z boku, patrze i drugim bokiem mi wychodzi. Zbyt klasyczny zeby byc awangardowy i zbyt awangardowy zeby lapac sie na mainstream.
A ci, ktorzy sa w centrum, najczesciej nie widza, ze kreca sie w kolko, wymyslajac kolejny raz ogien ;)
@Turu - Haha, mam tak samo jak Ty!
:(
@Maciej, no wiem, nie tylko Ty :[
Prześlij komentarz