
Kariera Rucki przypomina nieco „drogę Bendisa”. Podobnie, jak jego kolega po fachu, Greg swoimi niezależnymi pracami zdobył sobie szacunek czytelników, przychylne recenzje krytyków i zasłużył na etat u tych największych. W Marvelu zrestartowano specjalnie dla niego on-goinga z „Wolverinem”, którego pisał z niemałym sukcesami, a wraz z Edem Brubakerem przywrócił blask „Daredevilowi”. W DC zdążył już tworzył scenariusze dla wszystkich komiksowych ikon tego wydawnictwa („Detective Comics”, „Action Comics”, „Wonder Woman”) z wyjątkiem „Flasha” i ma na swoim koncie absolutnie znakomite „Gotham Central” (tu znowu w kooperacji z Bru). Oprócz prowadzenia serii regularnych, z powodzeniem pracował również przy crossoverach („52”, „Final Crisis: Revelation” , „The OMAC Project”) i dorobił się sporej ilości mini-serii i one-shotów. Jak wynika z tej wyliczanki Rucka jest scenarzystą, który daje sobie radę zarówno z komiksem nieco bardziej i nieco mniej rozrywkowym.

Cała historia nabiera rozpędu, kiedy w progu drzwi domu bohaterki klęka młoda dziewczyna, która prosząc o łaskę, ucieka się do starożytnego zwyczaju, tytułowej hiketei. Zobowiązania ochrony i opieki, którego Diana się podejmie, jednocześnie stawiając na szali swoje życie. Ich „umowy” będą doglądały Erynie, trzy wężowłose kobiety pilnujące przestrzegania przysiąg. Wonder Woman nie mogła jednak wiedzieć, że jej podopieczna jest ścigana przez pewnego przebierańca z Gotham City i konflikt między prawem obowiązującym w świecie współczesnym a starożytną i świętą tradycją jest nieunikniony.
Czytając komiks da się wyczuć, że został on napisany przez scenarzystę o sporym obyciu literackim. Nie można zapominać, że Grag Rucka jest autorem serii kryminałów z Atticusem Kodiakiem w roli głównej, podobno niezłych, zbierających nawet jakieś nagrody. „Hiketeia” jest napisana więcej niż sprawnie. Schemat komiksu super-bohaterskiego został bardzo zgrabnie wpisany w dialektykę tragicznego konfliktu, znanego z antycznego dramatu, któremu dynamikę nadają z jednej strony Batman, a z drugiej Wonder Woman. Fabuła prowadzona jest wręcz wzorowo, tajemnica Diany i Danielle intryguje czytelnika. Bohaterowie zostali odpowiednio nakreśleni, szczególnie spodobał mi się Batman w roli niewolnika swoich zasad. Wątki sprawnie się ze sobą zazębiają, w historii nie braknie kilku zaskakujących scen i zwrotów akcji (tu znowu w roli głównej Mroczny Rycerz), a i finał raczej nie zawodzi. Trochę więcej w „Hiketei” dymków, niż w przeciętnym komiksie mainstreamowym dlatego trzeba poświęcić więcej uwagi werbalnej stronie narracji.
O oprawie wizualnej można powiedzieć tylko tyle, że jest w porządku. J.G. Jonesowi z okresu, kiedy pracował nad „Hiketeią” daleko jeszcze do poziomu jednego z najlepszych rysowników zatrudnionych w DC, któremu daje się do zilustrowania „Final Crisis”. Trudno powiedzieć coś nad to, że Jones rysuje poprawnie, nieco śmielej poczynając sobie z układem kadrów. Słowem – nie zawodzi, ale od euforii daleko. I właściwie mogę to samo powtórzyć odnośnie komiksu, jako całości. Lekturą „Wonder Woman – Hiketeia” nie jestem co prawda rozczarowany, ale równie daleko mi od zachwytu. Nie mogę nawet powiedzieć, że się zawiodłem na scenarzyście, bo trudno jest coś mu zarzucić. Napisał co najmniej dobry komiks, któremu jednak nieco brakuje, do stania się jeszcze lepszym. Raczej nie mogę go nikomu polecić z czystym sumieniem.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz