piątek, 3 października 2008

#61 - Komiks w dydaktyce szkolnej

W ramach moich studenckich praktyk przypadło mi odgrywanie roli nauczyciela na pół etatu przez trzy tygodnie. Najpierw w szkole podstawowej (właśnie skończyłem), a później w gimnazjum (a tu dopiero zacznę), tej hodowli młodzieżowych patologii, źródle sennych koszmarów młodych i delikatnych polonistek. Na tyle, na ile było mi to potrzebne zapoznałem się z podstawą programową w podstawówce (w gimnazjum jeszcze nie do końca) i programem nauczania. W poprzednich semestrach liznąłem też nieco zawartości różnych podręczników, pomocy dydaktycznych i takich tam na poziomie tych szkół. Na tyle a ile musiałem – przyznam, że od tajników pedagogiki bardziej interesują mnie zawiłości pism Sloterdijka czy Kundery. Huh, mam nadzieję, że nikt z mojej katedry metodyki nie przeczyta tych słów.

Nie pisałbym o moich szkolnych doświadczeniach, gdyby były całkowicie oderwane od tematyki „kolorowych zeszytów”. Miałem bowiem okazję sprawdzić jak czwartoklasiści w przeciętnej krakowskiej podstawówki postrzegają komiks, czy mają z nim styczność, na co dzień, wreszcie, jak sobie radzą z jego tworzeniem, z rysowaniem i pisaniem, jak rozumieją poetykę komiksu.

Przeglądają kilka podręczników (przede wszystkim „Między nami”) stwierdzam, że komiks jest reprezentowany nie gorzej niż np. malarstwo. Układanie planu ramowego jakiegoś utworu przy pomocy obrazków to bardzo częste zadanie w klasie czwartej, trochę rzadziej w piątej klasie. Dzieciaki pracują również z fragmentem Tytusa i czytają kawałki „Dnia Śmiechały". W gimnazjum komiks trafia się trochę rzadziej, występuje głównie jako stały komponent tzw. „kultury multimedialnej”, cokolwiek miałoby to znaczyć. Pojawia się raczej jako pewno zjawisko w ramach kultury masowej, identyfikowany głównie z Batmanem, funkcjonujący jako materiał do filmowej adaptacji, będący dobrym ćwiczeniem przetwarzaniu fabuły w innym medium.

Muszę przyznać, że byłem zaskoczony pracami domowymi dzieciaków z Va. Mieli na zadanie narysować komiks na podstawie mitu o Heliosie i Faetonie z Parandowskiego i muszę przyznać, że niektóry prace robiły świetne wrażenie. Prace dzieliły się mniej więcej siedemdziesiąt do trzydziestu – tą lepszą część stanowiły prace zawierające dymki, kwadraciki z opisami, a wszystko stanowiło jakąś narracyjną całość. Reszta była pracami robionymi na kolanie przed przerwą. Kilkoma z nich byłem naprawdę zaskoczony. Dla przeciętnego dziesięciolatka (tyle ma czwartoklasista?) dwa dymki na jeden kadr to niepojęta sprawa, a eksperymenty z perspektywą i odejście od wiernego naśladownictwa fabuły pierwowzoru to już w ogóle kosmos. A taka praca się zdarzały i byłem kompletnie zaskoczony. Dojrzewający, komiksowy talent został przeze mnie nagrodzony komiksem „Scooby-Doo” (trzeci tomik „Spider-Mana” powędrował dla zdobywcy drugiego miejsca).

Największą bolączką dla dzieciaków jest jednak „komiksowy dwugłos” – potrzebę podpisywania siedzącego na tronie bohatera w koronie jak „króla” i dopowiadania komentarza do rysunków odczuwa większość uczniów. Inna, ciekawa sprawa – nie wyczułem zadanych wpływów mangi. W pracach dziewczynek nie znalazłem żadnych wielkich oczu, ani charakterystycznych łezek.

I to właściwie tyle z moich belfrowskich doświadczeń. I jeszcze gwoli wyjaśnienia – byłbym niesprawiedliwy pisząc źle o moich prowadzących i wykładowcach. Wprowadzenie komiksowych innowacji zawsze spotykało się z aprobatą i zachętą do dalszego eksperymentowania, a lektura „Mausa” zaowocowała rzeczową dyskusją o komiksowych tradycjach, konwencjach i wartościach.

Brak komentarzy: