poniedziałek, 22 czerwca 2015

#1893 - Niesłychane losy Ivana Kotowicza

Muszę przyznać, że debiut Kajetana Kusiny i Michała Ambrzykowskiego zaskoczył mnie, pozytywnie zaskoczył. Nie spodziewałem się aż tak dopracowanego albumu. Scenarzysta zadbał o ciekawy skrypt, a rysownik świetnie wywiązał się ze swojego zadania. Z jednej strony otrzymaliśmy rzecz zabawną i wciągającą, z dobrze poprowadzoną akcją. A z drugiej wizualnie intrygującą, na którą patrzy się z satysfakcją. Mam jakieś zastrzeżenia do pewnych szczegółów, ale są one drobne i wspomnę o nich mimochodem w dalszej części tekstu.


Wbrew pozorom "Niesłychane losy Ivana Kotowicza" to album stricte rozrywkowy. Gdzie pozór należy rozpatrywać z punktu widzenia wydawcy, bo Kultura Gniewu przyzwyczaiła swych czytelników do ambitnych albumów. Słowo ambitnych rozumiane jest przeze mnie jako rzeczy autorskie, w dużym stopniu autobiograficzne, bez udziału Facetów w Trykotach. Od jakiegoś czasu profil wydawnictwa się zmienia, ewoluuje, w propozycjach wydawniczych Kultury dochodzi do coraz większego zróżnicowania. O czym wyraźnie świadczy imprint dla dzieci. Popowa linia, do której zaliczam "Battling Boy’a", "Strange Years", "Toshiro" oraz właśnie "Ivana Kotowicza", mogłaby także funkcjonować jako osobna odnoga, dopływ, tylko musiałby otrzymać odrębny logotyp i nazwę, ale, jak mówił Szymon Holcman na Pyrkonie, redaktorom nie udało się wymyślić interesującej zbitki wyrazów na K i G. Zostawię ten temat na później, może na jakiś krótki wywiad z Szymonem, który mam w planach od jakiegoś czasu. A powrócę do omawiania albumu.

Kanwą scenariusza jest nonsensowna sytuacja: pewnego dnia w carskiej Rosji odkryto złoża tajemniczej substancji, która – po spożyciu lub dożylnym podaniu – poszerza percepcję i zdolności paranormalne. Substancję odkryto w dniu narodzin Ivana Kotowicza, czyli 30 czerwca 1908 roku – Tak, tak. Znów, po świetnym albumie Świdzińskiego, powraca sprawa katastrofy tunguskiej. Zgodnie z tytułem komiksu poznajemy niesłychane losy tytułowego bohatera, który na drugiej planszy tak mówi do swego przyjaciela: Próbowałem spisać moją historię, tak jak radziłeś, ale to chyba nie dla mnie. Dotarłem do momentu opuszczenia domu i nie mogę napisać słowa więcej. W ostatnim kadrze tej planszy widzimy otwarty notatnik, zapisany drobnym maczkiem. A trzecia plansza przenosi nas już na tereny przygraniczne Rosji i Azerbejdżanu – czytamy relację i oglądamy wizualizację wydarzeń. Wspomniana powyżej wypowiedź jest trochę nieścisła, gdyż Ivan opowiada swoje dzieje chronologicznie dalej niż tylko do wspólnego z ojcem wyjazdu z wioski.


Podoba mi się, jak Kusina trawestuje historyczne wydarzenia, nadając im charakter zabawnego political-fiction, w którym Ivan Kotowicz odgrywa niebagatelną rolę. Tymczasem, po lekturze jedynki, możemy się jedynie domyślać, jaką rolę odegra w dziejach porewolucyjnej Rosji. Opowiedziane przez narratora przygody, to dopiero preludium, ale jest ciekawie i zarazem zabawnie. Nie wspomniałem o tym jeszcze, ale główny bohater to chodzący na dwóch łapach kot, a jego najbliższy przyjaciel, to zezowata i krzywonoga świnia. Ich matki są również zwierzętami, natomiast wszystkie pozostałe postaci, występujące w albumie, to ludzie – fajny pomysł.

Pozytywne zaskoczenie, o którym pisałem w pierwszym akapicie, w dużym stopniu jest zasługą rysownika. Dojrzały i przejrzysty styl Michała Ambrzykowskiego bardzo mi się podoba. Dbałość o szczegóły, dokładne przedstawienie budynków, pojazdów (wspaniały parowóz!), brak problemów z anatomią i dynamiką ruchów postaci. Dodatkowo artysta nie ma żadnych problemów z perspektywą. To wszystko zasługuje na pochwałę. Nie mam także zastrzeżeń do kadrowania i układu paneli na planszy. Z wyjątkiem dziesięciu stron, które przedstawiają atak na syberyjską fabrykę. Uważam, że przedstawienie mnicha-zabójcy, który pojawia się we wspomnianej scenie, za bardzo nawiązuje do kultowej postaci z gry "Assassin’s Creed", jakby rysownikowi zabrakło własnej wyobraźni. Domyślam się, że moja ocena może być niesprawiedliwa… Dodatkowo sama sekwencja jest zbyt długa, za bardzo rozciągnięta, przecież chodziło o szybką akcję, a ona leci przez ponad 10 stron. Zmiana kadrowania na ukośne linie paneli nie służy podkreśleniu dynamiki i nagłości wydarzeń. Podobnie jak nadmierna ilość i oczywistość linii ruchu. Podsumowując najsłabiej w albumie wypadają sceny, w których postaci szybko się poruszają lub ze sobą walczą. Mimo to uważam warstwę wizualną za bardzo dobrą.


W ostatnim kadrze albumu czytamy, że jest to koniec części pierwszej. Dobrze się bawiłem podczas lektury, ciekawy jestem, co będzie dalej. Intrygujący debiut, którzy wróży wiele dobrego na przyszłość. Niestety tymczasem nie podano daty premiery kolejnej części, choć na fejsbukowej stronie komiksu, kilka dni temu pojawił się wpis: Rozpoczęliśmy prace nad drugą częścią Niesłychanych Losów Ivana Kotowicza! W drugiej części pojawi się parę nowych postaci. I fajnie!

http://www.sklep.gildia.pl/

Brak komentarzy: