

Na szczęście w komiksie trafiło się kilka drobnych perełek – kłótnie dwóch sprzedawców o komiks niezależny i superbohaterski są po prostu bezcenne, a kreacje ojca Toby`ego jako podstarzałego, rasowego nerda, który przegrał w życiu wszystko, co dało się przegrać to już prawdziwy majstersztyk.
Komiks graficznie prezentuje się bardzo dobrze i jeśli miałbym napisać coś więcej o rysunkach Tommy`ego Lee Edwardsa, to moja opinia byłaby podobnej do tej w notce o „Jokerze”. Chociaż taki brudny i subtelny styl, zdradzający wpływ estetyki znanej z Eduardo Risso i komiksów mainstreamów, ale nie super-hero, podchodzi mi bardziej niż kreska Barmejo. Zresztą wystarczy zobaczyć, nad czym wcześniej pracował Edwards by mieć pojęcie o jego kresce. Wystarczy wymienić „Invisibles”, „Hellboy`a” czy „Daredvila” i „Batmana”.
Kariera Marka Millara, w przeciwieństwie do doświadczeń choćby Briana M. Bendisa czy Grega Rucki, nie zaczyna się od wyrabiania komiksowej marki wysoko ocenianymi pozycjami z kręgu komiksu niezależnego, która potem zapewni ciepłą posadkę w którymś z majorsów. Szkocki scenarzysta od początku robił w szeroko pojmowanym mainstreamie, a pierwsze kroki stawiał w wydawnictwach brytyjskich. Prawdziwym przełomem w jego karierze były, dosyć krytycznie w Polsce przyjęte, „Authority” i
„Superman Adventures”, dzięki którym był nominowany do nagrody Eisnera. Każdy kolejny projekt, w który się angażował był mniejszym lub większym sukcesem – od „Superman: Red Son” przez „Ultimate X-Men” aż po znakomitych „Ultimates”. Prawdziwym dowodem uznania dla Millara, było powierzenie przez gonzów Domu Pomysłów napisania skryptu do „Civil War”. Tymi pozycjami udowodnił, że ma nie tylko głowę pełną pomysłów, jak Bendis i Rucka, ale i sprawną rękę do pisania o super-bohaterach.
„1985” nie jest typowym komiksem z trykociarzami w roli głównej, które Millarowi wychodzą naprawdę dobrze. Wyraźnie próbował napisać coś innego, ale chyba nie do końca mu się to udało. Ale i tak było wspaniale wrócić razem z Toby`m do tych pięknych czasów, kiedy człowiek z wypiekami na twarzy czytywał „Supermany” i jego jedynym marzeniem było, żeby skakać jak Spider po dachach i pokonywać super-złoczyńców.

Kariera Marka Millara, w przeciwieństwie do doświadczeń choćby Briana M. Bendisa czy Grega Rucki, nie zaczyna się od wyrabiania komiksowej marki wysoko ocenianymi pozycjami z kręgu komiksu niezależnego, która potem zapewni ciepłą posadkę w którymś z majorsów. Szkocki scenarzysta od początku robił w szeroko pojmowanym mainstreamie, a pierwsze kroki stawiał w wydawnictwach brytyjskich. Prawdziwym przełomem w jego karierze były, dosyć krytycznie w Polsce przyjęte, „Authority” i

„1985” nie jest typowym komiksem z trykociarzami w roli głównej, które Millarowi wychodzą naprawdę dobrze. Wyraźnie próbował napisać coś innego, ale chyba nie do końca mu się to udało. Ale i tak było wspaniale wrócić razem z Toby`m do tych pięknych czasów, kiedy człowiek z wypiekami na twarzy czytywał „Supermany” i jego jedynym marzeniem było, żeby skakać jak Spider po dachach i pokonywać super-złoczyńców.
7 komentarzy:
Watchmen. Nie Watchman. Watchmen. Secret. Nie Sceret. Secret. Dopełniacz od seria to serii. Nie seria. Serii. "Up, up and away" nie czytałem, więc odwołanie dla mnie nieczytelne. Poza tym uważam że "Red Son" też warto przeczytać. "Powerless" też nie czytałem. Od tego i tak niezrozumiałego onanizmu odechciało mi się czytać.
Z powarzaniem
Rzyczliwy.
Tak w ogóle to Steven T. Seagle i Teddy Kristiansen stworzyli "It's a Bird...". "Up, Up, and Away!" to komiks Kurta Busieka, Geoffa Johnsa, Pete'a Woodsa i Renato Guedesa i solidnym czytadłem jest.
I rzeczywiście, wpis słaby, drugiej... znaczy się Julek :)
Pozdrawiam
Dziekuje za poprawki :)
Tobie Gonzo nikt literówk nie poprawia :)
Odwołania do "It`s a Bird" tam nie ma, Miilar zwyczajnie robi swój komiks podobnie jak Kristansen i Seagle.
Chudy - dlaczego wpis jest słaby?
Tyle tylko, ze Seagle i Kristansen nie zrobili "Up, Up, and Away", a "It's a Bird...". Z Twojego wpisu wynika coś innego.
A czemu słaby? No nie wiem... tak jakoś mnie nie zaintrygował ten wpis. Ale to moja subiektywna opinia.
Aha, i nie "Barmejo" tylko "Bermejo".
przyznasz sam że machnięcie dwóch literówek w tytułach i to w jednym akapicie to nieco wyższy kaliber niż normalne wtopy? czy nie?
Przyznam, przyznam.
i jeszcze w nazwisku twócy. Morał z tego taki, żeby nigdy nic nie wrzucaćw sobotę...
Prześlij komentarz