Dwaj kumple w starym, przerobionym kontenerowcu przemierzają kosmiczny bezkres. Lupus, świeżo upieczony absolwent uniwersytetu, wraz z Tonym, którego wyrzucili z woja, postanowili zrobić sobie roczne wakacje. Chcą maksymalnie oddalić nadejście chwili oznaczającej "resztę ich życia". Moment, kiedy będą musieli zastanowić się nad swoją przyszłością, porozglądać się za jakaś stałą i dobrze płatną pracą, a może i nawet jakąś miłą kandydatką na żonkę. Ale dopiero po powrocie, bo na razie spędzają całe tygodnie na eksperymentowaniu z egzotycznymi narkotykami i relaksują się łowiąc rzadkie okazy morskiej fauny. Lupus ("Gliny?! Jak to gliny?!") i Tony ("Zawsze uważaj na nawalone laski"!) znają się od zawsze. To ten typ dwóch kumpli z piaskownicy, z boiska, z podwórka, ze szkoły podstawowej, którzy wszystko robili razem. Nierozłączni na imprezach, w dwójkę kosztujący pierwsze dragi i alkohol, chodzący swoimi ścieżkami. Ale w pewnym momencie ich drogi rozeszły się. Czas Lupusa zaczęły wypełniać mikroskopy i próbówki, natomiast Tony trafił do wojska. Przez całe życie byli sobie bliscy, a teraz po zaledwie kilku latach/miesiącach (w komiksie nie jest to dokładnie określone), wkradł się między nich dystans, którego nie mogą pokonać. Coś się wydarzyło. Z czasem jest im coraz trudniej wytrzymać ze sobą, ale wciąż udają, że świetnie bawią się podczas swoich wakacji. Ich zażyła niegdyś przyjaźń, teraz stała się sztuczna. Kiedy w drodze spotykają kobietę, Saanę ("Ja w każdym razie jestem zadowolona…"), wydaje się, że znowu wszystko będzie w porządku. Ale tak naprawdę sprawy zaczynają się jeszcze bardziej komplikować.
Ten zarys stanowi zaledwie początek serii "Lupus", która w sumie zamyka się w czterech tomach. Każdy kolejny album skręca w niespodziewanym kierunku, za każdym razem zaskakując swojego czytelnika. A kiedy po przeczytaniu całości wraca się do pierwszego tomu, wszystko zaczyna układać się w przepiękną, przemyślaną od samego początku całość.
Utwór autorstwa znakomitego szwajcarskiego komiksiarza Frederika Peetersa nie jest klasyczną opowieścią science-fiction, choć kosmiczne pejzaże nie znalazły się w nim przypadkiem. Nie jest to również opowieść tylko o dojrzewaniu, temacie mocno ogranym przez twórców powieści graficznych. Motywu trójkąta miłosnego również nie należy się spodziewać – a przynajmniej nie w jego najbanalniejszym kształcie. Trójkąt się pojawi, ale zupełnie inny…
To, o czym ten "Lupus" jest? O życiu. Tak, to jedna z najgłupszych odpowiedzi, jakie mogą paść, ale tak właśnie jest. Peeters pisze o miłości, przyjaźni, rodzicielstwie, śmiertelnej chorobie, dojrzałości. O wolności, odpowiedzialności, starości, pasji. O strachu, niepewności, kruchości wszystkiego, i o bolesnej przeszłości. O konsekwencjach, błędach, grzechach i głupich decyzjach. O tym, że życie całkowicie niespodziewanie może zrobić się gówniane. Ale jakoś się podnosimy się i próbujemy żyć dalej.
Fabuła w "Lupusie" toczy się własnym, spokojnym rytmem. W czasach, kiedy autorzy prześcigają się w sposobach na olśnienie i zaskoczenie swojego czytelnika, Peeters zdecydował się na bezpretensjonalną i prostą strukturę dla swojej opowieści. I jego komiks trzeba czytać powoli. To nie schodzący z taśmy popkulturowy produkt, które pochłania się w ilościach hurtowych, tylko komiks któremu należy poświęcić trochę czasu, trochę uwagi i nie spieszyć się z wertowaniem kartek. Bo cała jego magia może gdzieś ulecieć.Strasznie spodobało mi się, co autor zrobił po pierwszym tomie, w którym zostawił mnóstwo pytań bez satysfakcjonujących odpowiedzi. W dwóch kolejnych częściach Lupus i Saana kontynuują podróż. Zwiedzają kolejne planety, poznają innych ludzi. Wspominają, poznają się, spacerują, podziwiają egzotyczne krajobrazy. Narracja snuje się leniwie, historia rozwija się niespiesznie. Narrator pozwala nam przyglądać się lokalnym okazom flory, aby wreszcie, w ostatnim, czwartym tomie gwałtownie skręcić i zaskoczyć niesamowitym finałem.
Wielka szkoda, że Post wydawał kolejne "Lupusy" tak nieregularnie, bo rytm w przypadku akurat tej pozycji jest bardzo ważny. W pewnym momencie zwątpiłem, że kiedykolwiek poznamy zakończenie tej historii. Koniec końców – udało się. I bardzo dobrze, bo Frederik Peeters napisał i narysował jeden z najwybitniejszych komiksów, jakie przyszło mi czytać.
Ten zarys stanowi zaledwie początek serii "Lupus", która w sumie zamyka się w czterech tomach. Każdy kolejny album skręca w niespodziewanym kierunku, za każdym razem zaskakując swojego czytelnika. A kiedy po przeczytaniu całości wraca się do pierwszego tomu, wszystko zaczyna układać się w przepiękną, przemyślaną od samego początku całość.
Utwór autorstwa znakomitego szwajcarskiego komiksiarza Frederika Peetersa nie jest klasyczną opowieścią science-fiction, choć kosmiczne pejzaże nie znalazły się w nim przypadkiem. Nie jest to również opowieść tylko o dojrzewaniu, temacie mocno ogranym przez twórców powieści graficznych. Motywu trójkąta miłosnego również nie należy się spodziewać – a przynajmniej nie w jego najbanalniejszym kształcie. Trójkąt się pojawi, ale zupełnie inny…
To, o czym ten "Lupus" jest? O życiu. Tak, to jedna z najgłupszych odpowiedzi, jakie mogą paść, ale tak właśnie jest. Peeters pisze o miłości, przyjaźni, rodzicielstwie, śmiertelnej chorobie, dojrzałości. O wolności, odpowiedzialności, starości, pasji. O strachu, niepewności, kruchości wszystkiego, i o bolesnej przeszłości. O konsekwencjach, błędach, grzechach i głupich decyzjach. O tym, że życie całkowicie niespodziewanie może zrobić się gówniane. Ale jakoś się podnosimy się i próbujemy żyć dalej.
Fabuła w "Lupusie" toczy się własnym, spokojnym rytmem. W czasach, kiedy autorzy prześcigają się w sposobach na olśnienie i zaskoczenie swojego czytelnika, Peeters zdecydował się na bezpretensjonalną i prostą strukturę dla swojej opowieści. I jego komiks trzeba czytać powoli. To nie schodzący z taśmy popkulturowy produkt, które pochłania się w ilościach hurtowych, tylko komiks któremu należy poświęcić trochę czasu, trochę uwagi i nie spieszyć się z wertowaniem kartek. Bo cała jego magia może gdzieś ulecieć.Strasznie spodobało mi się, co autor zrobił po pierwszym tomie, w którym zostawił mnóstwo pytań bez satysfakcjonujących odpowiedzi. W dwóch kolejnych częściach Lupus i Saana kontynuują podróż. Zwiedzają kolejne planety, poznają innych ludzi. Wspominają, poznają się, spacerują, podziwiają egzotyczne krajobrazy. Narracja snuje się leniwie, historia rozwija się niespiesznie. Narrator pozwala nam przyglądać się lokalnym okazom flory, aby wreszcie, w ostatnim, czwartym tomie gwałtownie skręcić i zaskoczyć niesamowitym finałem.
Wielka szkoda, że Post wydawał kolejne "Lupusy" tak nieregularnie, bo rytm w przypadku akurat tej pozycji jest bardzo ważny. W pewnym momencie zwątpiłem, że kiedykolwiek poznamy zakończenie tej historii. Koniec końców – udało się. I bardzo dobrze, bo Frederik Peeters napisał i narysował jeden z najwybitniejszych komiksów, jakie przyszło mi czytać.
2 komentarze:
zajebisty tekst, nic nie zdradza, a wystarczająco zachęca do przeczytania komiksu który jest zdecydowanie w moim TOP 5 wszystkich tytułów jakie czytałem
Właśnie, żadnych spoilerów:)
Komiks jest prześwietny. Moja żona, po przeczytaniu kilku pierwszych stron powiedziała "Łeee, ale to jest o kosmosie", a potem przeczytała za jednym zamachem wszystkie tomy.
Prześlij komentarz