Mam świadomość, że zaczynać tekst o tym komiksie od słów "Superman nie jest moim ulubionym bohaterem" jest strasznym banałem, ale muszę tak uczynić z bardzo prostego powodu. Moja znajomość uniwersum harcerzyka w czerwonej pelerynie jest bardzo uboga, więc daleko mi do odbiorcy idealnego tej historii stworzonej przez Granta Morrisona i Franka Quitely. Nie oznacza to jednak, że jej lektura była dla mnie zupełną zagadką. Powiedzmy tylko, że w trakcie czytania kilkukrotnie zostałem zaskoczony....
Zaskoczenie numer jeden. Zabierając się za "All Star Superman" spodziewałem się jakiejś "nowej" historii, reinterpretacji losów sieroty z Kryptona. Lecz Morrison, choć nie był w żaden sposób ograniczony kanonem Supermana, nie wprowadził właściwie żadnych zmian w Metropolis i jego "obrzeżach". Wybrał drogę ewolucji, zamiast rewolucji, i stąd też z jednej strony od początku historii wszystkie postaci były mi już dobrze znane i wiedziałem jak się zachowają, ale z drugiej strony ilość nawiązań do przeszłości Supermana była przytłaczająca jak na komiks dziejący się w alternatywnej rzeczywistości. Dlatego, choć bohaterowie w większości są tacy sami, jak ci, których każdy z nas poznał już lata temu, to zostali oni ciekawie dookreśleni. Stąd Clark jest jeszcze większą "ofermą" niż zazwyczaj (choć każde jego "potknięcie" jest w rzeczywistości niezauważalną pomocą), a Jimmy Olsen jest zabawniejszy i obdarzony większym "charakterem" niż jego standardowa wersja.
Drugie zaskoczenie. Pomysł wyjściowy całej historii - Superman "pokonany" przez podstawowe prawo fizyki i odliczanie do jego śmierci - jest genialny w swojej prostocie, a co najważniejsze daje nadzieję na interesującą opowieść. Niestety bardzo szybko zostałem wyprowadzony z błędu. Zamiast historii o tym jak najpotężniejszy mieszkaniec Ziemi zostaje zmuszony do szybkiego oswojenia się z przemijaniem, otrzymałem pourywane historyjki z cyklu "zwiedzanie fortecy Supermana", "urodziny Lois Lane" czy "śmierć Jonathana Kenta". I choć powodem do tych opowieści jest zbliżająca się śmierć Supermana, to momentami odnosiłem wrażenie jakby Morrison zupełnie o tym zapomniał, a jego celem była tylko i wyłącznie zabawa z tradycją i kanonem opowieści o Supermanie. Na domiar złego koniec końców wszystko i tak sprowadza się do walki z Lexem Luthorem, a stawką tej potyczki jest bezpieczeństwo świata. Ta skokowa narracja powoduje, że w trakcie czytania łapałem się kilkukrotnie na tym, iż zastanawiałem się o czym właściwie jest ten komiks? W dziesiątym numerze ("Neverending") Lois mówi do Supermana "It's barely a story", i można powiedzieć, że jest to najlepsze określenie fabuły "All Star Superman".
Jednak jedną rzeczą Morrison zaskoczył mnie całkowicie pozytywnie. Wszystkie dwanaście części tej opowieści przepełnione jest fantazją i nieograniczoną wyobraźnią. Momentami miałem wrażenie jakby cała akcja działa się nie w Metropolis, tylko w umyśle dziecka, które pełne jest niesamowitości i braku jakichkolwiek ograniczeń. Z tym światem pełnym dziwów można spotkać się właściwie na każdej stronie komiksu. Czasem są to tylko drzwi w laboratorium z napisem "Do Not Open Until Doomsday" czy tęczowy płaszcz. Jednak innym razem dowiadujemy się, że czytany przy odpowiedniej częstotliwości "Moby Dick" jest w stanie kruszyć skały, albo poznajemy potwora Chronovore, który potrafi "przyspieszyć przeznaczenie", czyli na przykład zmienić krowę w hamburgera. Wszystkie te pomysły są właściwie tylko dodatkiem, bez którego główna oś fabularna spokojnie mogłaby iść naprzód, jednak ubarwiają one świat opowieści.
Na koniec zostawiłem sobie najlepsze, czyli zaskoczenie numer cztery. Frank Quitely oczarował mnie swoimi rysunkami. Po raz pierwszy zetknąłem się z jego pracami, ale śmiało mogę powiedzieć, że jego kreska idealnie pasuje do historii o Supermanie. W fantastyczny sposób łączy klimat starych opowieści rodem z bajek Maxa Fleischera z nowoczesną dynamiką i ekspresją komiksową. Wystarczy przyjrzeć się jak bardzo różnią się od siebie, jednocześnie pozostając takimi samymi, Clark Kent i Superman by docenić jego warsztat, a zarazem po raz pierwszy (w moim przypadku) zrozumieć dlaczego nikt w Metropolis nie potrafił dojrzeć, że te postaci to jedna i ta sama osoba.
Przed lekturą "All Star Superman" słyszałem o tym komiksie wiele pozytywnych opinii, więc nie będę ukrywał, że zabierałem się za ten komiks z pewnymi oczekiwaniami. Jednak o ile jestem pod wrażeniem strony graficznej i z chęcią zapoznam się z innymi komiksami Franka Quitely, o tyle mam wrażenie, że Grant Morrison sam nie był pewien co chce opowiedzieć. Fabuła jest rwana, a dobre pomysły zazwyczaj niewykorzystane w pełni, co pozostawia uczucie niedosytu. Wielka szkoda tych straconych możliwości....
Zaskoczenie numer jeden. Zabierając się za "All Star Superman" spodziewałem się jakiejś "nowej" historii, reinterpretacji losów sieroty z Kryptona. Lecz Morrison, choć nie był w żaden sposób ograniczony kanonem Supermana, nie wprowadził właściwie żadnych zmian w Metropolis i jego "obrzeżach". Wybrał drogę ewolucji, zamiast rewolucji, i stąd też z jednej strony od początku historii wszystkie postaci były mi już dobrze znane i wiedziałem jak się zachowają, ale z drugiej strony ilość nawiązań do przeszłości Supermana była przytłaczająca jak na komiks dziejący się w alternatywnej rzeczywistości. Dlatego, choć bohaterowie w większości są tacy sami, jak ci, których każdy z nas poznał już lata temu, to zostali oni ciekawie dookreśleni. Stąd Clark jest jeszcze większą "ofermą" niż zazwyczaj (choć każde jego "potknięcie" jest w rzeczywistości niezauważalną pomocą), a Jimmy Olsen jest zabawniejszy i obdarzony większym "charakterem" niż jego standardowa wersja.
Drugie zaskoczenie. Pomysł wyjściowy całej historii - Superman "pokonany" przez podstawowe prawo fizyki i odliczanie do jego śmierci - jest genialny w swojej prostocie, a co najważniejsze daje nadzieję na interesującą opowieść. Niestety bardzo szybko zostałem wyprowadzony z błędu. Zamiast historii o tym jak najpotężniejszy mieszkaniec Ziemi zostaje zmuszony do szybkiego oswojenia się z przemijaniem, otrzymałem pourywane historyjki z cyklu "zwiedzanie fortecy Supermana", "urodziny Lois Lane" czy "śmierć Jonathana Kenta". I choć powodem do tych opowieści jest zbliżająca się śmierć Supermana, to momentami odnosiłem wrażenie jakby Morrison zupełnie o tym zapomniał, a jego celem była tylko i wyłącznie zabawa z tradycją i kanonem opowieści o Supermanie. Na domiar złego koniec końców wszystko i tak sprowadza się do walki z Lexem Luthorem, a stawką tej potyczki jest bezpieczeństwo świata. Ta skokowa narracja powoduje, że w trakcie czytania łapałem się kilkukrotnie na tym, iż zastanawiałem się o czym właściwie jest ten komiks? W dziesiątym numerze ("Neverending") Lois mówi do Supermana "It's barely a story", i można powiedzieć, że jest to najlepsze określenie fabuły "All Star Superman".
Jednak jedną rzeczą Morrison zaskoczył mnie całkowicie pozytywnie. Wszystkie dwanaście części tej opowieści przepełnione jest fantazją i nieograniczoną wyobraźnią. Momentami miałem wrażenie jakby cała akcja działa się nie w Metropolis, tylko w umyśle dziecka, które pełne jest niesamowitości i braku jakichkolwiek ograniczeń. Z tym światem pełnym dziwów można spotkać się właściwie na każdej stronie komiksu. Czasem są to tylko drzwi w laboratorium z napisem "Do Not Open Until Doomsday" czy tęczowy płaszcz. Jednak innym razem dowiadujemy się, że czytany przy odpowiedniej częstotliwości "Moby Dick" jest w stanie kruszyć skały, albo poznajemy potwora Chronovore, który potrafi "przyspieszyć przeznaczenie", czyli na przykład zmienić krowę w hamburgera. Wszystkie te pomysły są właściwie tylko dodatkiem, bez którego główna oś fabularna spokojnie mogłaby iść naprzód, jednak ubarwiają one świat opowieści.
Na koniec zostawiłem sobie najlepsze, czyli zaskoczenie numer cztery. Frank Quitely oczarował mnie swoimi rysunkami. Po raz pierwszy zetknąłem się z jego pracami, ale śmiało mogę powiedzieć, że jego kreska idealnie pasuje do historii o Supermanie. W fantastyczny sposób łączy klimat starych opowieści rodem z bajek Maxa Fleischera z nowoczesną dynamiką i ekspresją komiksową. Wystarczy przyjrzeć się jak bardzo różnią się od siebie, jednocześnie pozostając takimi samymi, Clark Kent i Superman by docenić jego warsztat, a zarazem po raz pierwszy (w moim przypadku) zrozumieć dlaczego nikt w Metropolis nie potrafił dojrzeć, że te postaci to jedna i ta sama osoba.
Przed lekturą "All Star Superman" słyszałem o tym komiksie wiele pozytywnych opinii, więc nie będę ukrywał, że zabierałem się za ten komiks z pewnymi oczekiwaniami. Jednak o ile jestem pod wrażeniem strony graficznej i z chęcią zapoznam się z innymi komiksami Franka Quitely, o tyle mam wrażenie, że Grant Morrison sam nie był pewien co chce opowiedzieć. Fabuła jest rwana, a dobre pomysły zazwyczaj niewykorzystane w pełni, co pozostawia uczucie niedosytu. Wielka szkoda tych straconych możliwości....
4 komentarze:
Ha, poza pełnym zajaraniem się grafiką (sprawdź sobie na przykład "WE3" tego samego rysownika, pozamiatał), opinia prawie zupełnie odwrotna niż moja - mi całe to szaleństwo w pełni odpowiadało. Ale recenzja dobra.
Jak już sto razy wspominałem w różnych miejscach z utęsknieniem czekam na Absoluta tej serii.
Chociaż nieco moje chęci ostudziła ta recenzja :]
Niech nie ostudza, warto przynajmniej przekonać się, czy... było warto hehe.
Janusz bardzo trafnie zwrócił uwagę na te szczególiki, które tak cieszą w komiksie Morriosna - tęczowy płaszcz, randka z Lois, do teg dochodzi patent z kluczem do Fortecy Samotności i mnóstwo innych tego typu smaczków. Cały All Star eS zbudowany jest na tego typu smaczkach i nawiązaniach, budzących (przynajmniej we mnie) nostalgie do moich pierwszych przygód z komiksami o super-herosach, gdzie zawiła intryga, komponowana na setki zeszytów i hype`owana w necie nie była najważniejsza. Liczyała się radość z lektury i te właśnie małe smaczki, pomysłowe patenty.
Morrison wraca do korzeni zeszytówek i dostosjowuje je do potrzeb dorosłego odbiorcu. Dla mnie absolutna rewelacja i najlepszy komiks super-hero od czasu "Daredevila". Nie łam się Arcz, bierz w ciemno, choć po przeczytaniu tylu opinii spodziewać się będzie ciut za dużo pewnie :)
Prześlij komentarz