Mijał właśnie deadline złożenia plansz z komiksu, nad którym pracował mangaka Hideo Azuma. Rysunki nie były jeszcze gotowe, a do tego męczył go mocarny kac, pozostałość po uprzednio wypitym alkoholu. Azuma postanowił zrobić sobie przerwę. Powiedział kolegom ze studia, że „wyskakuje tylko po fajki”, po czym wyszedł i nigdy już nie wrócił. Ani do pracy, w której powodziło mu się całkiem nieźle, ani do domu, w którym prowadził życie statecznego małżonka. Postanowił zostać… bezdomnym.
„Dziennik z zaginięcia” jest autobiograficzną mangą, w której autor powraca do dramatycznych wydarzeń sprzed blisko 30 lat. Opowieść podzielona jest na trzy rozdziały, a każdy z nich zbudowany jest z luźnych, krótszych bądź nieco dłuższych epizodów. Pierwsza część jest praktycznym podręcznikiem jak radzić sobie bez dachu nad głową. Azuma pokazuje jak pokątnie kołować fajki i żarcie, zdobywać alkohol, unikać ludzi i policjantów i nie zamarznąć w nocy. Drugi rozdział poświęcony jest kolejnej ucieczce, gdy były mangaka weźmie się do roboty fizycznej i zatrudni się w ekipie kładącej rury. Po tych wszystkich wydarzeniach Azuma, mocno nadużywający napojów wyskokowych, wyląduje wreszcie w klinice psychiatrycznej, gdzie będzie zmagał się z choroba alkoholową, co stanowi treść trzeciego i ostatniego rozdziału.
Znany z kart komiksu Hideo Azuma nie jest ani pracowity, ani powściągliwy. Nie ma zatem tych cech, z których przeciętni Japończyków są dumni i, przynajmniej stereotypowo, słyną w świecie. Autor i jednocześnie bohater tej historii ma zwyczajnie dość rysowniczego kieratu, goniących terminów, gorączkowej pracy ponad siły, ciągle niezadowolonych i wrzeszczących redaktorów. W pewnym momencie mówi sobie „pierdolę to” i odchodzi, nie do końca uświadamiając sobie, że był wykorzystywany przez swoich pracodawców. Decyduje się na egzystencję na marginesie społeczeństwa, jako bezdomny. Nie ma żadnych oporów przed opowiadaniem o życiu na ulicy czy pisaniem o swoich problemach z piciem. Brutalnie rozlicza się ze swoją przyszłością i z samym sobą, choć przyznaje, że na kartach komiksu nie poruszył trudnego i delikatnego problemu relacji ze swoją żoną.
„Dziennik z zaginięcia” utrzymany w żartobliwej poetyce, co doskonale podkreśla grafika w mangowym stylu „super-deformed” i fabuła zbudowana z nieco pikarejskich rubasznych anegdotek z beztroskiego życia Azumy. Rysunki w „Dzienniku z zaginięcia” przypominają oprawę wizualną komiksu dla dzieci – kreska jest uproszczona i cartoonowa, bohaterowie są okrągli i sympatyczni. Taka estetyka mocno kontrastuje z dramatyczną historią walki z choroba alkoholową, pozbawioną jednak napuszonego tragizmu. Azuma opowiada o sobie ze zdrowym dystansem, nie boi się używać ironii i humoru, co daje niezwykły efekt, który ostatecznie dla dzieci przeznaczony nie jest. Bardzo daleko złamanemu przez pracę mangace, który nie stroni od alkoholu od patosu i pozy naszego, europejskiego modelu zblazowanego „poety przeklętego”.
Rzadko piszę o mangach na Kolorowych Zeszytach, bo też niewiele ich zrobiło na mnie takie wrażenie, jak „Dziennik z zaginięcia”. Praca Azumy to wyborny komiks, jeden z najlepszych, jakie czytałem do tej pory w bieżącym roku. Szczery w swoim autobiografizmie, poruszający interesujący problem, a także mnie, czytelnika. Nie dziwię się, że zdobył wiele prestiżowych nagród, z Grand Prix Tezuka Osamu Cultual Prize (liczące się wyróżnienie na wschodnim rynku) w 2006 i został uznany przez magazyn „New Yorker” za najlepszą powieść graficzną roku. Był również nominowany do najlepszego komiksu na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu w Angouleme. Do tych laurów możecie dołączyć również znak jakości od Julka.
„Dziennik z zaginięcia” jest autobiograficzną mangą, w której autor powraca do dramatycznych wydarzeń sprzed blisko 30 lat. Opowieść podzielona jest na trzy rozdziały, a każdy z nich zbudowany jest z luźnych, krótszych bądź nieco dłuższych epizodów. Pierwsza część jest praktycznym podręcznikiem jak radzić sobie bez dachu nad głową. Azuma pokazuje jak pokątnie kołować fajki i żarcie, zdobywać alkohol, unikać ludzi i policjantów i nie zamarznąć w nocy. Drugi rozdział poświęcony jest kolejnej ucieczce, gdy były mangaka weźmie się do roboty fizycznej i zatrudni się w ekipie kładącej rury. Po tych wszystkich wydarzeniach Azuma, mocno nadużywający napojów wyskokowych, wyląduje wreszcie w klinice psychiatrycznej, gdzie będzie zmagał się z choroba alkoholową, co stanowi treść trzeciego i ostatniego rozdziału.
Znany z kart komiksu Hideo Azuma nie jest ani pracowity, ani powściągliwy. Nie ma zatem tych cech, z których przeciętni Japończyków są dumni i, przynajmniej stereotypowo, słyną w świecie. Autor i jednocześnie bohater tej historii ma zwyczajnie dość rysowniczego kieratu, goniących terminów, gorączkowej pracy ponad siły, ciągle niezadowolonych i wrzeszczących redaktorów. W pewnym momencie mówi sobie „pierdolę to” i odchodzi, nie do końca uświadamiając sobie, że był wykorzystywany przez swoich pracodawców. Decyduje się na egzystencję na marginesie społeczeństwa, jako bezdomny. Nie ma żadnych oporów przed opowiadaniem o życiu na ulicy czy pisaniem o swoich problemach z piciem. Brutalnie rozlicza się ze swoją przyszłością i z samym sobą, choć przyznaje, że na kartach komiksu nie poruszył trudnego i delikatnego problemu relacji ze swoją żoną.
„Dziennik z zaginięcia” utrzymany w żartobliwej poetyce, co doskonale podkreśla grafika w mangowym stylu „super-deformed” i fabuła zbudowana z nieco pikarejskich rubasznych anegdotek z beztroskiego życia Azumy. Rysunki w „Dzienniku z zaginięcia” przypominają oprawę wizualną komiksu dla dzieci – kreska jest uproszczona i cartoonowa, bohaterowie są okrągli i sympatyczni. Taka estetyka mocno kontrastuje z dramatyczną historią walki z choroba alkoholową, pozbawioną jednak napuszonego tragizmu. Azuma opowiada o sobie ze zdrowym dystansem, nie boi się używać ironii i humoru, co daje niezwykły efekt, który ostatecznie dla dzieci przeznaczony nie jest. Bardzo daleko złamanemu przez pracę mangace, który nie stroni od alkoholu od patosu i pozy naszego, europejskiego modelu zblazowanego „poety przeklętego”.
Rzadko piszę o mangach na Kolorowych Zeszytach, bo też niewiele ich zrobiło na mnie takie wrażenie, jak „Dziennik z zaginięcia”. Praca Azumy to wyborny komiks, jeden z najlepszych, jakie czytałem do tej pory w bieżącym roku. Szczery w swoim autobiografizmie, poruszający interesujący problem, a także mnie, czytelnika. Nie dziwię się, że zdobył wiele prestiżowych nagród, z Grand Prix Tezuka Osamu Cultual Prize (liczące się wyróżnienie na wschodnim rynku) w 2006 i został uznany przez magazyn „New Yorker” za najlepszą powieść graficzną roku. Był również nominowany do najlepszego komiksu na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu w Angouleme. Do tych laurów możecie dołączyć również znak jakości od Julka.
1 komentarz:
o tak, manga jest zła, ale są wyjątki. Ten wyjątek jest świetny: zabawnie i poważnie, z dystansem, zero pretensjonalności, przerysowane, ale trafia w sedno. Boje się, ale chyba w tym roku w podsumowaniu pierwszy raz napiszę o mandze :-)
Prześlij komentarz