niedziela, 18 maja 2008

# 32 - Ronin


O 'Roninie' Franka Millera pierwszy raz usłyszałem mając nieco ponad 10 wiosen. Gdzieś tak w połowie lat 90-tych wybrałem się swój pierwszy Międzynarodowy Festiwal Komiksu (pod eskortą rodzicielki, w końcu to nie byle jaka wyprawa). Powody były dwa - fascynacja komiksami oraz stworzenie swojego pierwszego gniota i tym samym wysłanie go na MFK'owy konkurs. Komiks nazywał się 'Lobo: Życie za dwa centy' i jak tylko wrócił w moje ręce wylądował w koszu. Teraz żałuję, ale wtedy wszelkie marzenia o byciu najlepszym rysownikiem komiksów na świecie (co najmniej!) odeszły w siną dal. Rozgoryczony, rozczarowany rzeczywistością i rozżalony z powodu niedoceniania talentu postanowiłem bla bla bla bla bla bla bla..

MFK to same dobre wspomnienia - latałem od stoiska do stoiska, przeglądałem ORYGINALNE KOMIKSY Z USA (szpan!), naciągałem rodzicielkę na coraz to nowsze zakupy (nie ważne, że nie wiedziałem co kupuję, ważne ze amerykańskie) i ogólnie czułem się jak ryba w wodzie. Wtedy to pierwszy raz miałem okazję poznać Jeża Jerzego (praca konkursowa, wydrukowana w katalogu MFK), Spawna (#32 - kupiony w ciemno, bez przeglądania. Wtedy to był w końcu najlepszy komiks USA - a przynajmniej takie ploty ocierały do Polszy) i dostałem jeszcze parę Marvelovskich badzików (w tym np. głowa Spider-Mana w czapce Św. Mikołaja - dostępne na stoisku TM Semica [']). Nie ma co, byłem królem świata.

Oprócz giełdy trafiłem na prelekcję dotyczącą komiksów, gdzie Mądry Pan opowiadał co za wielką wodą się działo / dzieje, a o czym szara polska komiksowa rzeczywistość pojęcia nie ma. I jedną z opowieści była ta o 'Roninie' - samuraju, który walczył ze złem. Mądry Pan opowiadał, a ja chłonąłem każde jego słowo i całą akcję komiksu rozgrywałem u siebie w głowie, nie widząc żadnego kadru ani nic co zawierało wnętrze komiksu. Same słowa wystarczyły, aby uznać 'Ronina' za komiks genialny. Wtedy też pierwszy raz usłyszałem określenie 'ronin' i od tamtej pory, przez długie lata sądziłem, że termin ten powstał specjalnie na potrzeby tego właśnie komiksu, a film o tym samym tytule (z De Niro) wydawał mi się jego ekranizacją. I nawet kiedy już wiedziałem, co ono oznacza, to pierwsze co pojawiało się w głowie na dźwięk tego słowa to właśnie komiks Millera i chwile spędzone w Łodzi.

Kilkanaście lat później za sprawą Egmontu, komiks ten trafił w końcu w moje łapy. Solidna cegła wyszła w ramach Mistrzów Komiksu, a tutaj wiadomo - twarda oprawa i wysoka cena (99zł). Autora - Franka Millera - nie trzeba nikomu przedstawiać, więc o samym komiksie słów kilka. Pozbawiony swojego pana ronin musi walczyć z demonem Agatem, który odpowiada za jego śmierć. Mniej więcej w połowie pierwszej części udaje mu się pomścić mistrza (przez kilkanaście lat żyłem w przeświadczeniu, że to jest generalnie koniec historii i po tej chwili zapada kurtyna). Dalsza część opowiada o walce owej dwójki, tyle że w XXI wieku. I tam spotykamy już to co w twórczości Franka M. jest charakterystyczne - nazioli, gangi, zdeformowanych ludzi i tak dalej i tak dalej. Historia to standardowa walka dobra ze złem, podczas której rodzi się wielka miłość. Jak to się zakończy nie trudno się domyśleć. Ale to akurat nie jest minusem, czyta się dobrze, a dzięki grafikom Millera, kadrowaniu i niezłej kolorystyce jest i na czym oko zawiesić. Wrażenie robi pokazywanie co jakiś czas jak wchłaniane jest miasto oraz ostatnia część, ta ze stopniowym odzyskiwaniem elektryczności. Finał stanowi scena obejmująca cztery strony w formie rozkładówki - taka ciekawostka.

'Ronin' powstał w 1983 roku, czyli na 3 lata przed znaczącym dla komiksów rokiem '86. U nas ukazało się zaledwie 24 lata później - dobrze że w ogóle. Wydanie - jak już wspominałem - ekskluzywne, z przedmową Jeffa Rovina, ale bez oryginalnych okładek - za to minus. Egmont pospieszył się również z informacją na ostatniej stronie okładki o dwóch powstałych już ekranizacjach Sin City (Miasta Grzechu 2 chyba do dzisiaj nie zaczęli kręcić). Z tego co pamiętam, to na forach było trochę negatywnych opinii apropo tego wydania, ale co jeszcze jest spieprzone nie wiem. Tłumaczenie jak dla mnie w porządku, chociaż styczności z oryginałem nie miałem (niedługo Absolute Ronin, więc może wtedy). Ogólnie na plus. Duży. Chociażby dlatego, że miiło po tych kilkunastu latach od pierwszej w życiu MFKi było zmierzyć się samemu z 'Roninem'.

*pow*

Brak komentarzy: