Zbliżające się Mistrzostwa Europy w piłce nożnej czy też Igrzyska Olimpijskie to świetna okazja dla marketingowców firm wszelakich, aby przyozdobić swe produkty w różnego rodzaju piłkarsko-sportowe motywy, wypuścić na rynek i liczyć, że sprzedadzą się jak świeże bułeczki. Tak więc w McDonaldzie możemy się spodziewać EuroKanapki, a w gazetach kobiecych nowych kolekcji w stylu "Ulubione potrawy Ebiego i spółki". Nie inaczej jest w przypadku prasy codziennej - jakiś czas temu Gazeta Wyborcza ruszyła z cyklem komiksów "Słynni Polscy Olimpijczycy", a parę dni temu Dziennik wypuścił kolejny księgę Tytusa - XXXI - pt. 'Tytus Kibicem'. W przeciwieństwie do komiksów z Gazety Wyborczej twór H.J Chmielewskiego ujrzał światło dzienne bez większej kampanii / promocji, więc całe przedsięwzięcie może przejść bez większego echa. Z korzyścią dla serii i Papcia..
Z przygodami małpy i przyjaciół nie miałem styczności od dobrych paru lat. Tzn. do starszych tomów, z początku lat 90-tych i wcześniejszych. Raz na jakiś czas do nich wracałem, ale przygód z przełomu wieków i dalszych nie znałem. Cena zachęcająca (9,90zł), więc najnowszą księgę TRiA nabyłem przy pierwszej lepszej okazji, żeby się przekonać jak to wszystko po tylu latach wygląda.
I ciężko to przyznać, ale nie wygląda zupełnie. Historia od czapy, a tytułowe kibicowanie to jako taki pretekst do dalszej fabuły. Kibicowski klimat mamy tylko na początku i na końcu tej 48-stronicowej historii. To znaczy 'kibicowski' - chuliganerka jak wiadomo nie jest synonimem kibicowania. Środek wypełnia więc próba nawrócenia Tytusa na dobrą drogę poprzez kontakt z naturą. Co ma jedno do drugiego? Nie wiem. H. J. Chmielewski założę się, że też za bardzo nie wie, ale żeby wywiązać się z umowy coś trzeba było narysować. Byle jak, byle o czym, ale trzeba było. Więc powstał oto taki bubelek, który nie śmieszy, nie bawi, ale za to niszczy mit Wspaniałego Tytusa (przynajmniej w moich oczach) z lat dziecinnych. Przypadkowość wątków najlepiej ilustruje kadr na jednej z ostatnich stron - kiedy ostatecznie Tytus zostaje już dobrym kibicem, Profesor T.Alent - pomimo zdziwienia tytułowej trójki, odbiera mu zwierzę którym się opiekował mówiąc że "żadne zwierzątko Tytusowi nie będzie już potrzebne". Murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść. Oprócz bzdurnej fabuły przeszkadzał mi również dziwny język jakim operuje Tytus, ale zakładam, że to tak miało być, że taka konwencja. Sam album sprawia wrażenie zrobionego na szybko i tym samym niechlujnie - na niektórych kadrach prześwituje ołówek, natomiast teksty powklejane w dymki pozostawiają wiele do życzenia. Wisienką na torcie jest (wiel)błąd ortograficzny ze strony 35-tej - zamiast "siedź" mamy "sieć". Brafo. Ogólnie rzecz biorąc - katastrofa.
Co jedynie cieszy w tej całej sytuacji (ale też i zastanawia) to promowanie komiksu przez największe gazety w Polsce w ostatnim czasie (chociaż to promowanie nie do końca jest takie jakie być powinno). Parę tygodni temu dodatkiem do Super Expressu były kolejne części do Kapitana Żbika (domyślam się, że chodziło raczej o pozbycie się zalegających w magazynach egzemplarzy), wspomniana na początku Wyborcza wydaje serię o rodakach olimpijczykach (chociaż poziom scenariuszy i grafiki jest bardzo różny w zależności od poszczególnych tomów i oscyluje w rejonach ledwo średnich), a teraz Dziennik wypuszcza kolejną księgę Tytusa. Niby fajnie, ale można by się do tego bardziej przyłożyć.
Wzorem niech będzie Przekrój z grudnia 2006, którego dodatkiem był okazjonalny komiks Jacka Frąsia "Stan". Niebanalne podejście do tematu, fantastyczna grafika i dziwnym nie jest, że przez wielu został uznany za rodzimy komiks roku.
Czyli można? Można.
Wracając do nieszczęsnej księgi XXXI. Najlepszym jej podsumowaniem jest cytat z niej samej:
I ciężko to przyznać, ale nie wygląda zupełnie. Historia od czapy, a tytułowe kibicowanie to jako taki pretekst do dalszej fabuły. Kibicowski klimat mamy tylko na początku i na końcu tej 48-stronicowej historii. To znaczy 'kibicowski' - chuliganerka jak wiadomo nie jest synonimem kibicowania. Środek wypełnia więc próba nawrócenia Tytusa na dobrą drogę poprzez kontakt z naturą. Co ma jedno do drugiego? Nie wiem. H. J. Chmielewski założę się, że też za bardzo nie wie, ale żeby wywiązać się z umowy coś trzeba było narysować. Byle jak, byle o czym, ale trzeba było. Więc powstał oto taki bubelek, który nie śmieszy, nie bawi, ale za to niszczy mit Wspaniałego Tytusa (przynajmniej w moich oczach) z lat dziecinnych. Przypadkowość wątków najlepiej ilustruje kadr na jednej z ostatnich stron - kiedy ostatecznie Tytus zostaje już dobrym kibicem, Profesor T.Alent - pomimo zdziwienia tytułowej trójki, odbiera mu zwierzę którym się opiekował mówiąc że "żadne zwierzątko Tytusowi nie będzie już potrzebne". Murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść. Oprócz bzdurnej fabuły przeszkadzał mi również dziwny język jakim operuje Tytus, ale zakładam, że to tak miało być, że taka konwencja. Sam album sprawia wrażenie zrobionego na szybko i tym samym niechlujnie - na niektórych kadrach prześwituje ołówek, natomiast teksty powklejane w dymki pozostawiają wiele do życzenia. Wisienką na torcie jest (wiel)błąd ortograficzny ze strony 35-tej - zamiast "siedź" mamy "sieć". Brafo. Ogólnie rzecz biorąc - katastrofa.
Co jedynie cieszy w tej całej sytuacji (ale też i zastanawia) to promowanie komiksu przez największe gazety w Polsce w ostatnim czasie (chociaż to promowanie nie do końca jest takie jakie być powinno). Parę tygodni temu dodatkiem do Super Expressu były kolejne części do Kapitana Żbika (domyślam się, że chodziło raczej o pozbycie się zalegających w magazynach egzemplarzy), wspomniana na początku Wyborcza wydaje serię o rodakach olimpijczykach (chociaż poziom scenariuszy i grafiki jest bardzo różny w zależności od poszczególnych tomów i oscyluje w rejonach ledwo średnich), a teraz Dziennik wypuszcza kolejną księgę Tytusa. Niby fajnie, ale można by się do tego bardziej przyłożyć.
Wzorem niech będzie Przekrój z grudnia 2006, którego dodatkiem był okazjonalny komiks Jacka Frąsia "Stan". Niebanalne podejście do tematu, fantastyczna grafika i dziwnym nie jest, że przez wielu został uznany za rodzimy komiks roku.
Czyli można? Można.
Wracając do nieszczęsnej księgi XXXI. Najlepszym jej podsumowaniem jest cytat z niej samej:
„Śmiech pod wąsem – brak
Śmiech całą gębą – brak
Wskaźnik chichotu ujemny”
Śmiech całą gębą – brak
Wskaźnik chichotu ujemny”
*pow*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz