niedziela, 25 listopada 2018

#2465 - My Heroes Have Always Been Junkies

Autorem poniższego tekstu jest Marcin Zembrzuski, który zarządza pulp zinem Kinomisja. Nie kojarzycie? No to klikajcie - na Facebooka tędy, a na stronę tędy.

"Kill or be Killed" to był dla mnie komiksowy zawód roku. Kapitalnie narysowany przez Seana Phillipsa, ale ze scenariuszem napisanym przez Eda Brubakera na autopilocie; bez tej wspaniałej świeżości cechującej wszystkie poprzednie autorskie dokonania tego mocarnego duetu.



W trakcie lektury często do głowy przychodziła mi myśl, że panowie naprawdę muszą wreszcie zająć się czymś innym niż kryminałem, bo zabrnęli w ślepy zaułek. "My Heroes Have Always Been Junkies" to co prawda ich następna neo-noirowa opowieść, lecz tym razem, jeśli o mowa o ścisłej kategoryzacji, jest to przede wszystkim melodramat. Romans definiowany melancholią i fatalizmem, rozgrywający się głównie w klinice odwykowej, między dwójką nastoletnich i oczywiście pogubionych ćpunów, w całości oparty na nawale dialogów i monologów (a więc i w kwestii narracji prezentujący trochę inny kierunek).

Rzecz mocno siedzi w popkulturze sprzed lat. Sporo tu opisów (ewentualnie fragmentów tekstów) piosenek czy ciekawostek z życia dawnych gwiazd, które zwykły uciekać w świat używek lub tworzyć pod ich wpływem, ponieważ główna bohaterka to absolutna maniaczka "narkotycznej" sztuki i przez jej pryzmat odbiera także własne życie. Dużo tu też retrospekcji, które czynią opowieść tak empatyczną, jak neurotyczną. "What if drugs help you to find the thing that makes you special?" - pyta retorycznie bohaterka, a my już wiemy, że lektura nie może się zakończyć inaczej, niż złamaniem naszego serducha.


Od strony rysunków jest to po prostu solidna robota Seana Phillipsa (jak to zauważył mój kumpel, w środku nie znajdziemy nic na poziomie [przepięknej] okładki). Za to naprawdę duże wrażenie robią kolory namalowane przez Jacoba Phillipsa, a więc potomka rysownika. Mamy tutaj bardzo fajną "nieprecyzyjność" jego pracy, gdyż kolory to często po prostu plamy, które delikatnie wychodzą poza obiekty, na które zostały nałożone i tym samym delikatnie rozmazują postaci czy przedmioty. W ten sposób świetnie podkreślają melancholijny i czasem lekko psychodeliczny charakter fabuły.

Komiks ostatecznie okazuje się rozgrywać w świecie kultowej serii "Criminal" i łączyć z jednym z jej wątków. Osobom nieznającym jej może się wtedy wydać trochę hermetyczny, choć nie jestem pewien czy to faktycznie będzie im przeszkadzać w lekturze. Jest to bowiem tak dobrze i przekonująco napisane, że spodoba się chyba każdemu entuzjaście "czarnych opowieści". Zdecydowanie polecam.


PS. Już w styczniu Brubaker i Phillips wracają do "Criminal", z czego się cieszę, jednak bardziej raduje mnie wieść, że w planach mają też jakiś western. Wreszcie inny gatunek, a już w trzecim tomie "Fatale" pokazali, że dobrze się czują w różnych konwencjach.

PPS. Gwoli ścisłości "Kill or be Killed" przestałem czytać po czterech zeszytach, ale planuję jeszcze dać mu szansę.

Brak komentarzy: