Od dłuższego czasu na naszych cotygodniowych spotkaniach redakcyjnych, podczas ustalania planów na nadciągające dni, zapowiadam swój tekst odnośnie do lektury "The Last Musketeer / Ostatniego Muszkietera" autorstwa Jasona. Jednak tydzień w tydzień albo odkładam to na później nie będąc zadowolonym ze swojej pisaniny albo znajduję inne tematy na które pisze mi się znacznie łatwiej. Ten tekst kiedyś pewnie ujrzy światło dzienne, ale póki co musi po raz kolejny ustąpić miejsca czemuś innemu. Tym razem będzie to kilka słów odnośnie do ostatnio wydanego u nas komiksu "Stój..." tego samego twórcy.
Ta 64 stronicowa nowelka jest kolejnym, czwartym komiksem Jasona wydanym w przeciągu ostatnich kilkunastu miesięcy przez Taurus Media. Można więc powiedzieć, że jest on obecnie "twarzą" tego wydawnictwa, które w planach ma zresztą już kolejny, wspomniany we wstępie, album tego artysty. I pewnie nie ostatni patrząc na ilość komiksów, które ma on już na swoim koncie (i co roku dostarcza kolejne).
Z dotychczas wydanych u nas albumów "Stój..." najbardziej przypomina "Pssst!" wydany w czerwcu ubiegłego roku i będący dla wielu pierwszym spotkaniem z ptakopodobnymi ludźmi (bądź ludziopodobnymi ptakami). Nie tylko dlatego, że jest to powrót do czerni i bieli, ale również pod względem klimatu, typu i ładunku emocjonalnego te dwa komiksy z czystym sumieniem można postawić obok siebie na półce. "Stój..." podzielone jest na dwie części, które przedstawiają odpowiednio losy Jona za czasów beztroskiego dzieciństwa (komiksy, gra w "pomidora" i tym podobne przypadłości) oraz dorosłości (praca, dom, rutyna i monotonia). Te dwa etapy przedstawione są przy pomocy głównie jednoplanszowych epizodów ilustrujących ich codzienność oraz dwóch dłuższych historii stanowiących punkty kulminacyjne dla każdej z części. Podobnie jak w przypadku niemego "Pssst!" w historii tej dominuje pewien fatalizm, będący dla Johna Arne Sateroya nieodłącznym elementem żywota (takie odnoszę przynajmniej wrażenie) - owszem, zdarzają się też radosne momenty, ale są to tylko chwile, które giną w ogólnym, pesymistycznym rozrachunku.
Jeśli chodzi o warstwę graficzną to każdy kto widział chociaż jeden album Jasona wie czego się spodziewać - antropomorficzne postaci, sztywny podział planszy na sześć kadrów itp. "Stój..." to pierwszy komiks tego artysty wydany przez Fantagraphics w 2001 roku i widać w nim jeszcze pewne kształtowanie się kreski czy szukanie ostatecznych i doskonałych form, które znamy już z wcześniej wydanych u nas albumów.
Tak naprawdę ta recenzja mogłaby się zamknąć w jednym zdaniu, brzmiącym mniej więcej w ten sposób: "Przeczytaj do cholery ten komiks!". "Stój..." rzuciło mnie na kolana, rozbiło, poskładało na nowo, a po skończonej lekturze pozwoliło jedynie na wyszeptanie jakże popularnego zwrotu: "ja pierdolę...". To smutny, przejmujący i dołujący komiks, który nie dawał mi spokoju przez kilka kolejnych dni. Powyższe akapity - przyznam szczerze - to takie nieco beznamiętne gadanie o technicznych pierdołach - struktura, historia i tak dalej. Nie chciałem powiedzieć nawet o słowo za dużo (chociaż pokusa była ogromna), bo ten krótki albumik warto przeczytać mając głowę wolną od wszelkich streszczeń czy omówień. Szczególnie za pierwszym razem jest to mocne przeżycie, więc polecałbym w ciszy i spokoju zabrać się do pierwszego czytania.
Po lekturze wydanego u nas "Gangu Hemingwaya" i "Skasowałem Adolfa Hitlera" oraz ściągniętego zza granicy "The Last Musketeer" i "The Living and the Dead" czułem zarówno przesyt związany z tymi bardziej "filmowymi" komiksami Jasona oraz niedosyt wynikający z braku takiego ładunku emocjonalnego jaki znalazłem podczas lektury "Pssst!". Oba te odczucia zniknęły po lekturze najnowszego albumu.
Taurusowe wydanie (format, grzbiet) jest takie jak to było w przypadku "Gangu..." i "... Adolfa...", więc spokojnie można te albumiki stawiać jeden obok drugiego, jednak jest kilka rzeczy do których muszę się przyczepić - nasycenie czerni na niektórych stronach jest niewystarczające, podobnie jak "ząbkowanie" czy odłażąca z okładki folia. To jednak tylko margines w tym przypadku - najważniejsza rzecz w tym przypadku to fabuła.
Z dotychczas wydanych u nas albumów "Stój..." najbardziej przypomina "Pssst!" wydany w czerwcu ubiegłego roku i będący dla wielu pierwszym spotkaniem z ptakopodobnymi ludźmi (bądź ludziopodobnymi ptakami). Nie tylko dlatego, że jest to powrót do czerni i bieli, ale również pod względem klimatu, typu i ładunku emocjonalnego te dwa komiksy z czystym sumieniem można postawić obok siebie na półce. "Stój..." podzielone jest na dwie części, które przedstawiają odpowiednio losy Jona za czasów beztroskiego dzieciństwa (komiksy, gra w "pomidora" i tym podobne przypadłości) oraz dorosłości (praca, dom, rutyna i monotonia). Te dwa etapy przedstawione są przy pomocy głównie jednoplanszowych epizodów ilustrujących ich codzienność oraz dwóch dłuższych historii stanowiących punkty kulminacyjne dla każdej z części. Podobnie jak w przypadku niemego "Pssst!" w historii tej dominuje pewien fatalizm, będący dla Johna Arne Sateroya nieodłącznym elementem żywota (takie odnoszę przynajmniej wrażenie) - owszem, zdarzają się też radosne momenty, ale są to tylko chwile, które giną w ogólnym, pesymistycznym rozrachunku.
Jeśli chodzi o warstwę graficzną to każdy kto widział chociaż jeden album Jasona wie czego się spodziewać - antropomorficzne postaci, sztywny podział planszy na sześć kadrów itp. "Stój..." to pierwszy komiks tego artysty wydany przez Fantagraphics w 2001 roku i widać w nim jeszcze pewne kształtowanie się kreski czy szukanie ostatecznych i doskonałych form, które znamy już z wcześniej wydanych u nas albumów.
Tak naprawdę ta recenzja mogłaby się zamknąć w jednym zdaniu, brzmiącym mniej więcej w ten sposób: "Przeczytaj do cholery ten komiks!". "Stój..." rzuciło mnie na kolana, rozbiło, poskładało na nowo, a po skończonej lekturze pozwoliło jedynie na wyszeptanie jakże popularnego zwrotu: "ja pierdolę...". To smutny, przejmujący i dołujący komiks, który nie dawał mi spokoju przez kilka kolejnych dni. Powyższe akapity - przyznam szczerze - to takie nieco beznamiętne gadanie o technicznych pierdołach - struktura, historia i tak dalej. Nie chciałem powiedzieć nawet o słowo za dużo (chociaż pokusa była ogromna), bo ten krótki albumik warto przeczytać mając głowę wolną od wszelkich streszczeń czy omówień. Szczególnie za pierwszym razem jest to mocne przeżycie, więc polecałbym w ciszy i spokoju zabrać się do pierwszego czytania.
Po lekturze wydanego u nas "Gangu Hemingwaya" i "Skasowałem Adolfa Hitlera" oraz ściągniętego zza granicy "The Last Musketeer" i "The Living and the Dead" czułem zarówno przesyt związany z tymi bardziej "filmowymi" komiksami Jasona oraz niedosyt wynikający z braku takiego ładunku emocjonalnego jaki znalazłem podczas lektury "Pssst!". Oba te odczucia zniknęły po lekturze najnowszego albumu.
Taurusowe wydanie (format, grzbiet) jest takie jak to było w przypadku "Gangu..." i "... Adolfa...", więc spokojnie można te albumiki stawiać jeden obok drugiego, jednak jest kilka rzeczy do których muszę się przyczepić - nasycenie czerni na niektórych stronach jest niewystarczające, podobnie jak "ząbkowanie" czy odłażąca z okładki folia. To jednak tylko margines w tym przypadku - najważniejsza rzecz w tym przypadku to fabuła.
A ta jest doskonała.
5 komentarzy:
jak dla mnie najlepszy Jason z tych co czytałem (tylko te taurusowe). Niesamowita rzecz!
oj tak, bardzo dobry komiks. Nominacja na pRzYpAdEk roku 2009 została przyznana, ale, ale, jeszcze 2 miesiące do konca roku, wszystko się może zdarzyć :-)
"Stój..." jest szalenie depresyjny, ale może przez to tak trudno się oderwać. Poza tym sposób narracji Jasona, te jednakowe, monotonne kadry urzekają. Podczas czytania ma się wrażenie, jakby to czas przyspieszał i zwalniał, nie sama fabuła. Jak na razie przeczytałam zaledwie "Skasowałem Adolha Hitlera" i recenzowane "Stój..." ale zamierzam dognać resztę. Dla tego autora warto.
To JEST najlepszy komiks Jasona! Chwyta za serce i po ukonczeniu lektury pozosatwia rozbitym na dlugo. Sklaniajaca do refleksji, swietna rzecz.
To mowilem ja, fan Jasona, donTomulla.
pozdro Arcz!
Ja dodam jedno - świetny tekst, Łukasz.
Prześlij komentarz