„Mój dom” to niepozorna książka dla dzieci wydana w ubiegłym roku przez małe, warszawskie Wydawnictwo Entliczek, które swojej ofercie ma w łącznie cztery książki. Minimalistyczna okładka, na niej tytuł, nazwisko autorki oraz nazwa wydawnictwa. Poniżej pośrodku pustynnego (albo letniego) krajobrazu stoi dom, właściwie domek, mały, maciupeńki, bez okien, ale z drzwiami i gdyby nie strzałka, która na niego wskazuje, to istnieje niebezpieczeństwo przeoczenia go.
Przewracam kartkę – znów ten sam domek, tym razem w scenerii zimowej, u dołu strony dopisek: „Mój dom wygląda niepozornie”. Ciężko się z nim nie zgodzić. Przewracam kolejną kartkę. Tło się zmienia, nastała jesień, na dwóch stronach nadal nic się nie dzieje, sam domek jakby trochę większy, ale niewiele, są kolejne dopiski, informacje: „Mój dom nie rzuca na kolana, naprawdę nic specjalnego. Zapraszam”. Przewracam kolejną stronę i się zaczyna!
Właściwie, co się zaczyna? Początkowo trudno powiedzieć. W książce Delphine Durand wszystko dzieję się razem, od razu, wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi. Na stronach panuje wizualny chaos, można dostać oczopląsu od kolorów, od ilości postaci, od szczegółów, dużych i małych napisów. Dużo, dużo bohaterów. Którzy z nich są głowni, a którzy poboczni? Jak się nie zgubić w plątaninie imion i pseudonimów? I w końcu do kogo należy tytułowy „dom”? Dodatkowo sekwencje zdarzeń powstawiane zostały w komiksowe klatki/kadry, ale nie da się ich czytać jeden po drugim, nie ma między nimi wynikania przyczynowo-skutkowego. Trzeba ugryźć sprawę inaczej. Postarać się odpowiedzieć na proste i znaczące pytania: jest jakaś akcja, czy jej nie ma? Co jest, a czego nie ma?
„Tylko spokojnie, oddychaj głęboko”, mówię do siebie. I otwieram książkę jeszcze raz, a potem kolejny i kolejny. I już nie mogę się oderwać. Początkowe wrażenie, że wszystkiego jest w nadmiarze, znika. Uświadomiłem sobie, że oto autorka, która zilustrowała już nie jedną książkę dla dzieci, oprowadza wycieczkę po swoim domu. Jednakże owego „domu” nie należy rozumieć dosłownie, jako fizycznego miejsca w czasie i przestrzeni zamieszkanego przez autorkę, a raczej jako wniknięcie w jej wyobraźnię. To takie oprowadzanie po umyśle, po wyobraźni, jak mówi Indianin Dugo na ostatniej stronie książki: „Przecież to nie jest wcale prawdziwy dom!” To oczywiście jedynie maleńkie ziarno prawdy o książce „Mój dom”.
Książka Delphine Durand to swoisty rejestr sensów, spis inwentarza. Wspomniany powyżej chaos jest, poprzez różnego typu zestawienia, porządkowany, nazywany i układany w odpowiednich pokojach i szufladach. Np. w domu „jest takie specjalne miejsce, gdzie się chowa wszystko, co to nie wiadomo, gdzie na razie wsadzić”, w tym pomieszczeniu jest szuflada na rzeczy, które nie istnieją, na pomysły, na które nikt jeszcze nie wpadł czy na antymaterię. Dom zamieszkują różne zwierzęta, takie dziwne (jak glucie czy potwory), ale także bardziej realne (jak króliczki, psy, koty, żyrafy czy słonie). Galeria postaci, która przewija się na kartkach książki jest ogromna, wymienię tylko moich ulubionych bohaterów: Johnny Zgroza, Mustafa, Berenika Kiełbasa, Szymon Salceson, Antoni Kiszka, Potarganiec, pan Cowieto, Kundzia.
Trudno tę książkę zaszufladkować. Dla mnie książka „Mój dom” jest komiksem. Przypuszczam jednak, że wiele osób może mieć problem z jednoznacznym określeniem, czy i w jakim stopniu jest to komiks. Choć bohaterzy często wypowiadają się „w dymkach”, są klatki kadrów, ale „brakuje” logicznej, następującej po sobie sekwencyjności zdarzeń, konsekwentnego i swobodnego przechodzenia od jednego do kolejnego kadru, który następuje po poprzednim. Chociaż sekwencyjność istnieje, wymaga tylko spostrzegawczości i aktywności: panu Bławatkowi zginął kot, szuka go, możemy szukać razem z nim - ignorując inne „historie”, przewracać kartki i wyłapywać tylko pana Bławatka, aby się przekonać czy kota znajdzie, czy nie. Tego typu „historii” jest kilka. Podobny zabieg zastosowali Aleksandra i Daniel Mizielińscy w serii „Mamoko”.
Warstwa wizualna pełni w książce Delphine Durand nadrzędną rolę, a czytelnik sam może nadawać dodatkowe sensy w warstwie narracyjnej. Zachęca do tego także autorka, która pod koniec umieściła rozdział, gdzie „można robić to, co się komu żywnie podoba”, czyli rysować po książce. Otwarte zaproszenie, do dorysowania ciągów dalszych dla niektórych „historii” opowiedzianych na poprzednich stronach, jest pewnie bardzo atrakcyjne dla dzieci lub dla osób, które potrafią rysować. Ja nie potrafię, więc jedynie dopowiedziałem sobie, co pan Bławatek mówi do swego cudem odnalezionego kota, czy i jak pies pozbędzie się ze swego grzbietu Plucia, etc. Bez wątpienia „Mój dom” jest książką, którą czyta się (i ogląda) kilka razy. Trudno się z nią nudzić. Polecam.
Właściwie, co się zaczyna? Początkowo trudno powiedzieć. W książce Delphine Durand wszystko dzieję się razem, od razu, wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi. Na stronach panuje wizualny chaos, można dostać oczopląsu od kolorów, od ilości postaci, od szczegółów, dużych i małych napisów. Dużo, dużo bohaterów. Którzy z nich są głowni, a którzy poboczni? Jak się nie zgubić w plątaninie imion i pseudonimów? I w końcu do kogo należy tytułowy „dom”? Dodatkowo sekwencje zdarzeń powstawiane zostały w komiksowe klatki/kadry, ale nie da się ich czytać jeden po drugim, nie ma między nimi wynikania przyczynowo-skutkowego. Trzeba ugryźć sprawę inaczej. Postarać się odpowiedzieć na proste i znaczące pytania: jest jakaś akcja, czy jej nie ma? Co jest, a czego nie ma?
„Tylko spokojnie, oddychaj głęboko”, mówię do siebie. I otwieram książkę jeszcze raz, a potem kolejny i kolejny. I już nie mogę się oderwać. Początkowe wrażenie, że wszystkiego jest w nadmiarze, znika. Uświadomiłem sobie, że oto autorka, która zilustrowała już nie jedną książkę dla dzieci, oprowadza wycieczkę po swoim domu. Jednakże owego „domu” nie należy rozumieć dosłownie, jako fizycznego miejsca w czasie i przestrzeni zamieszkanego przez autorkę, a raczej jako wniknięcie w jej wyobraźnię. To takie oprowadzanie po umyśle, po wyobraźni, jak mówi Indianin Dugo na ostatniej stronie książki: „Przecież to nie jest wcale prawdziwy dom!” To oczywiście jedynie maleńkie ziarno prawdy o książce „Mój dom”.
Książka Delphine Durand to swoisty rejestr sensów, spis inwentarza. Wspomniany powyżej chaos jest, poprzez różnego typu zestawienia, porządkowany, nazywany i układany w odpowiednich pokojach i szufladach. Np. w domu „jest takie specjalne miejsce, gdzie się chowa wszystko, co to nie wiadomo, gdzie na razie wsadzić”, w tym pomieszczeniu jest szuflada na rzeczy, które nie istnieją, na pomysły, na które nikt jeszcze nie wpadł czy na antymaterię. Dom zamieszkują różne zwierzęta, takie dziwne (jak glucie czy potwory), ale także bardziej realne (jak króliczki, psy, koty, żyrafy czy słonie). Galeria postaci, która przewija się na kartkach książki jest ogromna, wymienię tylko moich ulubionych bohaterów: Johnny Zgroza, Mustafa, Berenika Kiełbasa, Szymon Salceson, Antoni Kiszka, Potarganiec, pan Cowieto, Kundzia.
Trudno tę książkę zaszufladkować. Dla mnie książka „Mój dom” jest komiksem. Przypuszczam jednak, że wiele osób może mieć problem z jednoznacznym określeniem, czy i w jakim stopniu jest to komiks. Choć bohaterzy często wypowiadają się „w dymkach”, są klatki kadrów, ale „brakuje” logicznej, następującej po sobie sekwencyjności zdarzeń, konsekwentnego i swobodnego przechodzenia od jednego do kolejnego kadru, który następuje po poprzednim. Chociaż sekwencyjność istnieje, wymaga tylko spostrzegawczości i aktywności: panu Bławatkowi zginął kot, szuka go, możemy szukać razem z nim - ignorując inne „historie”, przewracać kartki i wyłapywać tylko pana Bławatka, aby się przekonać czy kota znajdzie, czy nie. Tego typu „historii” jest kilka. Podobny zabieg zastosowali Aleksandra i Daniel Mizielińscy w serii „Mamoko”.
Warstwa wizualna pełni w książce Delphine Durand nadrzędną rolę, a czytelnik sam może nadawać dodatkowe sensy w warstwie narracyjnej. Zachęca do tego także autorka, która pod koniec umieściła rozdział, gdzie „można robić to, co się komu żywnie podoba”, czyli rysować po książce. Otwarte zaproszenie, do dorysowania ciągów dalszych dla niektórych „historii” opowiedzianych na poprzednich stronach, jest pewnie bardzo atrakcyjne dla dzieci lub dla osób, które potrafią rysować. Ja nie potrafię, więc jedynie dopowiedziałem sobie, co pan Bławatek mówi do swego cudem odnalezionego kota, czy i jak pies pozbędzie się ze swego grzbietu Plucia, etc. Bez wątpienia „Mój dom” jest książką, którą czyta się (i ogląda) kilka razy. Trudno się z nią nudzić. Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz