Zawsze gdy czytałem wzmianki o "Aloisie Neblu", natykałem się na porównania do "Sin City" i "Pociągów pod specjalnym nadzorem". Mimo oczywistych związków, takie sugestie wprowadzają potencjalnego czytelnika w błąd. "Alois" okazał się zupełnie innym komiksem, niż się spodziewałem. Mimo gatunkowej, kryminalnej klamry i pewnej dozy dramatu obyczajowego, jest to właściwie opowieść aspirująca do bycia czymś zupełnie innym. Sam wątek kryminalny zdaje się być tylko pretekstowy, wybrany chyba gdy pomysł dopiero się klarował i właściwie szkoda, że przetrwał do finalnej wersji, bo w jakiś sposób ujmuje temu, czym ta trylogia jest naprawdę.
Alois Nebel to z pozoru zwykły czeski kolejarz związany z tą instytucją od trzech pokoleń. Kocha to, co robi, czuje powołanie, ale w pracy zaczynają mu przeszkadzać dręczące go wizje "pociągów widmo". W końcu zaczyna to tak niepokoić jego zwierzchników, że muszą się nim odpowiednio zaopiekować i wysyłają go do zakładu dla psychicznie chorych. Nietrudno zauważyć, że początkowo oś fabularna wydaje się być oparta na Keseyowskim "Locie nad kukułczym gniazdem". To bardzo dobry pomysł, ale muszę przyznać, że gdy tylko historia wyrywa się twórcom spod kontroli, zaczyna wędrować w dużo ciekawsze rejony. Warto w tym momencie zaznaczyć, że między pierwszym, a drugim tomem widać duży rozdźwięk. Wydaje mi się, że autorzy pozostawili sobie sporo swobody podczas pracy i nie do końca wiedzieli gdzie podążą (co zresztą odbiło się na niezbyt przekonującym domknięciu historii). Takie eksperymenty mają to do siebie, że są zazwyczaj nieudane i muszę przyznać, że początkowo jest tu sporo zgrzytów. Gdybym nie zdobył od razu kompletu, to zapewne nigdy nie sięgnął bym po drugi tom. Na szczęście na tle całej trylogii pierwsza cześć wydaje się poligonem doświadczalnym, na którym wyrosły dwie następne, naprawdę znakomite odsłony. Gdy myślę teraz o tym komiksie, to dochodzę do wniosku, że nie tylko wątek kryminalny jest tu pretekstowy. Wszystkie wydarzenia napędzające fabułę są dla autorów sposobnością do opowiadania w znacznie szerszym kontekście. To ambitny, poetycki i impresyjny obraz Czech, przez pryzmat których można dostrzec kawałek historii ludzkości. Sporo tu metafizyki i pytań o sens istnienia, a w najlepszym, środkowym tomie ("Dworzec Główny") komiks zamienia się w swoiste kolejowe "Koyanisquatsi", portretując cywilizację za pomocą monumentalnego praskiego dworca.
Zapewne warto też rozpatrywać "Aloisa Nebla" jako komiks historyczny. Wizje, które nawiedzają głównego bohatera, są ściśle związane z historią Czech. Przepływają przez niego lata komunizmu, echa Drugiej Wojny Światowej, wspomnienia o przodkach i początkach kolejnictwa. Dla polskich twórców to świetny przykład tego, jak zrobić komiks historyczny i nie podążyć w rejony "I byli Rambo w getcie". Nie jest to też rzecz pokroju "Berlina" Jasona Lutesa i w historycznym kontekście nie chodzi tu o odmalowywanie nastrojów społecznych. Jest za to w "Neblu" pewien element narracyjny, który skojarzył mi się z zabiegiem wykorzystywanym przez Lutesa. Tak jak nachodzą na siebie myśli obywateli Republiki Weimarskiej, tak w "Neblu" przecinają się tory niosące pociągi widmo, myśli i wspomnienia głównego bohatera. Warto też zestawić pracę Czechów z wydanym w zeszłym roku przez Egmont komiksem "Carlos Gardel - Głos Argentyny". Mimo, że autorzy postarali się o silnie zarysowanego bohatera i uzupełnili historię gatunkowymi motywami - co czyni "Aloisa" lekturą zjadliwą dla przeciętnego czytelnika - to konwencja, pewna pretekstowość sprawia, że oba komiksy są podobne.
Mimo, że to twór niepozbawiony wad w warstwie fabularnej, to trzeba przyznać, że od strony formalnej, graficzno-narracyjnej autorzy radzą sobie naprawdę znakomicie. W najciekawszych fragmentach ten komiks wręcz płynie, a obrazy tylko w niewielkim stopniu zostają uzupełnione tekstem, przez co opowieść zaczyna przypominać impresje filmowe. Tak naprawdę w rzemiośle Jaromira 99 zafascynował mnie raczej rytm i kompozycje plansz niż sama grafika. Jego styl ze względu na specyficzną manierę operowania czernią i bielą porównywany jest często do "Sin City", ale w narracji obrazem chodzi mu o coś innego niż Millerowi. Najczęściej operuje planem ogólnym i zbliżeniem - krajobrazem i ciasno poupychanymi małymi kadrami. Plan amerykański pojawia się tu stosunkowo rzadko. To nietypowy, nieczęsto spotykany w komiksie sposób opowiadania, ale o dziwo świetnie sprawdzający się przy tej historii.
Jestem ortodoksyjnym przeciwnikiem ekranizowania komiksów, ale tak się złożyło, że do nadrobienia "Aloisa" skłonił mnie szum wokół jego adaptacji pokazywanej w zeszłym roku na Warszawskim Festiwalu Filmowym( a już wkrótce będzie można ją obejrzeć na poznańskiej Ligaturze - przyp. Maciej). Sam jeszcze jej nie widziałem, ale cieszę się, że tak specyficzna rzecz dostała się w ręce filmowców. To zdecydowanie twór zasługujący na to, by wyjść poza nasze getto, a podczas przekładania na język filmu mógł zostać dopracowany w warstwie fabularnej, więc jestem dobrej myśli. To jedna z niewielu ekranizacji komiksowych, jakie mają szansę mnie zainteresować.
Alois Nebel to z pozoru zwykły czeski kolejarz związany z tą instytucją od trzech pokoleń. Kocha to, co robi, czuje powołanie, ale w pracy zaczynają mu przeszkadzać dręczące go wizje "pociągów widmo". W końcu zaczyna to tak niepokoić jego zwierzchników, że muszą się nim odpowiednio zaopiekować i wysyłają go do zakładu dla psychicznie chorych. Nietrudno zauważyć, że początkowo oś fabularna wydaje się być oparta na Keseyowskim "Locie nad kukułczym gniazdem". To bardzo dobry pomysł, ale muszę przyznać, że gdy tylko historia wyrywa się twórcom spod kontroli, zaczyna wędrować w dużo ciekawsze rejony. Warto w tym momencie zaznaczyć, że między pierwszym, a drugim tomem widać duży rozdźwięk. Wydaje mi się, że autorzy pozostawili sobie sporo swobody podczas pracy i nie do końca wiedzieli gdzie podążą (co zresztą odbiło się na niezbyt przekonującym domknięciu historii). Takie eksperymenty mają to do siebie, że są zazwyczaj nieudane i muszę przyznać, że początkowo jest tu sporo zgrzytów. Gdybym nie zdobył od razu kompletu, to zapewne nigdy nie sięgnął bym po drugi tom. Na szczęście na tle całej trylogii pierwsza cześć wydaje się poligonem doświadczalnym, na którym wyrosły dwie następne, naprawdę znakomite odsłony. Gdy myślę teraz o tym komiksie, to dochodzę do wniosku, że nie tylko wątek kryminalny jest tu pretekstowy. Wszystkie wydarzenia napędzające fabułę są dla autorów sposobnością do opowiadania w znacznie szerszym kontekście. To ambitny, poetycki i impresyjny obraz Czech, przez pryzmat których można dostrzec kawałek historii ludzkości. Sporo tu metafizyki i pytań o sens istnienia, a w najlepszym, środkowym tomie ("Dworzec Główny") komiks zamienia się w swoiste kolejowe "Koyanisquatsi", portretując cywilizację za pomocą monumentalnego praskiego dworca.
Zapewne warto też rozpatrywać "Aloisa Nebla" jako komiks historyczny. Wizje, które nawiedzają głównego bohatera, są ściśle związane z historią Czech. Przepływają przez niego lata komunizmu, echa Drugiej Wojny Światowej, wspomnienia o przodkach i początkach kolejnictwa. Dla polskich twórców to świetny przykład tego, jak zrobić komiks historyczny i nie podążyć w rejony "I byli Rambo w getcie". Nie jest to też rzecz pokroju "Berlina" Jasona Lutesa i w historycznym kontekście nie chodzi tu o odmalowywanie nastrojów społecznych. Jest za to w "Neblu" pewien element narracyjny, który skojarzył mi się z zabiegiem wykorzystywanym przez Lutesa. Tak jak nachodzą na siebie myśli obywateli Republiki Weimarskiej, tak w "Neblu" przecinają się tory niosące pociągi widmo, myśli i wspomnienia głównego bohatera. Warto też zestawić pracę Czechów z wydanym w zeszłym roku przez Egmont komiksem "Carlos Gardel - Głos Argentyny". Mimo, że autorzy postarali się o silnie zarysowanego bohatera i uzupełnili historię gatunkowymi motywami - co czyni "Aloisa" lekturą zjadliwą dla przeciętnego czytelnika - to konwencja, pewna pretekstowość sprawia, że oba komiksy są podobne.
Mimo, że to twór niepozbawiony wad w warstwie fabularnej, to trzeba przyznać, że od strony formalnej, graficzno-narracyjnej autorzy radzą sobie naprawdę znakomicie. W najciekawszych fragmentach ten komiks wręcz płynie, a obrazy tylko w niewielkim stopniu zostają uzupełnione tekstem, przez co opowieść zaczyna przypominać impresje filmowe. Tak naprawdę w rzemiośle Jaromira 99 zafascynował mnie raczej rytm i kompozycje plansz niż sama grafika. Jego styl ze względu na specyficzną manierę operowania czernią i bielą porównywany jest często do "Sin City", ale w narracji obrazem chodzi mu o coś innego niż Millerowi. Najczęściej operuje planem ogólnym i zbliżeniem - krajobrazem i ciasno poupychanymi małymi kadrami. Plan amerykański pojawia się tu stosunkowo rzadko. To nietypowy, nieczęsto spotykany w komiksie sposób opowiadania, ale o dziwo świetnie sprawdzający się przy tej historii.
Jestem ortodoksyjnym przeciwnikiem ekranizowania komiksów, ale tak się złożyło, że do nadrobienia "Aloisa" skłonił mnie szum wokół jego adaptacji pokazywanej w zeszłym roku na Warszawskim Festiwalu Filmowym( a już wkrótce będzie można ją obejrzeć na poznańskiej Ligaturze - przyp. Maciej). Sam jeszcze jej nie widziałem, ale cieszę się, że tak specyficzna rzecz dostała się w ręce filmowców. To zdecydowanie twór zasługujący na to, by wyjść poza nasze getto, a podczas przekładania na język filmu mógł zostać dopracowany w warstwie fabularnej, więc jestem dobrej myśli. To jedna z niewielu ekranizacji komiksowych, jakie mają szansę mnie zainteresować.
2 komentarze:
czytełem "aloisa" całkiem niedawno. bardzo mi się podobały dwa pierwsze tomy. z trzecim już gorzej.
"Centrala" mogłby wydać jeszcze te szorty w jakimś jednym albumie.
No mi się pierwszy wcale nie podobał. Ale drugi jest naprawdę znakomity. Głównie dla niego warto "Aloisa" przeczytać.
Prześlij komentarz