Piekielnego Chłopca ciężko nie lubić - duży, czerwony, zabawny, swoje problemy rozwiązuje głównie przy pomocy mało finezyjnego prawego sierpowego. Nie dziwne więc, że Egmont rozpoczynając na dobre zabawę z komiksami wybrał między innymi tę serię i brnie w nią dalej, a Taurus z utęsknieniem liczy na wydanie trzeciego tomu Zbira, który to dzięki gościnnemu występowi Hellboya ma się rozejść jak świeże bułeczki... A jeśli coś jest znane i lubiane to prędzej czy później trafi na większe czy też mniejsze ekrany. Pierwsza część (2004) zostawiła po sobie całkiem niezłe wrażenie i wysoko postawiła poprzeczkę dla ewentualnych kontynuacji. Parę tygodni temu w naszych kinach zadebiutowała część numer dwa, więc pora napisać o niej słów kilka.
Ja pierdolę - tak w sumie mógłbym w dwóch słowach streścić odczucia odnośnie 'Złotej Armii'. Jedyneczka była taka jak być powinna - byli Naziści, było Złe Zło, był Mrok, Hellboy był taki jak być powinien i tak dalej i tak dalej. W dwójce tego brak i dla mnie Hellboy - bez tych wyżej wymienionych - to nie Hellboy i już. Film zaczyna się całkiem nieźle, przypominając klimatem akcję w muzeum z części pierwszej. Dalej jest już niestety gorzej i tak zostaje aż do końca. Początkowy jako taki mrok zostaje zmieciony pod dywan i zastępuje go ogrom kolorów. Nie powiem - ładne to wszystko, fajnie nakręcone, nasycenie barw w pytkę, wszelkie potwory i potworki wymyślone z głową i tak samo zanimowane, ale - że się powtórzę - to nie Hellboy i już. To tak jakby ktoś przeniósł Hartigana do Gwiezdnych Wojen, albo Johna Rambo do Władcy Pierścieni. W tym przypadku Hellboy został wrzucony do świata Harrego Pottera zmiksowanego z Mumią. Taki elseworld albo inny diabeł, który nijak do mnie nie przemawia a rodzi jedynie jedno wielkie WTF?. Nie kupuję też tego co się dzieje w związku Czerwonego z Liz Sherman, sama idea tego typu krzyżówki wydaje mi się idiotyczna i nie trzymająca kupy. A finałowa pożal-się-boże scena wpisuje się we wszelkie standardy amerykańskiego kina familijnego. Jedyny naprawdę mocny punkt całej imprezy to Johann Krauss, jego teksty i akcja ze Złotą Armią. Ale to wszystko tak na grubszą metę.
W pewnym sensie rozumiem del Toro, Mignole i kogo tam jeszcze kto maczał palce przy kontynuacji Hellboya. Chcieli wnieść coś nowego do tematu, odciąć się od komiksowych wydarzeń (jako tako), może sprawdzić czy się to po prostu da zrobić. Moim zdaniem się nie da, a przynajmniej w tym przypadku się nie udało. Wyczuwam w tym wszystkim jakiś fałsz i tyle.
Jednym słowem: dupa. Nowa stylistyka Hellboya zupełnie do mnie nie przemawia. Takie kino fantasy dla całej rodziny, wizualnie momentami bardzo artystyczne i apetyczne. Ale co z tego, skoro to nie Hellboy.
Ja chcę piekła. Babę Jagę. I Nazistów.
*pow*
*pow*
4 komentarze:
Chcieć to sobie możesz...
FRAJER
jak mam do wyboru przynudzony film o Hellboyu, albo dobry film z Hellboyem, to ja wolę to drugie. over.
ot i to to, o to chodzi. Kilka dobrych scen (pojedynek ze Złotą Armią, Abe i Czerwony spiewają), ale ogólnie całkowity brak piekielnego klimatu.
Prześlij komentarz