środa, 22 października 2025

2522 - "Hachette ruszyło z testem "kioskowej" kolekcji "Kapitana Żbika"

Wydawnictwo Hachette ruszyło z tzw. rzutem testowym „kioskowej” kolekcji „Kapitana Żbika”. 21 października 2025 na terenie kilku z polskich województw, w punktach dystrybucji prasy pojawiło się nowe wydanie 27. zeszytu oryginalnej serii, czyli „Skoda TW 6163”. Komiks ukazał się pod szyldem pod szyldem „Kolekcja polskich komiksów. Kapitan Żbik”.

Edycja „Kapitana Żbika” na potrzeby kolekcji Hachette została przygotowana we współpracy z wydawnictwem Ongrys. Oficyna kierowana przez Leszka Kaczanowskiego wykonała lwią część roboty, między innymi porządkując kwestię praw autorskich i przygotowując materiały na potrzeby współczesnego wznowienia, gdy ponad dekadę temu. 

We wrześniu 2014 wydając „Ryzyko cz.1”, rozpoczęto reedycję serii, która pierwotnie ukazywała się w latach 1967–1982 nakładem Wydawnictwa „Sport i Turystyka”. Nawiasem mówiąc, ongrysowe wznowienia są już na samym finiszu. Do opublikowania zostały jedynie dwa zeszyty („Smutny finał” oraz „Tajemnica Plaży w Pourville”).


Milicyjna propagandówka z lat 60. powraca

Wydanie Hachette będzie bazować na ongrysowych wznowieniach, ale będzie to „edycja kolekcjonerska”. Powiększony format, twarda oprawa, materiały dodatkowe. Będą one traktowały o „realiach życia w PRL-u”, przeczytamy zatem „artykuły o innych słynnych dziełach popkultury tamtych czasów – komiksach i nie tylko, sylwetki innych fikcyjnych stróżów prawa, a także kalendarium, w którym zaprezentowane zostaną ważne wydarzenia z lat publikacji serii o kapitanie Żbiku”, jak czytamy na oficjalnej stronie kolekcji. 

Z kolei w ramach „Historii Kapitana Żbika”, dostaniemy „biogramy wszystkich twórców serii, sylwetki bohaterów i przestępców pojawiających się w albumach oraz wspomnienia o Żbiku autorstwa znanych postaci polskiej kultury”. W każdym tomie otrzymamy kilkanaście stron dodatków, za które odpowiadać będzie Kamil Śmiałkowski oraz zespół w składzie Maciej Jasiński (w stopce został błędnie nazwany „Michałem” - no brawo Hachette, brawo!), Marcin Osuch i Konrad Wągrowski. 

Nie zabraknie również tradycyjny bonusów i gadżetów. Z pierwszym numerem dostajemy plakat, z trzecim - teczkę. Do kolejnych numerów będą dołączane grafiki autorstwa polskich artystów stanowiących hołd dla postaci kapitan Żbika. Wiadomo już, że wśród ich autorów znajdą się m.in. Michał „Śledziu” Śledziński, Maciej Mazur, Marek Oleksicki i Rafał Szłapa, który jest również autorem ilustracji panoramkowej, którą ozdobi grzbiety cyklu. Poza tym oferowany jest dość standardowy zestaw zachęt dla prenumeratorów - przypinka z palemką, podpórki na regał z książkami (lub komiksami) i… model policyjnego Fiata 125p.


W ramach rzutu testowego mają ukazać się cztery zeszyty. „Skoda TW 6163” kosztuje 14,90 zł, „Złoty Mauritius” (zeszyt 17), który ukaże się 4 listopada - 29,99 zł, a „Jaskinia zbójców“ (zeszyt 42) oraz „Śledzić fiata 03-17 WE” (zeszyt 7) - 45,99. Będzie to regularna cena kolekcji, a kolejne numery będą ukazywać się co dwa tygodnie. Z kolei zamawiając „Żbika” bezpośrednio od Hachette, w prenumeracie zapłacimy 42,99 zł za każdy kolejny numer.

Kolejne zeszyty serii nie będą wychodziły w kolejności chronologicznej, jak już pewnie zdążyliście zauważyć. Z punktu widzenie czytelnika ta decyzja może wydawać się bezsensowna, ale jestem przekonany, że Hachette nie chce zrazić potencjalnych klientów pierwszymi epizodami rysowanymi przez Zbigniewa Sobalę, tylko zacząć od wizualnie bardziej atrakcyjnych - rysowanych przez Rosińskiego, Polcha, Wróblewskiego - przygód najsłynniejszego kapitana Milicji Obywatelskiej.

Więcej Żbika, polski rynek wytrzyma!

Czy ten projekt ma szansę zażreć? Czy na polskim rynku komiksowym jest jeszcze miejsce na kolejną „kioskową” kolekcję? Czy jest sens po raz kolejny wydawać to samo, tylko w innej - tak na bogato, ale za to zdecydowanie drożej - formie? Czy „Żbik” ma jakikolwiek potencjał, aby trafić do nowych czytelników? 

Pomysł wydawania przez Hachette milicyjnego produkcyjniaka będącego jednym z nośników propagandy PRL`u budzi moim zdaniem wiele wątpliwości. Zasadnych wątpliwości. Zakładam, że rzut testowy przynajmniej po części zweryfikuje sensowność tej inicjatywy i odpowiedź na pytanie, czy w 2025 roku znajdzie się wystarczająca ilość czytelników gotowych wydawać prawie 50 złotych za 30 stron komiksu z epoki głębokiego PRL`u. Co prawda na twardo i w powiększonym formacie, z prawdopodobnie ciekawie opracowanymi materiałami dodatkowymi, ale za to promującymi pozytywny wizerunek Milicji Obywatelskiej.


Głównym problemem wydaje mi się duże nasycenie rynku „Żbikami”. Kolekcjonerski rynek wtórny, w ramach którego za jakieś niebotyczne pieniądze sprzedają się pierwsze wydania to jedno, ale przecież Ongrys bardzo udanie przywrócił ten tytuł. W dużym nakładzie, w szerokiej dystrybucji i przystępnej (bardzo!) cenie. Co więcej, oficjalnie potwierdzono, że ongrysowe zeszytówki w czasie wydawania kolekcji będą dostępne w sprzedaży, a jeśli nakład którejś z nich się wyczerpie, to będą dodrukowywane. Wydawnictwo Ongrys będzie także kontynuowało publikację wydań zbiorczych.

Kioskowe przypadki Thorgala i Klossa

W tym kontekście przywoływany jest argument na zasadzie „no ale z Thorgalem się udało!”. Tak, udało się. Saga Van Hamme`a i Rosińskiego szła w kioskach nie raz, ale dwa razy. W tym samym czasie, gdy na równoległym rynku księgarskim Egmont kontynuował wydawanie kolejnych albumów, a PolishComicArt skupiał się na „edycjach kolekcjonerskich”. Nie uważam, żeby budowania analogii między „Żbikiem” a „Thorgalem” w tym przypadku miała uzasadnienie. 

Na wskroś nowoczesne, choć w ramach europejskiego mainstreamu, momentami naprawdę interesujący przygody syna z gwiazd komiksowo bronią się do dziś. Można je czytać bez żadnego bólu, czego nie można powiedzieć o „Żbikach”. Seria stworzona przez Władysława Krupkę razi swoją archaicznością, natrętną propagandą, siermiężną estetyką. Przebrnąć przez nią można tylko z pomocą sentymentu. Oba tytuły  mogą uchodzić za kultowe, ale jeden to potężna europejska marka, która jest stale eksploatowana, a drugi to relikt przeszłości, produkcja lokalna, która funkcjonuje bardziej, jako historyczna ciekawostka, niż ciekawa propozycja dla współczesnego czytelnika.

Kończąc ten wątek, warto przypomnieć, że w przypadku innej ikony PRL`u. Kioskowa kolekcja przygód kapitana Klossa wydawana przez Hachette w 2011 roku nie wyszła poza test. Inny rynek, inny produkt, inna koniunktura. Nie wyciągałbym z tej analogii daleko idących wniosków. 

Jaki czytelnik może sięgnąć po hachettowego „Żbika”? Mogę jedynie spekulować wedle swojej najlepszej wiedzy. Z jednej strony może to być kolekcjoner ceniący sobie ekskluzywne wydania, który jest gotów wydać ciężki grosz na komiks. W dodatku nie przeszkadza mu, że będzie to np. trzecie wydanie tego samego. Z kolei z drugiej strony może to być starszy pan z wąsem, taki w kamizelce wędkarskiej, z saszetką u pasa, który wiedziony siłą nostalgii i wspomnieniami z młodości, kupi zauważonego kątem oka „Żbika” w saloniku prasowym. W dodatku taki, który do tej pory nie zauważył w nim ongrysowego wydania.

Wielokrotnie przekonałem się, że analizy „co się może/powinno u nas sprzedać” to jedno, a decyzje wydawców - absolutnie coś innego. Polski rynek komiksowy potrafi naprawdę zaskoczyć, niczym zima drogowców. Jeśli Hachette sonduje potencjał Żbika, to zakładam, że coś musi być na rzeczy.



Kioskowe przypadku Thorgala i kapitana Klossa

W tym kontekście przywoływany jest argument na zasadzie „no ale z Thorgalem się udało!”. Tak, udało się. Saga Van Hamme`a i Rosińskiego szła w kioskach nie raz, ale dwa razy. W tym samym czasie, gdy na równoległym rynku księgarskim Egmont kontynuował wydawanie kolejnych albumów, a PolishComicArt skupiał się na „edycjach kolekcjonerskich”. Nie uważam, żeby budowania analogii między „Żbikiem” a „Thorgalem” w tym przypadku miała uzasadnienie. 

Na wskroś nowoczesne, choć w ramach europejskiego mainstreamu, momentami naprawdę interesujący przygody syna z gwiazd komiksowo bronią się do dziś. Można je czytać bez żadnego bólu, czego nie można powiedzieć o „Żbikach”. Seria stworzona przez Władysława Krupkę razi swoją archaicznością, natrętną propagandą, siermiężną estetyką. Przebrnąć przez nią można tylko z pomocą sentymentu. Oba tytuły  mogą uchodzić za kultowe, ale jeden to potężna europejska marka, która jest stale eksploatowana, a drugi to relikt przeszłości, produkcja lokalna, która funkcjonuje bardziej, jako historyczna ciekawostka, niż ciekawa propozycja dla współczesnego czytelnika.

Kończąc ten wątek, warto przypomnieć, że w przypadku innej ikony PRL`u. Kioskowa kolekcja przygód kapitana Klossa wydawana przez Hachette w 2011 roku nie wyszła poza test. Inny rynek, inny produkt, inna koniunktura. Nie wyciągałbym z tej analogii daleko idących wniosków. 

Jaki czytelnik może sięgnąć po hachettowego „Żbika”? Mogę jedynie spekulować wedle swojej najlepszej wiedzy. Z jednej strony może to być kolekcjoner ceniący sobie ekskluzywne wydania, który jest gotów wydać ciężki grosz na komiks. W dodatku nie przeszkadza mu, że będzie to np. trzecie wydanie tego samego. Z kolei z drugiej strony może to być starszy pan z wąsem, taki w kamizelce wędkarskiej, z saszetką u pasa, który wiedziony siłą nostalgii i wspomnieniami z młodości, kupi zauważonego kątem oka „Żbika” w saloniku prasowym. W dodatku taki, który do tej pory nie zauważył w nim ongrysowego wydania.

Wielokrotnie przekonałem się, że analizy „co się może/powinno u nas sprzedać” to jedno, a decyzje wydawców - absolutnie coś innego. Polski rynek komiksowy potrafi naprawdę zaskoczyć, niczym zima drogowców. Jeśli Hachette sonduje potencjał Żbika, to zakładam, że coś musi być na rzeczy.



Dwie kwestie na zakończenie

W podsumowaniu chciałem jeszcze zwrócić uwagę na dwie sprawy. Zasada, że „im większa komiksowa ekspozycja w szerokiej dystrybucji, tym lepiej” obowiązuje. Zawsze i wszędzie, bez wyjątków. Niemniej nie mam złudzeń, że ewentualne rozpoczęcie żbikowej kolekcji i jej potencjalny sukces nie będą przekładać się na budowanie i wzmacnianie kultury komiksowej w Polsce. Będzie raczej utwierdzać w przekonaniu, że komiks to taka nostaligczna pamiętka po czasach młodości i epoce PRL`u.

Pisząc nieco inaczej, to ci panowanie z wąsami, ten potencjalny target poza „Żbikiem” innych tytułów szukać nie będzie. Wątpię, żeby tym razem udał się ongrysowy manewr z „Wydziałem 7”, ale znów - naprawdę chciałbym się mylić w tej kwestii.

Natomiast druga sprawa dotyczy reakcji na wczorajsze ogłoszenie startu rzutu testowego. Gdzie człowiek nie spojrzał - na socjale, na forko, na komiksowe media - o powrocie Żbika gadało się, w zasadzie wszędzie. Czytelnicy się cieszyli, złorzeczyli, podśmiewali, pukali w czoła i narzekali, ale gadali. Widać, że ten komiksowy dinozaur wciąż wzbudza wielkie emocje. Czy to smutna konstatacja, że dyskusji w takiej skali nie było np. o nowym numerze „Produktu”? Nie wiem. Sami już sobie na to odpowiedzcie. 

Brak komentarzy: