Autorem poniższego tekstu jest Michał Ochnik, który o kulturze popularnej i nie tylko pisze na blogu Mistycyzm popkulturowy.
Bêlit jest jedną z najważniejszych postaci w howardowskiej mitologii Conana. Choć pojawiła się w jednym tylko opowiadaniu, jej postać miała na cymmeryjskiego barbarzyńcę olbrzymi wpływ – nie jest pozbawionym podstaw stwierdzenie, że relacja z nią ukształtowała całe jego dalsze życie. "Królowa Czarnego Wybrzeża" – historia romansu Conana i Bêlit do dziś pozostaje jednym z klasyków literatury pulp fiction i prawdopodobnie najsłynniejszym tekstem wchodzącym w skład opowieści z Ery Hyboryjskiej.
Wyjątkowość tego epizodu z życia Cymeryjczyka opiera się na kilku czynnikach. Pierwszym z nich jest fakt, że był to prawdopodobnie pierwszy raz, gdy Conan zakochał się i przez dłuższy czas pozostawał w intymnej oraz seksualnej relacji z jedną kobietą. Wszystkie jego pozostałe związki – aż do Zenobii, pod koniec jego życia – były przelotnymi relacjami wyłącznie o charakterze seksualnym. Ani Valeria, ani Olivia, ani którakolwiek z niezliczonej liczby dam w opałach nie zagościła w życiu barbarzyńcy na dłużej niż kilka tygodni, z żadną też nie miał głębokiej relacji intymnej, opartej na uczuciowości i pokrewieństwie dusz.
To z Bêlit Conan dyskutował o religii, jej towarzyszył w łupieżczych wyprawach, od niej uczył się pirackiej sztuki, co w końcu zapewniło mu niosący się szerokim echem przydomek Amra (Lew). Po tragicznej śmierci Bêlit to jej wyprawił Cymmeryjczyk pogrzeb godny wojownika i to jej miłość do Conana okazała się silniejsza nawet od śmierci. Opowiadanie "Królowa Czarnego Wybrzeża" jest tak wyjątkowe, ponieważ to właściwie jedyny przypadek, by Howard napisał conanowski utwór, w którym relacja międzyludzka odgrywa ważniejszą narracyjną rolę niż wartka akcja i awanturnicze przygody.
Drugim czynnikiem jest metakontekstowość tego tekstu. Chronologia opowiadań o Conanie do dziś jest przedmiotem dyskusji howardowskich fanów, krytyków i scholastyków – sytuacji nie ułatwia fakt, że sam autor miał bardzo liberalny stosunek do ciągłości narracyjnej dziejów Conana, wiele opowiadań jest nieukończonych, a kilka z nich powstało metodą przeredagowania niepowiązanych z serią utworów, które zostały odrzucone przez wydawcę.
Nie zmienia to jednak faktu, że Królowa Czarnego Wybrzeża jest swego rodzaju punktem zwrotnym w życiu Cymmeryjczyka. Do tej pory Conan zajmował się głównie drobnymi przestępstwami, złodziejstwem, plądrowaniem grobowców i rozmaitymi wyprawami awanturniczymi – nawet jeśli angażował się w jakieś sprawy natury politycznej czy militarnej, były to zaledwie epizody niewielkiego formatu, jak pomoc drobnemu szlachcicowi w wyeliminowaniu politycznego przeciwnika czy najemna praca dla tego albo innego władyki, który chciał poszerzyć swoje lokalne wpływy.
Po śmierci Bêlit i powrocie Conana z południa coś się zmieniło. Cymmeryjczyk coraz częściej angażował się konflikty wewnętrzne i zewnętrzne hyperborejskich mocarstw, zajmował się organizowaniem armii i dowodzeniem nimi, zjednywał sobie władców i sukcesywnie budował swoją pozycję jako siła polityczna, z którą należało się liczyć. Kumulacją tych starań było oczywiście objęcie tronu Aquilonii w wieku około czterdziestu lat. Nie jest zbyt ryzykowanym założeniem stwierdzenie, że być może to właśnie śmierć Bêlit spowodowała, że krótkowzroczny i beztroski dotychczas Conan zdał sobie sprawę z kruchości ludzkiego życia i postanowił poświęcić swoje własne w jakimś większym i bardziej konkretnym celu.
W świetle powyższego zadziwiać może, jak niewiele wiemy o samej Bêlit. W jaki sposób samotna Shemitka zyskała fanatyczną lojalność Kushyckich piratów? Skąd wzięła się jej niepohamowana żądza bogactwa i splendoru? Jak wyglądała jej przeszłość? Inni pisarze próbowali odpowiadać na te pytania, do tej jednak pory życiorys Królowej nie był jednak eksplorowany zbyt dogłębnie, a jeśli już – skupiano się głównie na jej ostatnim okresie życia, czyli przygodach przeżywanych wspólnie z Conanem. To się jednak zmienia, i to za sprawą Marvela możemy po raz pierwszy zapoznać się z początkami tej postaci. Jak Dom Pomysłów podołał temu wyzwaniu?
Całkiem nieźle. Pierwszy zeszyt niekoniecznie musi być idealnym probierzem całej pięcioczęściowej mini-serii, ale już teraz mogę napisać, że całość zapowiada się przyzwoicie, bo początek ustawia opowieść w przewidywalnym, ale wyrazistym kierunku. Poznajemy Bêlit jako młodą córę admirała, który po latach pirackich rozbojów postanowił się ustatkować (pun not intended) i spędzić resztę życia w relatywnym spokoju. Spokój ten zostaje jednak dość radykalnie zaburzony, co doprowadza do sytuacji, w której całe życie Bêlit wywraca się do góry nogami. Numer otwierający serię skupia się w większej części na ekspozycji – poznajemy w nim kluczowe postacie fabuły i dowiadujemy się o aspiracjach głównej bohaterki. Na szczęście nie jest to zbyt uciążliwe, bo scenarzystka dość organicznie wplata to wszystko w opowieść. Nie zmienia to jednak faktu, że fabuła zapowiada się na bardzo przewidywalną opowieść young adult fantasy o wchodzeniu w dorosłość, konfrontowaniu dziecięcych marzeń z brutalną rzeczywistością, odnajdywaniu samej siebie i tak dalej. W czym oczywiście nie ma niczego złego. Jeśli miałbym się czegoś czepić to byłby kompletny to brak atmosfery, jaką Tini Howard widocznie stara się nadać tej historii. Jeden w teorii bardzo dramatyczny i przejmujący moment ze środka zeszytu w praktyce prawie nie budzi w czytelniku (przynajmniej tym, który pisze te słowa) żadnej emocjonalnej reakcji.
Ilustracje Niemczyk są takie, jak w dosłownie każdym współtworzonym przez nią komiksie, jaki do tej pory widziałem – poprawne. Grube kontury, trochę nieco zbyt statyczne pozy, całkiem sympatyczne wyczucie graficznej narracji… Niemczyk ma swój niezaskakujący i czytelny styl, który bardzo dobrze pasuje do tej lekkiej przygodowej opowieści dla nieco młodszego czytelnika (raczej płci żeńskiej). Co nie pasuje, to okładka Sany Takedy, która… no cóż, strój głównej bohaterki jest kompromisem między tym, jak wyglądała ona u Howarda, a tym, co można pokazać na okładce mainstreamowego komiksu i nie z tym mam problem. Chodzi mi raczej o to, że jak na okładkę bardzo źle sygnalizuje prawdziwą zawartość komiksu i zwodniczo sugeruje, że skierowany jest do zupełnie innej grupy odbiorczej – a prawdopodobnie może działać odstraszająco na ten target, który przyjąłby ten komiks z otwartymi ramionami. Inna sprawa, że ta okładka jest po prostu brzydka, z rozpaćkanym brązem i zielenią oraz świecącą się Bêlit wyginającą się w dziwnej pozycji i z wyrazem twarzy, jakby doskonale zdawała sobie sprawę z absurdalności przybranej przez siebie pozy.
Ostatnie trzy strony zeszytu zajmuje pierwsza część opowiadania o głównej bohaterce i mogę o tym tekście napisać tylko tyle, że jest. Może po lekturę wszystkich pięciu części urodzi się z tego jakaś sympatyczna opowieść, ale póki co nie obiecuję sobie po nim zbyt wiele. Zapowiada się zatem przyjemnie przeciętna mini-seria. Nie spodziewałem się po tym komiksie niczego spektakularnego – szczerze pisząc, podchodziłem do niego bez jakichkolwiek sprecyzowanych oczekiwań – więc nie mogę napisać, że jestem rozczarowany, ale… oba komiksy o Conanie, które obecnie publikuje Marvel są o klasę lepsze, ze szczególnym uwzględnieniem serii pisanej przez Jasona Aarona, z której dosłownie wylewa się miłość do świata przedstawionego i conanowskiej mitologii. Bêlit nie zapowiada się na komiks słaby – wątpię jednak, by po publikacji ostatniego zeszytu okazało się, że warto zawracać nim sobie głowę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz