piątek, 18 stycznia 2013

#1223 - Liga Niezwykłych Dżentelmenów: Stulecie

Należący do krakowskiego odłamu kultu twórczości Mistrza Moore`a Jerzy Łanuszewski bierze na swój recenzencki warsztat "Ligę Niezwykłych Dżentelmenów: Stulecie".

Skończył się wiek XIX, nadeszło nowe stulecie. Także skład Ligi Niezwykłych Dżentelmenów uległ zmianie - wprawdzie na jej czele wciąż stoi Mina Murray, a drugie skrzypce gra Allan Quatermain (magicznie odmłodzony i udający własnego syna), jednak reszta drużyny to zupełnie nowi bohaterowie: wiekowy, lecz wciąż młody, raz za razem zmieniający płeć Orlando, okultystyczny detektyw Thomas Carnacki i arcyzłodziej A. J. Raffles. 

Bohaterowie wędrują przez wiek przeżywając niesamowite i bardziej przyziemne przygody. Szpiegują okultystów, ścierają się raz po raz ze złowrogim magiem, Olivierem Haddo, walczą z piratami, próbują powstrzymać apokalipsę, spotykają tajemniczego „więźnia Londynu”, biorą udział w koncercie rockowym/rytuale czarnomagicznym, by w końcu stanąć oko w oko z przepowiadanym Antychrystem.

Po pierwszych dwóch częściach byłem sceptycznie nastawiony do „Stulecia”. Szybkość i sposób prowadzenia narracji sprawiły, że opowieść wydała się dość chaotyczna. Moore bardzo skakał między wydarzeniami, początkowo mniej skupiał się na głównych, zdawałoby się bohaterach, sporo miejsca poświęcając pobocznym wątkom, m. in. historii córki kapitana Nemo. Jednak po lekturze całości muszę stwierdzić, że to wszystko jak najbardziej miało sens, a „Stulecie” znakomitym komiksem jest i basta. Mnożenie wątków i postaci to bardzo ryzykowna gra, wielu dobrych scenarzystów się w ten sposób zapętliło. Na szczęście Moore jest wybitny. Cała historia jest dokładnie przemyślana i starannie poprowadzona. Żaden element nie jest zbędny, a przeskoki między scenami dają pełny obraz całej opowieści wraz z przyległościami. Czarownik z Notrhampton zgrabnie pozamykał wiele wątków, jednocześnie tworząc multum furtek do potencjalnych kolejnych opowieści, dziejących się w jego patchworkowym uniwersum.

Pisząc o „Lidze Niezwykłych Dżentelmenów” nie można nie wspomnieć o warstwie graficznej. Kevin O’Neill jest z serią od samego początku i trudno by było sobie wyobrazić innego artystę na jego stołku. Jego charakterystyczna kreska i szczegółowe rysunki bardzo dobrze przedstawiają drugie plany, gdzie dzieje się tak wiele. Bogactwo jego grafik przepysznie oddaje klimat każdej sceny - czy będzie to wywołujący uczucie niesmaku spacer wśród biedoty londyńskiej dzielnicy portowej, wyniosła tajemniczość klubu dla okultystów, czy szaleństwo tłumu hipisów wymieszane z panicznymi halucynacjami.

Wielka szkoda, że Egmont nie opublikował wcześniejszego tomu: „Black Dossier” - mam wrażenie, że czytający „Stulecie” bez znajomości tego tomu mogą w pewnych miejscach poczuć się zagubieni. Większa część akcji „Black Dossier” dzieje się między wydarzeniami z pierwszego i drugiego tomu „Stulecia”, kilku bohaterów jest tam szerzej przedstawionych,. Ale cóż, czasami po prostu nie możemy mieć wszystkiego.

„Stulecie” można odczytywać na kliku płaszczyznach. Jak zawsze w przypadku „Ligi…” jest to postmodernistyczna zabawa, szalona mozaika nawiązań, zmuszająca czytelnika do uporczywego tropienia, wyszukiwania elementów znanych z kultury i popkultury - literatury, malarstwa, muzyki, sztuki użytkowej oraz historii współczesnej. W „Stuleciu” Moore podniósł poziom trudności w tej kwestii. Dzielny czytelnik, chcący odnaleźć wszystkie nawiązania natknie się na dzieła bardzo niszowe, przedwojenną brytyjską pulpę, opowiadania okultystyczne czy utwory znane Brytyjczykom, które niekoniecznie są popularne poza wyspami. Tym razem Moore nie ograniczył się do literatury - w XX wieku inne media doszły do głosu, tako więc i w „Lidze…” znajdzie się nawiązania do seriali, filmów, muzyki, a także do „Opery za trzy grosze”. Fragmenty utworu Brechta i Weilla pojawiają się w każdej części „Stulecia” - początkowo śpiewane przez postaci tła, w ostatnim w tej formie przedstawiony jest dialog Miny i Quatermaina. Można by pomyśleć, że taki komiksowy musical może być średnio strawny. Nic bardziej mylnego. Partie muzyczne zgrabnie wpasowują się w akcję i ładnie współgrają z resztą komiksu.

Moore, jako znany mag, często w swoich komiksach zawiera odniesienia do teorii oraz praktyk magicznych. „Stulecie” tymi znakami jest nasycone. Wspomniany wcześniej Haddo jest literackim odpowiednikiem najsłynniejszego dwudziestowiecznego okultysty, Aleistera Crowleya. Jest to postać z powieści „The Magician”, W. Somerseta Maughama. W komiksie Moore’a i O’Neilla ten „najbardziej zdeprawowany człowiek świata” stara się stworzyć Księżycowe Dziecko, mające być zwiastunem nowego eonu, Ery Wodnika. Czyli, w rozumieniu sił przeciwnych magowi - Antychrysta. Nawiązań do postaci ojca Thelemy jest więcej. Jednym z pomocników Haddo jest Simon Iff, bohater literacki stworzony przez samego Crowleya - występował w książce „Moonchild” oraz cyklu opowiadań kryminalnych. Odniesień do postaci angielskiego maga, nie tylko literackich, pojawia się jeszcze kilka.

Daty 1910, 1969 i 2009 można odczytywać jako okresy wzmożonego zainteresowania ludzkości magią. Pierwszy tom przedstawia czas rozkwitu wszelakiej maści towarzystw okultystycznych i ezoterycznych, lat działalności m. in. Crowleya, Ordo Templi Orientis czy Rudolfa Steinera. Drugi prezentuje epokę dzieci-kwiatów i fascynację magią wśród gwiazd rocka. Ostatni tom, to czasy współczesne, kiedy myślenie o magii zostało ograniczone do popkultury. Początek XXI wieku jest przedstawiony jako doba upadku magii jako dziedziny traktowanej poważnie. Świat czarodziejski istnieje gdzieś obok, ignorowany przez większość społeczeństwa.

„Stulecie” to też bardzo ostra krytyka XX wieku. Krocząc przez kolejne lata wraz niezwykłymi dżentelmenami, obserwujemy cywilizację postępującego regresu. Ostatnia część „Ligi…” (podobnie jak Black Dossier) jest dużo mroczniejsza, bardziej ponura od pierwszych dwóch tomów. Owszem, one też nie oszczędzały bohaterów - Moore od początku traktował bohaterów literackich jak żywych ludzi, z bagażem doświadczeń, wad i słabości. Jednak atmosfera belle epoque, przełomu wieków, odkryć i steampunkowych wynalazków dawała nadzieję. XX wiek pogrzebał te sny o wielkości. Wojny światowe, rządy Wielkiego Brata, zamachy terrorystyczne i upadek kultury - z każdą częścią „Stulecia” świat wygląda coraz gorzej, zmierza ku upadkowi, a bohaterowie razem z nim - ulegają swoim słabościom, tracą wiarę w sens swoich działań. Paradoksalnie, epoka wiktoriańska przedstawiona we wcześniejszych komiksach wypadła o wiele korzystniej od czasów współczesnych.

Panowie Moore i O’Neill po raz kolejny stworzyli fascynującą opowieść - pasjonującą, a przy tym wymagającą przygodę, która wciągnie waszego wewnętrznego dzieciaka, a także zaspokoi intelektualne pretensje.

czwartek, 17 stycznia 2013

#1222 - Najlepsze z Semika: część druga

Kontynuując moje odliczanie najlepszych semicowych pozycji, warto również zwrócić uwagę na jedną rzecz. Komplementując Semica za to, że udało mu się stworzyć masowy rynek opowieści obrazkowych, często zapomina się, że Marcin Rustecki i Arkadiusz Wróblewski sięgali po utwory takich twórców, jak Neil Gaiman, Warren Ellis, Peter Milligan, Alan Moore, Frank Miller, Mike Mignola, John Romita Jr., Mike Zeck, J.M. DeMatteis, Simon Bisley, Alan Grant, Norm Breyfogle czy Barry Windsor-Smith i wielu innych, którzy dziś cieszą się statusem autorów wybitnych, a w kilku przypadkach uchodzą za klasyków amerykańskiego komiksu. Często był to rzeczy autentycznie znakomite, do dziś uchodzące za kultowe, a niekiedy nawet - ocierające się o genialność i arcydzielność.

13. "Wojownicze Żółwie Ninja" ("Teenage Mutant Ninja Turtles" #1/93; Kevin Eastman i Peter Laird)
Przyznaje się bez bicia, że na początku po prostu zapomniałem o tej pozycji, podobnie zresztą jak większość układających podobne rankingi. Mój błąd na szczęście naprawił Paweł Deptuch zwracając uwagę, że na liście powinien znaleźć się jeden z najważniejszych tytułów we współczesnej historii komiksu, który zapoczątkował (a potem jako jeden z niewielu przetrwał) modę na przygody antropomorficznych bohaterów. "Teenage Mutant Ninja Turtles" Eastmana i Lairda, bo o tej pozycji mowa, niestety nie przyjął się na polskim rynku. Na fali popularności serialu animowanego Semikowi udało się wydać zaledwie jeden trzy zeszyty oryginalnej serii o czwórce zmutowanych żółwi mieszkających w nowojorskich kanałach.

12. "Batman: Sanctum" ("Batman" #12/94; Dan Raspler i Mike Mignola)
Komiks, którym Mike Mignola zadebiutował na polskim rynku. Pewnie wtedy, w 1994 roku nikt nie spodziewał się, że rysownik śmiało operujący ograniczoną paletą kolorów i dość prostą kreską, stanie się jednym z najważniejszych amerykańskich twórców ostatnich dekad. Już wkrótce, zabłyśnie jako autor pewnego niezależnego projektu, który potem przekształci się w regularne uniwersum. I właściwie "Sanctum" stanowi przymiarkę do przygód "Piekielnego Chłopca", bo w historii pojawiają się wszystkie charakterystyczne mignolowskie motywy. Nikt tak efektownie nie łączy horrorowej estetyki z postacią Batmana, jak Mignola i aż dziw bierze, że teraz DC nie próbuje nakłonić go jeśli nie na serię, to chociaż na jakiś one-shot. Genialna okładka!

11. "Batman: Mroczny Rycerz Mrocznego Miasta" ("Batman" #8/91; Peter Milligan i Kieron Dwyer)
Czyli pojedynek Batmana z Riddlerem podany w konwencji dynamicznego i mrocznego thrillera. Mroczny Rycerz w pogoni za Riddlerem - który pod piórem Petera Milligana może być stawiany na równi z najlepszymi kreacjami villainów w historii komiksu - aby go powstrzymać musi stawić czoło przygotowanym przez Edwarda Nygmę zagadkom. 68 stron lektury z zapartym tchem, nerwowego przewracania kartek. A kiedy już dowiecie się czy i przede wszystkim jak udało się powstrzymać łotra, zatrzymajcie się na chwilę i docencie gotycki klimat całości oraz miasto Gotham, jako pełnoprawnego bohatera opowieści.

10. "Gren Lantern: Szmaragdowy Świt" ("Green Lantern" #1/92-2/93; Keith Giffen, Gerard Jones i M.D. Bright)
Originowa historia Hala Jordana, drugiego z ziemskich Zielonych Latarni. "Szmaragdowy Świt", podobnie jak i "Człowiek ze Stali", jest historią, która wydarzyło się po "Kryzysie na Nieskończonych Ziemiach". Do czasu pojawienia się Geoffa Johnsa, stanowiła kanoniczną opowieść o początkach kariery strażnika sektora 2814 - dla wielu fanów po dziś dzień jedyną. Giffenowi i Jonesowi znakomicie udało się połączyć wypełniony po brzegi akcją komiks z historią o dojrzewaniu do odpowiedzialności, jaką niesie ze sobą użytkowanie zielonego pierścienia mocy. A wszystko to w pięknych, choć nie robiących już dziś takiego wrażenia, kosmicznych dekoracjach. Nie licząc "Zabójczego żartu", historii trudnej i nietypowej, trudno wyobrazić sobie lepszy start dla nowej serii.

9. "Spider-Man: Ostatnie łowy Kravena" ("Spider-Man" #1-3/94; J.M. DeMatteis i Mike Zeck)
Od samego początku reklamowany przez wydawcę, jako "klasyk", typowy "musiszmieć", historia, „której nie wolno było przegapić”. O dziwo, tak było w rzeczywistości – dzieło DeMatteisa i Zecka według mnie dystansuje najlepsze dokonania Todda McFarlane`a, takie jak "Torment" czy "Maski". Historia, która ukazała się w 1987 roku wpisuje się w okres wielkiego przełomu w komiksie superbohaterskim drugiej połowy lat osiemdziesiątych. Nasycona atmosferą grozy opowieść o śmierci, zmartwychwstaniu i ponownych narodzinach bohatera kryjącego się za pajęczą maską. Duszne od afrykańskiego upału, pełne poetyckiej metafizyki, wspartej cytatami z Williama Blake`a, "Łowy" stały się dla Człowieka Pająka tym, czym było "Born Again" dla Daredevila. O ile narracja, mocno oparta na monologu i obszernym komentarzu może wydawać się nico archaiczna, o tyle klasyczna kreska Mike`a Zecka nic, a nic się nie zestarzała.

8. "Superman: Człowiek ze Stali" ("Superman" #1/90-4/91; John Byrne)
Z zadania napisania nowego originu dla największego komiksowego herosa wszechczasów John Byrne wywiązał się znakomicie. Oprócz tego, że w 1986 roku powstały komiksy dekonstruujące superbohaterów, DC Comics przedstawiło nowe, postkryzysowe originy swoich najważniejszych bohaterów, które tchnęły nowe życie w mity Batmana czy Supermana. Dziś, wśród licznych opowieści o pochodzeniu Kal Ela właśnie mini-seria "Człowiek ze Stali" pozostają dla mnie najlepszą i jedyną słuszną, choć znajdującą się obecnie poza oficjalną continuity. Prawdziwy popis komiksowej wirtuozerii Johna Byrne`a, który dla polskich czytelników stał się tym, kim jest Jack Kirby dla Amerykanów.

7. "Aliens vs. Predator" ("Wydanie Specjalne" #3/94; Randy Stradley, Chris Warner i Phil Norwood)
O ile się nie mylę to komiks, który do dziś dzierży rekord największej ilości stron wśród produkcji Semica – w sumie jest ich 148 (w oryginale miał jeszcze więcej, bo aż 178). I pierwszy nie wyprodukowany przez Marvela albo DC Comics. Do dziś pamiętam jeden z listów do redakcji opublikowanych na stronach klubowych, napisany przez starszego już czytelnika, który nie do końca przepadał za superbohaterskimi komiksami. Ale pewnego bezsennego, bladego poranka sięgnął po komiks opowiadający o starciu Predatorów z Obcymi i był zachwycony. Nie ma się co dziwić, bo to absolutnie znakomita opowieść, poprowadzona w iście filmowym stylu.

6. "Weapon X" ("Mega Marvel" #4/94; Barry Windsor-Smith)
Pierwszy, klasyczny origin Wolverine`a, wyjaśniający jak Logan wszedł w posiadanie swoich nasyconych adamantium pazurów i stał się prawdziwą maszyną do zabijania. Jako scenarzysta Barry Windsor-Smith nie umiał może wyjść poza schemat opowieści o walce Logana z rodzącą się w nim bestią i o okrucieństwie, jakiego dopuszczali się naukowcy w pracy nad Bronią X, ale jako grafik udowodnił, że jest jednym z najwybitniejszych współczesnych artystów komiksowych. Tak, jak "Weapon X" jest prawdziwą perełką wśród innych, w zasadzie bardzo do siebie podobnych x-komiksów, tak BWS to artysta pełną gębą, a nie żaden komiksowy wyrobnik, jakich wielu wśród rysujących przygody X-Menów. Cacuszko!

5. "The Dark Phoenix Saga" ("X-Men" #1/92-1/93; Chris Claremont i John Byrne)
Oto historia, w której Chris Claremont i John Byrne, dwóch klasyków amerykańskiego komiksu superbohaterskiego lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych wznieśli się na wyżyny swoich nieprzeciętnych talentów. W dość typową superbohaterską opowieść o ratowaniu wszechświata w pysznych, retrofuturystycznych dekoracjach udało się wpleść ładunek dramatyzmu godny greckich tragedii. Niebywałe, że "Dark Phoenix Saga" wielkiemu, poruszającemu, sentymentalnemu melodramatowi z ubranymi w kolorowe kostiumy mutantami udało się uniknąć otarcia o kicz. Najlepszy wydany w Polsce komiks z charakterystycznym x`em na okładce, od którego Semic rozpoczął wydawanie serii "X-Men".

4. "Batman: Black and White" ("Wydanie Specjalne" #1-2/97; różni autorzy)
I kolejny "Specjal" na liście, który obok "Ostatniego Czarniana" mógł okazać się kolejnym komiksowym przełomem, otwierającym głowy i oczy czytelnikom na nieco inny typ komiksu. Może taki, w którym najważniejsze nie są gościnne występy, dynamiczna akcja pełna zawiłych zwrotów akcji, mnożąca kolejne perypetie i efektywne splasze. Pomysł na antologię z grającym pierwsze skrzypce Mrocznym Rycerzem w swojej prostocie okazał się genialny – dajemy postać Batmana i osiem stron najwybitniejszym artystom komiksowym swojego czasu. Zostawiamy im wolną rękę w opowiadaniu swoich historii, a potem liczymy zyski ze sprzedaży, planując kolejne sequele. W USA chwyciło, natomiast sukces podwójnego "Batmana: W czerni i bieli" w Polsce to sprawa dyskusyjna. Niekoniecznie szorciaki Teda McKeevera, Briana Bollanda, Matta Wagnera czy Neila Gaimana i Simona Bisley`a przypadły do gustu ówczesnym czytelnikom. Dziś jednak nie można o nich mówić inaczej, jako o małych arcydziełkach.

3. "Lobo: Ostatni Czarnian" ("Wydanie Specjalne" #2/94; Alan Grant, Keith Giffen i Simon Bisley)
Prawdziwy kamień milowy, zarówno w rozwoju wydawnictwa TM-Semic, jak i w historii polskiego komiksu. Śmiem twierdzić, że Simon Bisley właśnie w "Ostatnim Czarnianie", a nie w "Sądzie nad Gotham" pokazał przynajmniej kilku rodzimym artystom, jaka potęga drzemie w medium komiksowym. Opowieść o największym "bastichu" w galaktyce, pełna groteskowej, przerysowanej brutalności, której poziom można było mierzyć w milionach zabitych istot, w megalitrach krwi czy cwaniackich tekstach głównego bohatera, trudno było porównać do czegokolwiek innego. Po „Lobo” nic już nie było takie samo, a komiksy nie kojarzyły się już tylko z narysowanymi prostą kreską naiwnymi historyjkami obrazkowymi o tym, jak ubrani w kolorowe kostiumy herosi ratują niewinnych. Dzieło całkiem sprawnie napisane przez Alana Granta i Keitha Giffena, o czym zdaje się często zapominać, zapoczątkowało modę na Bisley`a (w mniejszym) i Lobo (w większym stopniu), która zaowocowała licznymi kontynuacjami, prezentującymi różny poziom.

2. "Daredevil: Man Without Fear" ("Mega Mavel" #2/95, Frank Miller i John Romita Jr.)
Reinterpretacja originu Matta Murdocka napisana przez niekoronowanego mistrza tego typu historii i jednocześnie twórcę nowoczesnej mitologii Daredevila, Franka Millera. To właśnie on nadał obecny kształt bohaterowi, który długo uchodził za tanią podróbkę Spider-Mana, na którą zabrakło oryginalnego. Wprowadzenie postaci Elektry, rozwinięcie relacji Matta z jego ojcem, nasycenie jego przygód kulturą japońską – to wszystko zasługi Millera, a mini-seria „Człowiek bez strachu” stanowi prawdziwą kwintesencję jego wieloletniej przygody ze Śmiałkiem. Wciąż, po tylu latach potrafię rozpływać się nad tym, w jaki sposób ze schematycznej do bólu, sensacyjnej opowieści o zemście, zrobiono autentycznie wzruszającą historię człowieka, który ciągle upada i zawsze ma siłę żeby wstać. W niczym nie ustępuje "Killing Joke", ale któraś z tych pozycji musiała zadowolić się drugim miejscem na podium.

1. "Batman: Zabójczy Żart" ("Batman" #1/91; Alan Moore, Brian Bolland i Jack Higgins)
Po dziś dzień nie mam pojęcia, co mogło kierować redakcją TM-Semic przy wyborze historii do premierowego zeszytu z przygodami Batmana, w którym głównym bohaterem jest przecież Joker. Nawet na tle innych komiksów z Mrocznym Rycerzem "Killing Joke" wyróżnia się swoją przytłaczającą atmosferą, w którym próżno szukać efektownych bijatyk i detektywistycznych zabawek. Jest prawdziwe szaleństwo, przytłaczająca atmosfera i analityczne podejście scenarzysty do tematu. Nie ulega najmniejszym wątpliwościom, że "Zabójczy Żart" należy do najwybitniejszych osiągnięć komiksu superbohaterskiego. Znakomitemu scenariuszowi pióra Alana Moore`a towarzyszy fantastyczna oprawa graficzna przygotowana przez Briana Bollanda, w jedynej, słusznej kolorystyce autorstwa Jacka Higginsa. Komiks totalny.

Niemal połowę wybranych przeze mnie tytułów ukazało się pod szyldem "Wydań Specjalnych", w formie klasycznego dziś trejda. Jeśli dodać do nich dwa numery "Mega Marvel", to okaże się , że sympatyczne tomiszcza liczące po 100 i więcej stron przechodziły w redakcji bardzo ostrą selekcję i w ramach tych dwóch serii udało się opublikować naprawdę wartościowe pozycje. W zestawieniu znajduje się również osiem komiksów z Mrocznym Rycerzem w roli głównej – pięć specjali i trzy historie z regularnej serii. Nie jest to żadnym zaskoczeniem – Semic utrafił w złote dla Batka czasy.

środa, 16 stycznia 2013

#1221 - Najlepsze z Semika: część pierwsza

Wydawnictwo TM-Semic, które później zostało przemianowano na Fun-Media, przez niemal 14 lat obecności na polskim rynku wydało w sumie ponad dziewięćset pozycji. W tym zalewie komiksowej taśmowej produkcji zza Oceanu, w większości schlebiającej najprostszym gustom miłośników przygód strzelających laserami z dupy herosów, da się wyłowić kilka rzeczy wybitnych i jeszcze więcej bardzo dobrych oraz dobrych. Takich, które po tylu latach i odarciu z sentymentalnej otoczki ulubionego komiksu z dzieciństwa, bronią się swoją jakością.

Odkurzając moje półki na święta i porządkując komiksozbiór, niejako przy okazji podjąłem się próby wytypowania najlepszych komiksów wydanych przez TM-Semic. Przeglądając, podczytując i selekcjonując wyszło mi, że optymalną liczbą, w której pomieszczą się wszystkie godne uwagi pozycje, będzie 25. Oczywiście, mój wybór naznaczony jest subiektywnością, ale jak zwykle chciałem wskazać to, co najciekawsze, istotne w historii polskiego i światowego komiksu (przynajmniej tego superbohaterskiego), a przy tym prezentuje wysoki poziom artystyczny.

25. "Zemsta Złowieszczej Szóstki" ("Spider-Man" #8-9/93; Erik Larsen)
Na mojej liście nie mogło zabraknąć typowo superbohaterskiej nawalanki, bo w tym przecież Semic się specjalizował. Wahałem się jeszcze pomiędzy szeregiem "X-Men" rysowanych przez Jima Lee, ale zdecydowałem się na "Zemstę Złowieszczej Szóstki", w której Erik Larsen stanął na wyżynach swoich możliwości. Wypełniona po brzegi akcją, gościnnymi występami i stworami z innych wymiarów opowieść o kolejnym pojedynku Człowieka Pająka z Doctorem Octopusem i jego złowieszczymi kolegami zasługuje aby znaleźć się choćby na ostatnim miejscu mojego rankingu.

24. "Torment" ("Mega Marvel" #1/93; Todd McFarlane)
Nigdy nie przepadałem za metodą opowiadania wypracowaną przez Todda McFarlane`a. Zawsze irytowało mnie jego odchodzenie od wizualnej płynności, na rzecz do przesady rozwleczonej narracji werbalnej i statycznej grafiki, ograniczonej często tylko do roli dekoraci. Nie mogę jednak nie docenić "Cierpienia" za jego sugestywny, niepokojący klimat, a przyszłemu twórcy "Spawna" trzeba przyznać, że miał własną, oryginalną wizję Człowieka Pająka – tego złośliwie powyginanego, oplecionego pajęczynami i z fryzurką rodem z "Mody na sukces". Oprócz swoich walorów artystycznych "Torment" okazał się wielkim sukcesem komercyjnym i sprzedawszy się łącznie w ponad 2 milionach egzemplarzy przyczynił się do wielkiego komiksowego boomu na początku lat dziewięćdziesiątych.

23. "Punisher: Rok pierwszy" ("The Punisher" #1/96; Dan Abnett, Andy Lanning i Dale Eaglesham)
Popularny DnA, czyli duet scenarzystów – Dan Abnett i Andy Lanning – dziś znani są z fantastycznego odnowienia kosmicznego zakątka uniwersum Marvela, w połowie lat dziewięćdziesiątych na nowo opowiedzieli historię o tym, jak Frank Castle stał się Punisherem. A było to jeszcze zanim Garth Ennis zrobił z Pogromcy psychopatycznego mordercę, nie różniącego się niczym od swoich ofiar. W tej świetnie napisanej i niezgorzej narysowanej historii zobaczymy zrozpaczonego ojca rodziny z perspektywy detektywów prowadzących śledztwo w sprawie morderstwa rodziny Castle`ów.

22. "Green Lantern: The Road Back" ("Green Lantern" #3-6/93; Gerard Jones i Pat Broderick)
I mamy pierwszą historię, która zdefiniowała status jednego z najważniejszych bohaterów DC po pierwszym "Kryzysie". "The Road Back" otwiera trzeci on-going, którego bohaterem jest Zielona Latarnia. Dziś określilibyśmy ją jako superbohaterskiego snuja, w którym Hal Jordan, sprzed ery Geoffa Johnsa i Nowej 52, przemierzając pieszo Amerykę próbuje pogodzić się z niełatwą rolą międzygalaktycznego stróża prawa i zrozumieć samego siebie. Choć momentami Gerard Jones popada w pretensjonalne tony, a narracja jest mocno niedzisiejsza, komiks wciąż robi wrażenie swoją dojrzałością. W ogóle "Green Lantern" przez cały, krótki okres pobytu w Polsce miał szczęście do naprawdę dobrych historii.

21. "Lobo: Nieamerykańscy gladiatorzy" ("Wydanie Specjalne" #1/98; Alan Grant, John Wagner i Cam Kennedy)
Świetny cover Mike`a Mignoli skrywa najlepszy komiks z Ważniakiem, który nie został narysowany przez Simona Bisley`a. Choć Cam Kenndy silący się na bardziej przystępną mainstreamowi kreskę nie może się równać z Bizem, to na wysokości zadania stanęli Grant i Wagner, opowiadając historię o kosmicznym teleturnieju odbywającym się na planecie Mondo Carno, w którym bierze udział ostatni Czarnianin. Zarówno w sportowej, jak i niesportowej walce nikt z Lobo nie może się równać, nawet nieuczciwi organizatorzy chcący wydymać zwycięzcę. Głupi, naprawdę głupi błąd.

20. "The Punisher: Warzone" ("The Punisher" #3/93; Chuck Dixon i John Romita Jr.)
W epoce Semica Punisher miał szczęście do świetnych rysowników – wczesny Larsen i Lee, odważny Mark Texiera, okazjonalnie Bisley, czy właśnie znajdujący się w swojej szczytowej formie John Romita Jr. Autor jednego z najbardziej charakterystycznych portretów Franka miał szczęście pracować z Chuckiem Dixonem, solidnym komiksowym scenarzystą, przy rozkręcaniu nowej serii z Pogromcą. Warto również pamiętać, że dzięki sukcesowi komercyjnemu tego czarno-białego grubaska (jak na tamte czasy) TM-Semic wrócił do publikowania komiksów o większej, niż zwykły zeszyt, objętości. Bez "Warzone" nie byłoby ani "Wydań Specjalnych", ani "Mega Marveli".

19. "Batman/Sędzia Dredd: Sąd nad Gotham" ("Wydanie Specjalne" #4/93; Alan Grant, John Wagner i Simon Bisley)
To był szok. W epoce, kiedy superbohaterowie jeszcze raczkowali, a o miszczowskich edycjach i ekskluzywnych folijkach jeszcze nikt nie marzył, ukazał się komiks, który stał się potem legendą. Przede wszystkim standard wydania komiksu w formacie graphic novel, na kredowym papierze i z lakierowaną okładką był czymś zupełnie niecodziennym. Po wtóre – był to debiut Simona Bisley`a na polskim rynku, którymi swoim rysunkami robionymi z malarskim rozmachem, pełnymi nieokiełznanej energii pokazał, jak wielka moc drzemie w medium. Przez przyzwoitość przemilczę fabułę, która choć raziła swoją crossoverową schematycznością, mogła robić wrażenie mrocznym klimatem. W 1993 roku "Sąd nad Gotham", pod względem komercyjnym okazał się spektakularną klapą i przyniósł Semikowi duże straty, na jakiś czas lecząc go z wydawania komiksów albumowych. W kilka lat później cieszył się już statusem komiksu kultowego i jednego z najbardziej poszukiwanych reliktów lat dziewięćdziesiątych.

18. "Batman vs. Predator" ("Wydanie Specjalne" #2/93; Dave Gibbons i Andy Kubert)
Niewiele crossoverów polegających na wrzucaniu Alienów lub Predatorów gdzie tylko popadnie wychodzi dobrze, ale przybycie Łowców do upalnego Gotham i zaaranżowanie jego pojedynku z Mrocznym Rycerzem wypadło nie tylko naturalnie, ale okazało się znakomitą opowieścią. Dave Gibbons, który przeszedł do historii, jako autor oprawy wizualnej w "Strażnikach", tym razem występuje w roli scenarzysty. Jego skrypt przynoszący na myśli naprawdę świetne kino sensacyjne brawurowo zilustrował Andy Kubert. O ile o dwóch kontynuacjach "B. vs. P." można spokojnie zapomnieć, tak na pierwszą naprawdę warto się skusić.

17. "Batman: Venom" ("Wydanie Specjalne" #4/94; Dennis O`Neil, Trevor Von Eeden, Russel Braun i Jose Luis Garcia Lopez)
Kolejny z preludiów do upadku nietoperza. Znajdujący się na początku swojej kariery Bruce Wayne wciąż uczy się fachu zamaskowanego obrońcy Gotham. Uczy się na własnych błędach – kiedy Batmanowi nie udało się uratować małej dziewczynki musi stać się lepszy. Pomoże mu w tym narkotyk, zwany Jadem, ale lekcja, jaką odbierze Mroczny Rycerz będzie ciężka i bolesna. "Venom" pokazuje bardziej ludzką stronę Bruce`a, który zmaga się z narkotykowym nałogiem. W końcu, jako człowiek, triumfuje. Dennis O`Neil poruszając problem uzależnienia unika zarówno nachalnego dydaktyzmu, jak i spłycenia tematu.

16. "Lobo Powraca" ("Wydanie Specjalne" #1/96; Alan Grant, Keith Giffen i Simon Bisley)
Co tu dużo pisać – Lobo powraca! I robi to w znakomitym stylu szczerząc gołe, blade dupsko na okładce. Tym razem Ważniakowi przypadkiem zdarza się wyciągnąć kopyta i trafia do… nieba. Grant, Giffen i Bisley dalej brną w radosną brutalność, przy okazji starając się urazić uczucia religijne, jak największej liczby wyznań. Jeśli miałbym coś wytknąć temu albumowi to zwróciłbym uwagę Bizowi, że nie końca się przykłada. Jasne, chłop ma talent nieziemski, ale porównując "Lobo powraca" z "Ostatnim Czarnianinem", ten drugi wygląda zdecydowanie korzystniej.

15. "Batman: Miecz Azraela" ("Wydanie Specjalne" #1/94; Dennis O`Neil, Joe Quesada i Kevin Nowlan)
Jeden z prequeli do "Knightfallu" i w tym gronie zdecydowanie najlepszy, wprowadzający do batmanowego continuity postać Jeana-Paula Valley`a, który w niedalekiej przyszłości miał stać się następcą Bruce`a Wayne`a. Zdecydowanie najefektowniej narysowana opowieść z Mrocznym Rycerzem (Biz na drugim) – Joe Quesada na początku lat dziewięćdziesiątych znajdował się u szczytu formy, ale nie dałby rady bez znakomitego Kevina Nowlana (blisko listy był jego "Superman/Aliens"). Co ciekawe, Batman odgrywa tu raczej dość poślednią rolę – pełna wartkiej akcji fabuła skupia się na zmaganiach Jean-Paula z Zakonem Świętego Dumasa. Historia jest na poziomie, ale "Miecz Azraela" swoje miejsce na liście zawdzięcza fantastycznym rysunkom – ach, te niezapomniane sceny zimowe!

14. "Najlepsi wrogowie" ("Spider-Man" #10/95; J.M. DeMatteis i Sal Buscema) oraz "Dziedzictwo Osbornów" ("Spider-Man" #10/93; J.M. DeMatteis i Sal Buscema)
Wyjątkowo na jednej pozycji postanowiłem wyróżnić dwa komiksy, które nie są kolejnymi częściami jednej historii, ale połączone są ze sobą wątkiem Harry`ego Osborna. Przyjaciel Petera Parkera jeszcze ze szkolnych czasów, który idąc drogą swojego ojca Normana, oryginalnego Green Goblina, podobnie jak on, zatraca się w otchłani szaleństwa. Jednak pojedynek pomiędzy łotrem a herosem zamiast nad wieżowcami Nowego Jorku, rozgrywa się w sferze psychologicznej i emocjonalnej. DeMatteis jak zwykle po mistrzowsku naszkicował dylemat Petera i Harry`ego, a pomógł mu w tym Sal Buscema - artysta, którego styl i charakterystyczne kwadratowe głowy były przedmiotem gwałtownych dyskusji na stronach klubowych, a dziś nie sposób nie docenić jego kunsztu.

wtorek, 15 stycznia 2013

#1220 - Long John Silver (tomy 1-3)

Mamy w Polsce szczęście do pirackich komiksów. To już trzeci - po znakomitej "Wyspie Burbonów" i "Piracie Izaaku" - tytuł w tej konwencji, który warto mieć na półce. O ile jednak prace stworzone przez duet Trondheim/Apollo i Christopha Blaina określić można jako komiksy z wyższymi aspiracjami, to "Long John Silver" jest lekturą stricte gatunkową.

Trzeba jednak zaznaczyć, że mimo tego iż luźna kontynuacja "Wyspy Skarbów" Stevensona jest komiksem mainstreamowym, to daleko jej do pozycji pokroju "Piratów z Karaibów". Nie ma tu ni krzty infantylizmu, a do oczarowania czytelnika twórcy nie potrzebują zagrywek rodem z blockbusterów. W komiksie Xaviera Dorisona i Mathieu Lauffeaya trudno szukać stycznych z poetyką Kina Nowej Przygody. Opowieść budowana jest głównie dialogami, akcja dzieje się w ciasnych kajutach, pomieszczeniach i na pokładzie. Nie ma abordaży i bitew morskich, jest za to krwawa rzeź w środku nocy i skrytobójstwo.

Nad wszystkim wisi apokaliptyczna atmosfera i nietrudno znaleźć tu analogię do "Jądra Ciemności", przez co pod warstwą frankofońskiego komiksu głównego nurtu siedzi gdzieś "Moby Dick" i duch przynależny kinu Herzoga. Z drugiej strony próżno szukać tu intelektualnego ciężaru, bo owe motywy funkcjonują na tej samej zasadzie, co zapożyczony z "Odysei kosmicznej" Monolit w "Szninklu" - czytelnik sam może sobie tutaj sporo dopowiedzieć, ale na dobrą sprawę może też odczytać "Long John Silvera" po prostu jako przygodową opowieść o piratach.

Już bardzo rzadko mam okazję obcować z tak klasycznym w formie europejskim komiksem. "Long John Silver", w przeciwieństwie do niedawno recenzowanej przeze mnie serii "Orbital", mógłby być narysowany wczoraj lub równie dobrze trzydzieści lat temu. Nie znajdziemy tu zapożyczonych z filmu metod opowiadania obrazem, czy dodających akcji dynamiki, a narracji szybkiego rytmu, quasi-amerykańskich sposobów komponowania plansz i kadrowania.

Chciałoby się powiedzieć, że "Long John Silver" to komiks przede wszystkim dobrze napisany, bo jeśli idzie o sekwencyjność pozbawiony jest fajerwerków, lecz podpierający fabułę realistyczny rysunek jest wysokich lotów i świetnie sprawuje swoją funkcję - jest swobodny, nieco niedbały, bardzo dobrze spajający narrację. Kolory (zdaje się że głównie akwarele), które osobiście położył sam rysownik, są stonowane i mroczne. Co istotne dla pirackiego komiksu - marynistyczne krajobrazy można by było wycinać i wieszać na ścianie. Zapierają dech i dorównują malarstwu tego sortu.

Po przeczytaniu trzech tomów "Long John Silvera" naszła mnie pewna refleksja. Ze względu na nadmierną eksploatację w poprzednich dwóch dekadach, cytaty i parafrazy w literaturze i kinie dotknęło zmęczenie materiału i obecnie nie działają już tak przekonująco. Komiks pozostaje dziś chyba jedyną dziedziną sztuki w której postmodernistyczne przetwarzanie dalej się sprawdza.

Paradoksalnie, po lekturze komiksu nie mamy wrażenia obcowania z przejaskrawioną, kiczowatą karykaturą - a tym najczęściej bywają współczesne filmy tego typu - a z prawdziwym, pełnym szacunku hołdem. To ciekawa zależność. Wystarczy porównać znakomity cykl "Murena" z iście komiksowym serialem "Rzym", "Usagi Yojimbo" z "Kill Billem" czy właśnie "Long John Silvera" z "Piratami z Karaibów".

poniedziałek, 14 stycznia 2013

#1219 - Rok 2012 oczami krytyków (część druga)

Szykuje się dość nieoczekiwany zwrot akcji. Może okazać się, że druga partia wypowiedzi krytyków wcale nie będzie ostatnią w tegorocznym cyklu. Pojawił się bowiem pomysł, żeby jeszcze jedna grupa komiksiarzy wypowiedziała się w tej materii. Jak wszystko dobrze pójdzie ich opinie pojawią się jeszcze w tym tygodniu.

Jakub Syty (prowadzi Thorgalverse):

Minął rok 2012, a świat się nie skończył. Ale gdyby był się skończył, zostałby "zapisany w pamięci" jako kolejny dobry rok na polskim rynku komiksowym.

Przede wszystkim w minionych dwunastu miesiącach w komiksowych sklepach pojawiło się bardzo dużo tytułów. Tylko na postawie ilości wydanych komiksów trudno było mówić o zapowiadanej recesji. Podobnie rzecz się ma chociażby na rynku franko-belgijskim, to znaczy ilość wydawanych we Francji i Belgii tytułów rośnie z roku na rok, nawet pomimo tego, że nie przestaje się mówić o nadprodukcji. Wniosek, jaki przychodzi mi na myśl, to dążenie do jak największej dywersyfikacji, ponieważ im szersza jest oferta, tym łatwiej zainteresować komiksem granicznego klienta, który z reguły jest bardziej wybredny.

Wśród tak dużej ilości pozycji szczególnie doceniłbym następujące: "Daytripper. Dzień po dniu", "Goliat", "Habibi", "Zagubione dziewczęta", "All-Star Superman", "Rewolucje: We mgle", "Batman: Zabójczy żart", antologia "Niczego sobie. Komiksy o mieście Gliwice", "Dzieci i ludzie", kolejne tomiki serii "Pluto". Ich kolejność jest przypadkowa. Najważniejsze, że naprawdę dobrze bawiłem się podczas ich lektury i z czystym sumieniem poleciłbym je każdemu, bez względu na gust. Oczywiście dobrych komiksów było zdecydowanie więcej, a też nie wszystko to, co chciałem, udało mi się przeczytać.

Jednym z bardziej medialnych wydarzeń na rynku był bez wątpienia start "Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela", to znaczy wejście na rynek francuskiego wydawnictwa Hachette ze sprawdzonym w innych krajach projektem. Być może ponowne pojawienie się tego typu komiksów w kioskach będzie w stanie zachęcić do ich czytania jakiś procent tych, którzy po komiksy sięgają nieczęsto, albo w ogóle o nich nie pamiętają. W moim odczuciu, dobór tytułów i cena kolejnych tomów serii gwarantują "dobrą rozrywkę w dobrych pieniądzach". W ogóle Marvel zdaje się gwarantować to, czego można oczekiwać po przygodach superbohaterów w trykotach, szczególnie w kinie.

Dla mnie z kolei najważniejszym wydarzeniem roku 2012 było zobaczenie retrospektywnej wystawy Grzegorza Rosińskiego, największej z dotychczasowych wystaw mistrza ilustracji i komiksu. Najpierw w Stalowej Woli, a potem w Krakowie, do obejrzenia były setki oryginalnych prac autora takich tytułów, jak "Thorgal", "Szninkiel", "Zemsta Hrabiego Skarbka". Niezapomniane przeżycie!

O ile cieszy mnie widoczna stabilizacja lub wyraźna ofensywa takich wydawców jak Taurus Media, Kultura Gniewu, Timof Comics czy Centrala, o tyle wyraźnie w tyle zostali Egmont i Hanami. Przetasowania na rynku wydawniczym to może nic nadzwyczajnego, ale przypomina to, że mamy przecież do czynienia z rynkiem, na którym wcale nie tak łatwo funkcjonować. I chociaż życzyłbym wszystkim samych trafionych decyzji wydawniczych, to jednak zasobność portfeli czytelników komiksu jest po prostu ograniczona, a ich liczba zdaje się być wciąż za mała, by gwarantować wszystkim wydawcom oczekiwane zyski...

Minął rok 2012, a świat się nie skończył. I dobrze, bo komiksowe zapowiedzi polskich wydawców na rok 2013 wyglądają naprawdę interesująco...

Maciej Reputakowski (nad-redaktor serwisu Poltergeist):

W cieniu kryzysu i problemów dystrybucyjnych dostaliśmy sporo świetnych komiksów, także polskich autorów. Chociaż martwią wysokie ceny, to w kwestii poziomu publikacji od lat polscy wydawcy nie schodzą poniżej bardzo solidnego poziomu. Jako feministę ogromnie cieszy mnie to, że najważniejsze premiery tego roku były właśnie udziałem kobiet. Olga Wróbel, Agata Wawryniuk, do tego - z mojej perspektywy zdumiewająco niedoceniany - ogromy sukces Marzeny Sowy za granicą. I wreszcie "Polski Komiks Kobiecy", czyli rewelacyjna publikacja z gatunku "robimy swoje, nie oglądamy się na facetów".

Jako szefa serwisu, który zajmuje się także komiksem, cieszą zmiany w strukturze Gildii (nawet bardziej niż fakt powstania Wydawnictwa Komiksowego, któremu oczywiście również kibicuję). Każdy, kto bawił się w fanowskie media zajmujące się niszowymi zjawiskami (jak komiks właśnie), wie, jak ważne jest stabilne zaplecze. Mam nadzieję, że Gildia na tym skorzysta i tym samym my wszyscy.

Komiksowi, jak rzadko kiedy, udało się też dokonać tego, do czego stworzona i potrzebna jest sztuka - sprowokować dyskusję, podrażnić społeczeństwo, zmusić do zajęcia stanowiska. Szkoda, że efekt był taki, jak zawsze w naszym przepięknym kraju. Boli mnie to tym bardziej, że jako lubliniak na wygnaniu poczuwam się trochę patriotycznie do tego, co dzieje się w Kozim Grodzie.

Ale bilet drąży skałę, jak mawia trener Piechniczek...

Łukasz Gręda (redaktor Esensji, współpracuje z Kolorowymi Zeszytami):

W 2012 roku kupiłem trzy komiksy - poza obowiązkowymi „Fistaszkami”, „Złoty dom w Samarkandzie” z serii o przygodach Corto Maltese. Wybór nieprzypadkowy, bo nie wyobrażam sobie lepszej lektury na czasy kryzysu niż komiks Charlesa Schulza do spółki z awanturniczą serią Hugo Pratta.

Po całym dniu spędzonym na użeraniu się z rzeczywistością i bezowocnych próbach uczynienia swojego życia znaczącym „Fistaszki” są niczym balsam dla mojej umęczonej duszy. Nikt nie rozumie mnie lepiej niż Charlie Brown, który całe życie strawił na beznadziejnej walce z latawcami. Poczciwy Charlie Brown! Wszystkim, którym kryzys daje się we znaki polecam lekturę komiksu Schulza, bo to leksykon ludzkich lęków, które targają nami, na co dzień. „Fistaszki” nie są receptą na całe zło tego świata, ale pozwalają oswoić się z myślą, że życie to właśnie ten nieustający ciąg upokorzeń i rzadkich chwil szczęścia, który przypadł nam w udziale.

Pratt to obok Schulza kolejny wielki mag komiksu. Jego seria o przygodach Corto Maltese to eskapizm w czystej postaci. U Pratta ciągle coś się dzieje, a to spisek na życie cara, a to wyprawa po zaginiony skarb, a wszystko w romantycznej scenerii rodem z powieści Kiplinga. Każdorazowe spotkanie z Corto przywraca mi apetyt na życie, którego zwykle nie mam w nadmiarze. Jaka szkoda, że komiksy z nim wydawane są w Polsce tak rzadko. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że kolejnego tomu doczekam w tym roku.

W 2012 roku kupiłem trzy komiksy, ale poza wyżej wymienionymi przeczytałem ich znacznie więcej. Całkiem prawdopodobne, że nigdy w życiu nie przeczytałem ich tak wiele. A to wszystko dzięki wspaniałej instytucji, jaką jest Biblioteka Uniwersytecka w Poznaniu, a w szczególności Czytelnia Zbiorów Specjalnych, gdzie można zapoznać się z przebogatym zbiorem komiksów. W ciągu ostatniego roku spędziłem tam więcej czasu niż gdziekolwiek. Było to jak powrót do dzieciństwa, do czasów, gdy buszowałem po bibliotecznych półkach w poszukiwaniu komiksów z Kajkiem i Kokoszem. Małopolskie Studio Komiksu, z którego zbiorów teraz korzystam, nie może pochwalić się taką ilością komiksów, co biblioteka w Poznaniu, ale i tak osładza mi gorsze dni. Nic mnie tak nie podnosi na duchu jak widok półki z wymiętymi komiksami.

Inicjatywy MCKu i Biblioteki Uniwersyteckiej w Poznaniu przywracają mi wiarę w to, że komiks służy przede wszystkim do czytania i że jego miejsce jest w rękach czytelników, a nie sfiksowanych kolekcjonerów.

Kino z kolei uczy, że komiks jest w stanie powiedzieć o współczesności więcej niż byśmy chcieli. Dowodzi tego przykład ostatniej części trylogii o Batmanie Christophera Nolana. „Mroczny Rycerz Powstaje” był najbardziej oczekiwanym filmem roku, ale nie odniósł równie spektakularnego sukcesu, co „Mroczny Rycerz”. Publiczność pokochała za to „Avengersów”. Amerykanie szturmowali kina, żeby zobaczyć jak Nowy Jork po raz kolejny staje się polem bitwy. Ale tym razem, w odróżnieniu od spektaklu, któremu jedenaście lat temu cały naród przypatrywał się z przerażeniem, Ameryka nie była bezbronna. Przeciwstawiła się najeźdźcy i odparła jego atak.

Radosna rozwałka, jaką Joss Whedon serwuje widzowi ma charakter terapeutyczny, przekonuje, że Ameryka pozbyła się traumy z 9/11 i jest gotowa do działania. „Mroczny Rycerz Powstaje” pokazuje, że taka diagnoza jest zbyt optymistyczna. Strach u Nolana kryje się głęboko, znacznie głębiej niż u Whedona i trudniej go wyplenić. Jedynym wyjście jest nauczyć się z nim żyć, ale to żmudny i czasochłonny proces. Nietrudno zrozumieć, dlaczego Amerykanie wybrali właśnie „Avengers”. Ja wybieram „Mroczny Rycerz Powstaje” z tego samego powodu, dla którego sięgam do komiksów Charlesa Schulza.

To był rok Mrocznego Rycerza i wszystko wskazuje na to, że 2013 nie przyniesie w tej materii żadnej zmiany. Na czasy „Avengersów” przyjdzie nam jeszcze poczekać. Tymczasem możemy zacząć odliczanie do premiery „Człowieka ze Stali”, który zapowiada się na najważniejsze wydarzenie nadchodzącego roku. Czy Superman wyciągnie nas z kryzysu? Zwiastuny nie pozostawiają żadnych złudzeń. Będzie mrocznie, ciężko i depresyjnie. Zupełnie jak w „Fistaszkach”.

Tymczasem możemy zacząć odliczanie do premiery „Człowieka ze Stali”, który zapowiada się na najważniejsze wydarzenie nadchodzącego roku. Czy Superman wyciągnie nas z kryzysu? Zwiastuny nie pozostawiają żadnych złudzeń. Będzie mrocznie, ciężko i depresyjnie. Zupełnie… jak w „Fistaszkach”.

#1218 - Rok 2012 oczami krytyków (część pierwsza)

I to już ostatnia część naszych podsumowań za rok 2012. Tym razem wypowiadają się szeroko pojęci krytycy. A miniony rok żegnamy. Było miło, ale minęło!

 Przemysław Pawełek (dziennikarz Polskiego Radia):

Jak na czas kryzysu, to można chyba powiedzieć, że był to niezły rok, czyż nie? Ani medialne szopki, ani podniesienie VAT-u, ani cięcia budżetowe tu i tam, ani spowolnienie polskiej gospodarki nie zmieniły faktu, że działy się (i wychodziły) fajne rzeczy.

Na pewno wycofał się nieco Egmont, przestawiając się głównie na kontynuację znanych serii oraz reedycje ich starszych tomów (a jest tego trochę). Natura nie znosi jednak próżni. Centrala cały czas sprawia wrażenie nabierania wiatru w żagle, Timof i Kultura Gniewu świetnie sprawdzają się w tym, z czego są dobrze znani, a Taurus wziął na celownik rynek frankofoński. Nie poddają się mniejsze wydawnictwa, dalej swoje robią ziniarze. I bardzo dobrze. Ciekawych propozycji – ani z kraju, ani z za granicy – na pewno nie brakowało.

Ograniczę się tu tylko do paru tytułów, bo lista mogła by być zdecydowanie dłuższa. W końcu doczekaliśmy się "Zagubionych dziewcząt", jednego z ostatnich wielkich dzieł Alana Moore’a, którego brakowało na naszym rynku. Świetną rzeczą jest "Goliat" – prosty, lakoniczny, ale przewrotny, perełka dla tych fanów wizualnej narracji, którzy oczekują obrazkowej zabawy historią, nie akcji. Przypomniało o sobie wydawnictwo Mireki z "Wenus w futrze", co warto odnotować, bo na nadmiar Guido Crepaxa nigdy nie mogliśmy narzekać. Pojawił się "Dziki Gon" – jeden z najlepszych albumów o Hellboy`u. Są kolejne Batmany. Świetne debiuty zaliczyły Olga Wróbel i Agata Wawryniuk, udowadniając że nie trzeba histeryzować o komiksowej dyktaturze patriarchatu, bo miejsce dla kobiet na naszym wątłym poletku jest, wystarczy że zaproponują one coś wartościowego. Tak też jest w tych przypadkach. Rafał Szłapa domknął trylogię "Blera", przekonując że klimaty superbohaterskie nie muszą być tak oderwane od polskiej kultury, wystarczy wiedzieć jak je ugryźć. Z drugiej strony doczekaliśmy się też konwencjonalnego podejścia do trykociarstwa po polsku, pod postacią "Białego Orła". Zobaczymy, co dalej z tego wyniknie.

Rok 2012 nie miał dla niektórych litości. Z rynku papierowych wydań znikł "Konstrukt" i "Henryk Kaydan". Do histerii niektórych doprowadziło wydawnictwo Hachette, najpierw zapowiadając cykl komiksów Marvela za ludzką, jak na nasze warunki cenę, potem ograniczając się do wąskiej dystrybucji w wyselekcjonowanych miastach, by zniknąć i odrodzić się w całej Polsce niczym mityczny, czy też marvelowski, Feniks. Niepocieszeni fani zeszytówek smarczący po kątach, nieutulone w żalu sieroty po TM-Semic, w końcu mają swoją stałą porcję historyjek o superherosach, i pozostaje mieć nadzieje, że nie skończy się jak z Dobrym Komiksem. Nie mogło oczywiście zabraknąć skandalu – lubelskie bilety przywróciły wiarę, że tematyką komiksu mogą się zająć mainstreamowe media. Fajnie jednak by medialna szopka mogła się kiedyś skupić też na pozytywnych walorach tego typu akcji. Można dostrzec tu jednak pozytyw – Maciej Pałka i Dominik Szcześniak wysoko ustawili poprzeczkę w temacie nakładów. Kolejna sprawa to nieszczęsne ceny. Ja rozumiem, że rynek, że nakłady, że objętość komiksów, ale albumy powyżej 50 złotych, albo nawet i za 100, stały się już normą. To boli.

Moja wyliczanka wydaje mi się przydługa i nużąca. Prawda jest taka, że sporo się działo, pojawiły się fajne albumy, polscy komiksiarze nie zrażają się niszowością medium i dalej robią swoje, ale niczym szczególnym ten rok się dla mnie nie wyróżniał. Obawiam się tylko, że mógł to być ostatni tak dobry rok dla polskiego komiksu (i komiksu w Polsce) w ostatnim czasie. Jak prognozują ekonomiści, starzy górale i świstaki, dopiero teraz ma w nas pieprznąć kryzys. Odczują to wydawnictwa, odczujemy to my, czytacze, a potem jeszcze bardziej odczują to wydawnictwa. I będzie krucho.

Obym był w błędzie.

Paweł Deptuch (komiksowy publicysta "Nowej Fantastyki"):

Pomimo czarnowidztwa, jakie towarzyszyło w roku 2011, 2012 był pod wieloma względami lepszy i ciekawszy na naszym rynku. Po pierwsze otrzymaliśmy do rąk chyba rekordową ilość publikacji, a po drugie, ich jakość wcale nie ustępowała ilości i różnorodności. Co prawda mam jeszcze spore zaległości czytelnicze za tamten rok, ale kilka tytułów bardzo utkwiło mi w pamięci. Przede wszystkim "Szkicownik" Śledzia od chłopaków z ATY. Kolejny znakomitej jakości artbook, będący jednocześnie olbrzymią skarbnicą wiedzy. "Orbital" od Taurusa, bardzo zgrabnie narysowane i opowiedziane s-f w klasycznym wydaniu. Ostatni "Bler" od Rafała Szłapy, czyli superhero w bardziej interesującej odsłonie, niż marvele czy dc. Oraz „House of M”, czyli pierwszy ważny event z Marvela.

Cieszy fakt, że szczęśliwego końca doczekuje "Pluto" i "Battle Royale", że nadal wydawane są rewelacyjne "Baśnie", "Żywe Trupy" i "Hellboy", że od czasu do czasu pojawiają się takie tytuły jak "Pictures that Tick", "Daytripper", "Yorgi", a za chwilę do kiosków zawitają komiksy Marvela. Miłym zaskoczeniem był też kolejny "Koziorożec" od Manzoku, które albo ma pośmiertne drgawki, albo próbuje wrócić do życia.

Po raz kolejny napomknę też o wydawnictwach mangowych, które coraz częściej starają się wyjść poza własny krąg. Mam tu w szczególności na uwadze JPF, które w roku 2012 co prawda dało na tym polu ciała, ale w 2013 uderzy w moje ulubione struny, czyli grozę (kolejne tytuły Junji Ito – "Gyo" i "Black Paradox") i s-f ("7 Billion Needles"), by zaraz potem zaprezentować nam twórczość Tsutomu Nihei i kolejne tytuły Masamune Shirow. Szkoda jedynie "Domu" Otomo, który zablokował wydania swoich mang poza Japonią… Warto też zwrócić uwagę i porównać popularność, jaką cieszy się u nas komiks wschodni i zachodni na przykładzie takiego Facebooka. Profile JPF i Waneko mają po ok. 10 tyś. obserwatorów a tymczasem Mucha, Timof, Taurus, Ważka razem wzięte ledwo przekraczają 1 tysiąc (wyjątkiem jest Kultura Gniewu).Ot, taka zwykła obserwacja, ale o czym to świadczy?

Jeśli chodzi o rynek zagraniczny, to nadal głęboko siedzę w "Invincible" Kirkmana, który wciąż dostarcza mi najwyższej jakości rozrywki super-hero. Do tego stopnia, że praktycznie przestałem sięgać po inne tytuły tego gatunku. Bardzo miło zaskakuje mnie cały czas Image Comics, które co rusz wydaje bardzo interesujące tytuły. Ostatnio jaram się "Prophetem" Brandona Grahama, "Planetoidem" Kena Garinga, "Sagą" Vaughana, "Manhattan Projects" Hickmana, "Fatale" Brubakera, "Lutherem Strode" Jordana. Większość z nich to science-fiction najwyższej próby, a kolejka z następnymi nie maleje. Ciekawym doświadczeniem są też dla mnie tytuły ze zrestartowanego Valiant Comics. Nie są to co prawda jakieś nadzwyczajne pozycje, ale przyznam, że na tyle interesujące, że nadal po nie sięgam. Zgrabnie narysowane i przyzwoicie opowiedziane. Najciekawsze w tej chwili to "Harbinger", "Archer & Armstrong" i "Shadowman".

Żałuję, że tak marnie IDW radzi sobie z revampowanymi "Żółwiami Ninja". Jedne z najciekawszych postaci niezależnych trafiły w trybiki wielkich machin korporacyjnych i już nie są tym, czym były w runie Jima Lawsona pod pieczą Petera Lairda. Co prawda do ich współtworzenia powrócił Kevin Eastman, ale tak naprawdę niewiele ma do powiedzenia w temacie (tyle, że robi fajne okładki). Obecnie komiksowe "TMNT" to taka mieszanka oryginalnych pomysłów z vol.1 z „oryginalnymi” pomysłami z serialu animowanego z przełomu lat 80-tych i 90-tych. Widać, że twórcy nie mogą się zdecydować czy uderzyć w poważne tony czy te bardziej młodzieżowe. Znacznie lepiej na ich tle wypada serial robiony przez Nickelodeon, który ma określony target a przy tym jest fantastycznym widowiskiem, pełnym akcji i humoru.

W 2012 swoje 35-lecie obchodził kolejny z moich ulubionych bohaterów, a mianowicie Sędzia Dredd. Z tej okazji IDW postanowiło przygotować swoją wersję przygód stróża prawa z przyszłości i wydawać go, jako zeszytowy on-going na rynku amerykańskim. Po dwóch odcinkach mogę stwierdzić jedynie, że Amerykanie kompletnie nie rozumieją i nie czują tej postaci. Jest to żenująco słabe i w ogóle nie nadaje się do czytania. Po zakończeniu pierwszej opowieści podziękuję i wrócę do kompletowania "Complete Case Files".

Ten komiksowy rok był równie udany w kinach. Pojawiło się siedem adaptacji ("Ghost Rider 2", "Amazing Spider-Man", "Avengers", "Mroczny Rycerz Powstaje", "MiB3", "Dredd", kolejny "Asterix i Obelix") i dwa tytuły około-komiksowe ("Kronika" i "Comic-Con"). Dla mnie filmem roku został Dredd, niestety mocno niedoceniony i raczej z marnymi szansami na sequel. Świetnie zrealizowane, piękne, męskie, proste kino. Bardzo pozytywnym zaskoczeniem była też "Kronika" Maxa Landisa – niskobudżetówka o chłopaczkach z mocami i ze scenami, jak z Akiry. "Avengersi" też byli fajni. "Batman" też. I "Spider-Man".

Rok 2013 na pewno zapadnie w pamięć miłośnikom peleryniarzy. Hatchette wydaje Marvela, a Egmont wraca do DC. Zapowiedzi wydawców niezależnych są jeszcze ciekawsze i zdaje się, że trwający już rok będzie znowu lepszy od minionego.

Tomasz Pstrągowski (redaktor naczelny Komiksomanii):

Zgadzam się z Karolem Konwerskim, że 2012 rok był przede wszystkim rokiem kobiet. Dwa najgłośniejsze i najbardziej ambitne artystycznie albumy tego roku są ich autorstwa. Mowa oczywiście o "Ciemnej stronie księżyca" Olgi Wróbel i "Rozmówkach polsko-angielskich" Agaty Wawryniuk. I choć komiks Wróbel mi się nie podobał, to doceniam zamysł i szczerość. Za to komiksowi Wawryniuk nic zarzucić nie można i jest to dla nie tylko polski komiks 2012, ale i jedno z największych zaskoczeń w karierze.

Poza tym mamy jeszcze "Polski komiks kobiecy" pod redakcją Kingi Kuczyńskiej (trochę nie wypada mi komplementować, bo to moja przyjaciółka, ale wiedzcie, że jest co komplementować), drugi album Agaty Bary, świetne "Dzieci i ludzi" Marzeny Sowy, w końcu album Slo na papierze (niestety jeszcze nie czytałem, mam nadzieję, że dobre), wystawę i album kobiecych komiksów autobiograficznych od Centrali…

Dla odmiany, mężczyźni głównie mnie w tym roku rozczarowywali. Nie spodobały mi się nowe "Rewolucje" Skutnika i Szyłaka, całkowicie nie trawię pierwszego samodzielnego albumu Marcina Podolca, rozczarował mnie "NeST", zasmuciły "Bezdomne wampiry", a "Bler" zranił niemal fizycznie (taki potencjał!). Boli mnie także przedłużające się milczenie dwóch najzdolniejszych twórców "Produktu" - Karola Kalinowskiego i Michała Śledzińskiego. O ile pierwszy przynajmniej niczego nie obiecywał, to Śledziu zaliczył kolejny rok bez "Na szybko spisane 3".

Jeżeli chodzi o rynek, to cieszy mnie, że moje pesymistyczne prognozy z poprzedniego podsumowania się nie sprawdziły. Rodzimi wydawcy poradzili sobie z kryzysem zaskakująco dobrze. Wysoką formę utrzymują Timof Comics i Kultura Gniewu (wydawanie ciężkich, drogich arcydzieł gatunku widocznie się opłaca), naprawdę ciekawe rzeczy zaczęła wydawać Centrala, Post wciąż atakuje rzadko, ale jak już to perełką w stylu "Parentezy" (obcojęzyczny komiks roku!), nie rozumiem trochę wyborów Taurus Media, ale widocznie ktoś oszacował, że wydawanie europejskich średniaków się opłaca. Nawet propozycje Muchy w 2012 były jakieś takie bardziej strawne dla kogoś, kto facetów w trykotach niespecjalnie rozumie (zwłaszcza "All-Star Superman"). I tylko Egmontu żal, który coraz bardziej zwija swoje komiksowe skrzydło. Może ewentualny sukces kioskowych superherosów odwróci ten trend?

Łukasz J. Chmielewski (redaktor naczelny Alei Komiksu):

Wśród wielu ciekawych i ważnych wydarzeń, jakie miały miejsce w 2012 roku, na szczególną uwagę zasługują zmiany oferty wydawniczej. Największy wydawca na rynku, czyli Egmont, ograniczył swój katalog, ale inne wydawnictwa nie zwolniły kroku. Widać to zwłaszcza po zapowiedziach na 2013 rok. Efektem tych zmian może być nowy rozkład sił na polskim rynku komiksowym, który zaczął powoli rysować się już w 2012 roku. Egmont zaczął tracić mocarstwową pozycję. Odzyskać będzie mu ją trudno, bo ani Kultura Gniewu, ani Timof, ani Centrala, ani Taurus Media, które przejęło tytuły, z których wielki E zrezygnował, nie odpuszczą i powalczą o to, żeby ich działalność była jeszcze bardziej komercyjna.

Na rynku pojawił też się niespodziewanie nowy gracz. Hachette, z tanimi komiksami z oferty Marvela, może również sporo namieszać. Ciekawe, czy Musze uda się to przetrwać i czy zrobi się trochę więcej miejsca na rynku dla super-hero? Na zeszytówki bym jednak nie liczył, rynek odrzucił je w polskiej wersji dość wyraźnie. Ten format nie zniknie jednak w 100%. Choć Egmont wycofał się z mang, to ten segment rynku dobrze się trzyma. Około 1/4 wydanych wszystkich komiksów w Polsce w 2012 roku stanowił ten rodzaj komiksu. Powstały dwa nowe, specjalistyczne wydawnictwa. Wymowne spowolnienie Hanami, które kontynuuje jedynie zaczęte serie, wskazuje jednak, że manga dla dorosłych nie przyjęła się.

Bardzo ciekawym zjawiskiem, jakie można było zaobserwować w 2012 roku, było efektowne przełamanie maskulinizacji polskiego komiksu. Kobiety sięgnęły po mazaki i tablety zdecydowanie i w bardzo dobrym stylu. Nie dziwne, że okupują pierwsze miejsca mojego rankingu polskich komiksów. Najlepszy komiksem 2012 roku jest dla mnie "Ogród" Agaty Bary, albumową debiutantką roku i największym wydarzeniem zaś "Rozmówki polsko-angielskie" Agaty Wawryniuk.

niedziela, 13 stycznia 2013

#1217 - Rok 2012 oczami twórców

W kolejnej odsłonie cyklu teksów podsumowujących miniony rok o sytuacji w komiksowym światku wypowiadają się twórcy. I wychodzi, że pomimo pesymistycznych prognoz 2012 był całkiem dobry.

Jan Sławiński:

To był dobry rok. Nawet nie chodzi o ilość wydanych komiksów, których liczba prawie o setkę przekroczyła liczbę tych wydanych w roku 2011 i była największa od 2007 roku. Ukazało się sporo ciekawych, intrygujących czy zwyczajnie bardzo dobrych komiksów, choć nie zabrakło również tych słabszych. Nie chciałbym się jednak na tym skupiać, bo rok 2012 w komiksowie to dla mnie głównie spotkania z komiksiarzami. Zresztą niedługo lista zbierająca najlepszą dziesiątkę kolorowych zeszytów wydanych w 2012 ukaże się na moim blogu, więc nie chcę tu spoilerować.

Pierwszy raz w życiu udało mi się być na więcej, niż jednym komiksowym festiwalu w ciągu roku. Po raz pierwszy odwiedziłem Komiksową Warszawę i po raz drugi zwiedziłem Łódź. O ile pierwszy z festiwali nieco mnie rozczarował, tak MFKiG po raz kolejny zachwyciło rozmachem, organizacją, ciekawymi spotkaniami i zaproszonymi gośćmi. Jednak powiedzmy sobie szczerze – nie dla giełdy, ani zaproszonych gości jeżdżę na komiksowe festiwale. Moim głównym celem w tego typu wyprawach jest spotkanie z komiksiarzami. W tym roku udało mi się spotkać wreszcie Norberta Rybarczyka – człowieka, z którym od jakiś dwóch lat niemal codziennie wymieniam maile, uwagi i pomysły. Który zawsze służy mi radą i dzieli się doświadczeniem. A przede wszystkim, Norbert to gość, który jak mało kto potrafi zmobilizować mnie do pisania. Bez niego nie powstałby scenariusz do "Immortal Suicide", a shorty z Kiwi Kidem pewnie wciąż błąkałyby mi się jedynie po głowie. Stary, jeśli to czytasz, to wielkie dzięki za tego pozytywnego kopa, którego dostaje po każdej wymianie pomysłów czy obgadaniu tematu. Piona.

Jak już jesteśmy przy projektach komiksowych – w tym aspekcie rok 2012 był dla mnie raczej rokiem rozczarowań – podobnie jak i kilka poprzednich lat. Mimo wielu zapisanych stronic, kilku pozytywnych opinii i kilku przybitych piątek i słów: "Spoko, narysuję to od kopa" powstało niewiele komiksów, pod którymi mógłbym się podpisać. A jak coś już powstawało to albo – cytuję – "jest chujowe" albo moje nazwisko gdzieś zaginęło w akcji (jak podczas konkursu na krótką formę). Cóż, bywa, powoli się przyzwyczajam, że chęć opublikowania czegoś dłuższego, niż cztery strony pozostaną na zawsze niedoścignionymi marzeniami.

Rok 2012 to również pisanie dla Alei Komiksu, Valkirii Network i Poltera. To również odświeżenie i dość regularna aktualizacja bloga, z którego współprowadzenia zrezygnowali Rafał Kołsut i Damian Bogunowicz, przez co miałem okazję nadać stronie bardziej osobistego klimatu, co chyba – sądząc po komentarzach – wyszło na dobre.

Nie można zapomnieć o kilku premierach filmów na podstawie komiksów. Praktycznie wszystkie większe produkcje bazujące na opowieściach obrazkowych były udane. Począwszy od dobrego remake'u Spider-Mana, przez dających mnóstwo frajdy "Avengersów", aż po kozackie zakończenie trylogii o Mrocznym Rycerzu. Wszystkie trzy wyżej wymienione filmy mogły się podobać, bądź nie, jednak były wyczekiwane z niecierpliwością, a po premierze dały sporo okazji do długich dyskusji. Nie można też zapomnieć o nieco mniej udanych, acz wciąż porządnych filmach jak "Dredd" czy trzecia część "Facetów w Czerni". Trafiło się oczywiście kilka kiepskich obrazów ("Ghost Rider 2", "John Carter"), jednak trzeba przyznać, że dla miłośników komiksowych blockbusterów był to zdecydowanie udany rok.

Wreszcie 2012 to również copiątkowe spotkania z komiksem w ramach cyklu spotkań organizowanych przez Małopolskie Studio Komiksu, najpierw w budynku Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Krakowie, a później w Artetece Małopolskiego Ogrodu Sztuki. MSK może pochwalić się zorganizowaniem około trzydziestu spotkań. Większość tychże wieców zaszczyciłem swą obecnością, nie bez przyjemności zresztą, i mogę chyba powiedzieć, że chłopaki odwalają kawał świetnej roboty, mimo że robią to całkowicie za darmo. Warto docenić ich wysiłki, zwłaszcza, że spotkania są ciekawe, różnorodne (od warsztatów komiksowych, przez wspólne czytanie komiksów, aż po seanse komiksowych filmów w Kinokawiarni Kika), sprawnie prowadzone, napawają pozytywnym klimatem i przede wszystkim – odbywają się regularnie i często. Może frekwencja nie jest powalająca, ale mam nadzieję, że wkrótce się to zmieni. Warto wspomnieć, że w otwartej niedawno Artetece mieści się również pokaźny zbiór komiksów do wypożyczenia, ponad 1800 tytułów. Jeśli tylko macie wolny piątek i czas od 18:30 do 20:00 – wpadajcie do Ogrodu Sztuki, wejście od ulicy Szujskiego. Warto.

Wydaje mi się, że wyczerpałem temat. Nie chcę pisać o zagranicznym rynku (choć kilka wydarzeń zza Wielkiej Wody elektryzowało), bo nie znam go na tyle dobrze. Opowieść, jak biegałem po kioskach i bezskutecznie szukałem Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela też nie jest niczym szczególnie zajmującym. Co tu dużo mówić – jestem ciekaw jak wypadnie rok 2013 w komiksowie, jakie komiksy będą miały swoje premiery, jaki skandal wybuchnie, kto przyjedzie na MFK. Szczególnie uważnie będę się przyglądał Wydawnictwu Komiksowemu, bo wydaje mi się, że to inicjatywa, za którą warto trzymać kciuki. Kibicuję również polskim komiksiarzom, by znów wydali sporo świetnych rzeczy.

Olga Wróbel:

2012 był dla mnie pracowitym rokiem. Moje komiksy pojawiły się w „Komiksie kobiecym" pod redakcją Kingi Kuczyńskiej (opatrzone świeżym wywiadem), w „Portrecie podwójnym" Centrali, w „Wielkim Atlasie Ciot Polskich" Ha!Artu, w „1 zine" Marty Nieznayu. Nadal pomyślnie układa się współpraca z „Zadrą", gdzie oprócz komiksów opublikowałam własnoręcznie ilustrowany artykuł. Co tam jeszcze? Trzy wystawy, z czego jedna indywidualna (Góry Tarnowskie), jedna hula po Europie („Portret podwójny”), a jedna MFKowa. Udział w Bella Women in Art Festival. Oczywiście 2012 jest też rokiem mojego pełnometrażowego debiutu. „Ciemna strona księżyca" ukazała się w październiku i nakładzie 500 egzemplarzy, po czym wyprzedała się w trzy miesiące. Cieszę się, że udało się ten album pokazać trochę poza komiksowym obiegiem. Muszę jednak przyznać, że jestem całkowicie rozczarowana jego odbiorem w środowisku.

Komiksowo nadal jest w ogromnej mierze skupione na zabawie w „kto najładniej narysuje" i na tym skoncentrowała się większość uwagi (że narysowałam brzydko), natomiast reszta komiksu została potraktowana kilkoma zdaniami-wytrychami, od których mi już samej niedobrze. Zresztą świetnym przykładem takiego podejścia są recenzje „Wielkiego Atlasu…", gdzie mój komiks wymieniany jest jako „klasyczna forma" i na tym koniec, i trzeba było Michała Abla Pelczara z portalu Reflektor żeby zauważyć, że narysowałam torebkę bohatera w specyficzny sposób i to jest znaczącym elementem komiksu, a nie podział planszy na prawomyślne kadry.

Rok 2012 kończę jednak zadowolona. Wydałam komiks, wiem już jak to jest, i mogę spokojnie obserwować środowisko z wewnętrznej emigracji, bez większych złudzeń pracując nad swoimi projektami. Żeby dorzucić jeszcze wesołe nuty, bardzo podobała mi się w minionym roku działalność grupy Maszin, od czasów pierwszego "Mydła" z podziwem spoglądam na Maję Demską, a sam koniec roku spędziłam kiwając z zachwytem głową nad wywiadem z Wojciechem Szotem, szczególnie nad jego uwagami o stosunku ceny do objętości komiksu i o tym, jak ważne jest dobre tłumaczenie.

Maciej Pałka:

To był bardzo intensywny rok. Ukazała się ogromna ilość komiksów, których większości jeszcze nie zdążyłem przeczytać i wątpię, abym szybko nadrobił zaległości. Co więcej, dotyczy to też albumów polskich autorów. Czytelnicy mają w czym przebierać. Doskonale widać to przy okazji podsumowań, gdzie okazuje się, że trudno ułożyć top 10 (a nawet top 50!) najlepszych komiksów minionego roku.

W środowisku podobnie: festiwale, konwenty, spotkania, warsztaty, działania artystyczne i stałe (choć ciągle pobieżne) zainteresowanie mediów. Decentralizacja komiksowej aktywności i wolontariatu (o czym pisałem w ubiegłym roku) zaczyna przynosić wymierne korzyści. Komiksowa mapa Polski tętni od ciekawych inicjatyw, wdrożono sprawdzone metody i mamy coraz mniej prowizorki. Tutaj wydarzeniem roku jest bez wątpienia informacja o powstaniu Łódzkiego Centrum Komiksu. Największy komiksowy festiwal wywalczył niepodległość i niezależność od ŁDK. Można się pokusić o stwierdzenie, że polski komiks wyszedł z getta, chociaż niedokładnie w takim sensie, jaki postulował Sebastian Frąckiewicz w swojej książce. Wspominam o tej publikacji, bo nadała ton dyskusji o polskim komiksie w pierwszej połowie 2012 i za kilka lat będzie świetnym świadectwem naszych czasów.

Druga połowa roku należała do Polskiego Komiksu Kobiecego w znaczeniu zarówno antologii pod redakcją Kingi Kuczyńskiej jak też szerzej: w postaci erupcji świetnych (i głośnych) albumów polskich autorek. Jeśli chodzi o ilość albumów, to był rok Dominika Szcześniaka, który jakoś tak mimochodem przekroczył stachanowskie normy o kilka tysięcy procent wydając bodaj dziewięć komiksów, z czego większość w twardej oprawie.

Osobiście, dla mnie, jako twórcy, pod względem artystycznym był to chyba najlepszy rok życia. Udało mi się wydać kolejny album. Udało mi się narysować najlepszy komiks do tej pory („Spacer” – do scenariusza Karola Konwerskiego). Udało mi się zrobić fajną autorską wystawę. Poprowadziłem niezliczoną ilość warsztatów – co dla mnie było nowym doświadczeniem. W ramach prowadzenia Domu Słów – Pracowni Komiksu zawodowo wszedłem w niszę komiksu historycznego, z której szybko nie wyjdę. Przy okazji miałem też swoje pięć minut przy okazji afery biletowej, co jest doświadczeniem na zasadzie „uważaj, czego sobie życzysz”. Z drugiej strony, z racji pracy w instytucji kultury stoję przed niezbyt oczywistym wyborem: czy być twórcą, czy działaczem? Dziś uważam, że obu funkcji nie można pogodzić i zaczynam mieć niedosyt... rysowania.

Marek Turek:

Miniony rok mogę podsumować na trzech (a właściwie czterech) poziomach. Na pierwszym, personalnym, skończyłem album (ufff), a przy okazji udał mi się (tradycyjnie), zrobić z siebie sieciowego błazna (cóż ja na to mogę poradzić, lubię te bełkotliwe błaznowanie na sieci). Dłubię nad czterema kolejnymi projektami, a zatem będę miał jeszcze sporo okazji, żeby sobie "potrollować".

Na poziomie regionalnym – coraz mocniejsza ekipa, która już nie ukrywa się w malutkiej powierzchni wystawowej galerii "Melina". Udana antologia "miejska" (i kolejny projekt już w końcowej fazie realizacji). Praktycznie cały rok duże ekspozycje komiksowe i parakomiksowe w centrum miasta. Czy to się przełoży, chociaż w minimalnym stopniu na "wyście z getta"? Mam nadzieję, że tak, szczególnie, że jest jeszcze poziom krajowy.

I tutaj dzieje się naprawdę sporo, bo zgodnie z ideą "myśl globalnie-działaj lokalnie" to już nie tylko Łódź i Warszawa, ale np. Lublin ostro "zamieszał w świadomości masowego odbiorcy". Regularnie coś się dzieje w Poznaniu i Trójmieście, pojawia się coraz więcej lokalnych, miejskich inicjatyw itd. itp. Odrobinę martwi mnie stagnacja Krakowa (chociaż jest jakieś światełko w tunelu, związane z MOCAKiem) i (szczególnie) Wrocławia (obawiałem się, że "Stolica Kultury" zakręci wszystkie kurki z dotacjami na coś tak niepoważnego jak "komiksiki" i chyba właśnie tak się dzieje).

Niemniej komiksowo mocno się nie tylko trzyma, ale rozkręca. Autorzy komiksów, wbrew oszołamiającym zyskom z publikacji albumów, "spinają poślady" i ciągle, sami sobie podnoszą poprzeczkę. Takiej ilości rodzimych albumów, zrealizowanych na poziomie, który pozwala na równorzędną walkę o serca (i portfele) krajowych czytelników, ze śmietanką wydawanych u nas zagranicznych publikacji, nie pamiętają chyba nawet najstarsi górale. Komiksy w galeriach, komiksy na biletach, "komiksy kobiece", adaptacje komiksów na duży ekran, o komiksach w gazetach, telewizji, radio i portalach internetowych, duży szum, który w końcu musi się przełożyć na coś więcej, niż tylko medialna papka. Z "małych rzeczy" warto również docenić kolejny renesans zinów, które, jak wydawało się przez moment, zniknęły, zabite przez "komiks internetowy".

Poziom czwarty – światowy. I tu jest zagwozdka, bo wszyscy jęczą, że kryzys, że jak zeszytówki z pierwszym Batmanem i Supermanem schodzą za miliony dolarów to tym bardziej kryzys, że jak Disney przejął Marvela... bla bla bla. A jednocześnie wciąż rośnie ilość wydawanych tytułów, duże wydawnictwa, po obu stronach oceanu, trzymają się mocno. Pojawia się coraz więcej małych, często wręcz lokalnych wydawców i nikt nie plajtuje (przypomnę, że kilka lat temu, jeszcze przed "kryzysem", Fantagraphics i Top Shelf były na granicy bankructwa). Dystrybucja cyfrowa, która podobno miała dobić edycje papierowe, doskonale wpasowała się w system i na chwilę obecną wydaje się, że nawet nakręca sprzedaż na "tradycyjnym nośniku". Komiks mocno się różnicuje, od totalnej awangardy do pastelowego mainstreamu i to dobrze, bo tylko żywy organizm rozrasta się w taki sposób. Jak to przeklinają Chińczycy, żyjemy w ciekawych (dla komiksowa) czasach.

sobota, 12 stycznia 2013

#1216 - Komix-Express 169

Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami w planach Kultury Gniewu pojawił się… kapitan Żbik! Album (czy może raczej) tej kultowej serii zatytułowany "Tajemnica "Plaży w Pourville" autorstwa Władysława Krupki i Bogusława Polcha stał się bohaterem kolejnej zapowiedzi KG. Dokładna data jego premiery nie jest jeszcze znana – w przeciwieństwie do ceny (20 złotych bez 10 groszy). A tak przedstawia się opis dostarczony przez wydawcę:

Wielki powrót jednego z najpopularniejszych polskich komiksowych bohaterów wszech czasów! Do akcji ponownie wkracza kapitan Żbik, a w zasadzie pułkownik, bo w tej randze jest były funkcjonariusz milicji w roku 2000, gdy rozpoczyna się akcja zeszytu "Tajemnica "Plaży w Pourville". ...Ten komiks to również powrót do słynnej serii współtwórców jej największych sukcesów. Po ponad 20 latach przerwy scenariusz napisał Władysław Krupka, a całość narysował Bogusław Polch.

Fabuła komiksu dotyczy prawdziwego wydarzenia - głośnej kradzieży obrazu Claude'a Moneta „Plaża w Pourville” z rogalińskiej galerii obrazów należącej do Muzeum Narodowego w Poznaniu we wrześniu 2000 roku. Policjantom pracującym nad sprawą kradzieży wartego miliony dolarów płótna będzie musiał pomóc słynny Jan Żbik, a także jego wnuk Michał, pracujący dla Centralnego Biura Śledczego.

Komiks, łączący fakty z odautorską fikcją, pierwotnie ukazywał się w odcinkach w "Bezpłatnym Tygodniku Poznańskim". Jego publikacja rozpoczęła się 1 września 2003 roku, a zakończyła pół roku później. W tym czasie losy skradzionego obrazu wciąż nie były znane. Teraz już są, więc do pierwszego albumowego wydania "Tajemnicy Plaży w Pourville" autorzy specjalnie stworzyli nowe zakończenie.


Styczniowych zapowiedzi ciąg dalszy. Sławomir Lewandowski dalej ciągnie swoją westernową sagę. Po "Prawdzie o dzikim zachodzie", "Całej prawdzie o dzikim zachodzie" na swoją premierę czeka… "Tylko prawda o dzikim zachodzie". Nowy album powinien ukazać się jeszcze w lutym 2013 roku. Szczegóły dotyczące ceny i objętości nie są jeszcze znane. A nad inną niezależną publikacją pracuje Hubert Ronek. Z kolei "Torgal - Zemsta Dziadka" ma się ukazać na najbliższym MFKiG lub wcześniej, na FKW. O pozycji wiadomo tylko to, że będzie liczyła około 40 stron. Czyżby szykowała się parodia „Thorgala”? I kończąc tę wyliczankę trzeba jeszcze wspomnieć o kolejnym albumie spod znaku "Strefy Komiksu". Zbiorczego wydania doczeka się "Exodus". Historia, która pierwotnie była publikowana w odcinkach na łamach "Magazynu Fantastycznego" zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami zostanie poprawiona i opublikowana w osobnym albumie. W ten sposób komiks będzie bliższy pierwotnemu zamysłowi swojego autora, Jacka Brodnickiego.

Instytut Pamięci Narodowej startuje z nową komiksową serią. Premierowym albumem cyklu "W imieniu Polski Walczącej" będzie "Zamach na Kutcherę". Album autorstwa scenarzysty Sławomira Zajączkowskiego i rysownika Krzysztofa Wyrzykowskiego ma trafić do sprzedaży na przełomie stycznia i lutego. Oprócz liczącego sobie 41 stron komiksu w tomiku znajdzie się również nota historyczna o objętości 13 stron napisana przez dra Kazimierza Krajewskiego i dra Tomasza Łabuszewskiego. Cena "Zamachu" nie jest jeszcze znana. Jego opis natomiast wygląda w ten sposób:

Listopad 1943.W okupacyjnej Warszawie masowo giną rozstrzeliwani w ulicznych łapankach mieszkańcy. Nie wiadomo, kim jest tajemniczy dowódca policji i SS, stojący za rozkazami o masowych egzekucjach. Dowódca Armii Krajowej wydaje rozkaz ustalenia jego personaliów i likwidacji zbrodniarza.

Wieści o ekranizacji "Y: Ostatniego z mężczyzn" pojawiały się już od dobrych kilku lat, ale tak naprawdę nic konkretnego w tej sprawie nie ustalono. Niby D.J. Caruso w 2007 roku potwierdził, że będzie reżyserował projekt realizowany przez New Line Cinema, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Poszło podobno o format – artysta myślał o trylogii, a studio nie chciało inwestować tak wielkich pieniędzy w niepewny projekt. Wreszcie w marcu tego roku zatrudniono znanych z serialu "Jerycho", Matthew Federmana i Stephena Scaia, którzy wespół z autorem oryginalnego skryptu, Brianem K. Vaughanem oraz z Carlem Ellsworthem mieli przygotować scenariusz. Kiedy będzie gotowy, zajmie się nim reżyser Dan Trachtenberg. Twórca zasłynął do tej pory z reklam robionych na zamówienie Lexusa i Coca Coli, a także krótkiego fan-filmu inspirowanego "Portalem". Jednym słowem – prace nad ekranizację jednego z najciekawszych tytułów w ofercie Vertigo wreszcie nabrały odpowiedniego tempa!

Ale to nie wszystko! DC Entertainment podobno przymierza Guillermo del Toro do adaptacji jednego z swoich "mrocznych" tytułów. Projekt pozostaje na razie w sferze plotek/planowania/dyskutowania, ale wiadomo, że na ekranie mogą pojawić się takie postacie Deadman, Swamp Thing, Spectre czy John Constantine. Reżyserią miałby się zająć właśnie del Toro, a scenariusz miałaby napisać osoba (podobno) wręcz do tego stworzona. I z jednej strony cholernie się cieszę, że człowiek stojący za "Labiryntem Fauna" i "Hellboy`em" planuje kolejny, komiksowy projekt, ale z drugiej strony martwię się. Bo szkoda, że to będzie kolejny, po "Pacific Rim", nastawiony na efekty specjalne blockbuster (jak sądzę), a nie autorskie i o nieco większych ambicjach adaptacja "W górach szaleństwa" (dalej nie pojmuje, jak Hollywood mogło taki koncept odrzucić…).

Dan Slott dorzucił do pieca. Po tym, co stało się z Peterem Parkerem w "ASM" #700 i na łamach "Superior Spider-Mana" scenarzysta ogłosił, że Miguel O`Hara, czyli Człowiek-Pająk z roku 2099 pojawi się na Ziemi-616 (albo przynajmniej w "SSM")! "To nie jest żadna sztuczka. To nie żart" – zapewnia spider-scenarzysta. Fani, który obstawili, że to właśnie Pajęczak z przyszłości będzie bohaterem nowego on-goingu mogą się cieszyć, a reszta – drżeć, w jaki sposób Slottowi uda się to zrealizować. Szczególnie po tym, co stało się ostatnio w świecie Petera Parkera. O`Hara ostatnio pojawił się w mini-serii "Timestorm 2009-2099" i właściwie od tamtej pory byczy się na jakiejś plaży w alternatywnym, pozbawionym superprzestępców uniwersum. Co Slott dla niego przygotował? Dowiemy się już wkrótce.

W zgodnej opinii fanów i krytyków "Green Arrow" jest jedną z najsłabszych serii nowego DC Comics. W związku z tym, że Olivier Queen jest obecnie bohaterem serialu telewizyjnego "Arrow" wydawnictwo zdecydował przydzielić do jego on-ginga kogoś, kto postawi tę serię na nogi. Tym kimś ma być Jeff Lemire. Wraz z 17. numerem, który swoją premierę ma mieć w lutym rozpocznie się run autora "Opowieści z hrabstwa Essex" i Andrea Sorrentino, który ma przywrócić chwałę Szmaragdowemu Łucznikowi. Kiedy Lemire otrzymał propozycję pisania "GA" nie był zachwycony – Queen nigdy nie należał do jego ulubionych bohaterów, ale cały koncept postaci pasował do komiksu, który chciałby pisać. Bardziej realistycznego, nieco w stylu "Daredevila" Bendisa albo "The Question" Denny`ego O`Neila. Jak tylko przeczytał klasyczny run Mike Grella był już pewien, że pójdzie właśnie w tym kierunku, choć wciąż nie czuje zbytniej sympatii do postaci klasycznego Arrowa. I dlatego trochę po swojemu chce tą postać "rozegrać". Co ciekawe scenarzysta przyznał, że pracując nad nowym projektem nie miał jakoś czasu obejrzeć telewizyjnej wersji przygód Queena…