sobota, 11 lutego 2012

#966 - Komix-Express 126

Legenda głosi, że Grzegorz Rosiński mieszka w Alpach na szczycie ośnieżonej góry a u podnóża leży miasteczko, w którego centrum stoi posąg Thorgala. Czcigodny ze szczytu niespecjalnie lubi schodzić ze swych szczytów, ale czasem przylatuje do swej ojczyzny, aby zaszczycić nas swoją obecnością. Ostatnimi czasy regularnie wpadał do Łodzi na nasz największy festiwal, a kolejka po autograf twórcy "Thorgala" zwiększała się z każdym rokiem. W roku 2010 pojawił się w Polsce także w Stalowej Woli, w której się urodził, ale to 2012. może okazać się rekordowy, jeśli chodzi o ilość imprez, gdzie będzie można Rosińskiego spotkać. Wygląda na to, że prawdziwi thorgalomaniacy będą mieli swoje święto. Szykują się trzy wizyty mistrza. Jedziemy od końca. Łódź i MFKiG 2012 w październiku - wiadomo. W maju odbędzie się Festiwal Komiksowa Warszawa. Być może będzie gościć nie tylko Rosińskiego, ale także autorów serii pobocznych ze światów Thorgala. Tak zwana "Thorgaliada" powinna zgromadzić niezłe tłumy. (KC)

A pierwsza tegoroczna impreza goszcząca rysownika "Szninkla" już w marcu! Ogólnopolski Festiwal Miłośników Fantastyki "Pyrkon 2012" odbędzie się w Poznaniu w dniach 23-25 marca a jego największą gwiazdą ma być właśnie Grzegorz Rosiński. Bilety lotnicze w obie strony od tygodnia już kupione, więc żadnych niespodzianek nie zaplanowano. Tylko (odpukać) choroba może pokrzyżować ambitne plany poznańskich fanów komiksu. Spotkanie z Rosińskim najprawdopodobniej poprowadzi Jakub Syty, poza tym zaplanowano warsztaty z mistrzem i sesję autografów. Jeśli wszystko wypali, to pojawi się także wystawa prac. A że Rosa nigdy za wiele, odbędzie się także prelekcja o Thorgalu i konkurs wiedzy o dzielnym wikingu. Normalnie orkiestra z wielką pompą i napisem Thorgal na perkusji. Trzymajmy kciuki aby wszystko wypaliło. To oczywiście nie koniec atrakcji komiksowych na Pyrkonie, ale dostałem zakaz pisania o rzeczach, które są pewne na 99 a nie 100%. Kolejne rewelacje zapewne za tydzień, w kolejnym K-E. Ale już teraz musicie wiedzieć, że to będzie najbardziej komiksowy Pyrkon w historii i bardziej komiksowa impreza niż Ligatura. Musicie też wiedzieć, że legenda o Rosińskim z początku tego tekstu to ponoć nie do końca legenda... (KC)

Yorgi na YouTube, Yorgi w kinie, Yorgi w telewizji. Za chwilę otworzymy lodówkę i wyjdzie z niej Yorgi. Trzeba przyznać, że akcja promocyjna komiksu "Yorgi" jest spektakularna. W jednej z sieci multipleksów, można od jakiegoś czasu trafić na reklamę komiksu Jerzego Ozgi i Dariusza Rzontkowskiego, wyświetlaną na przykład przed filmem "Róża". Filmik jest do zobaczenia na kanale Kultury Gniewu na YouTube. Widać KG wie, że media rządzą światem. Zatem scenarzysta komiksu Dariusz Rzontkowski i przedstawiciel wydawnictwa Szymon Holcman pojawili się też z "Yorgim" w publicznej telewizji, w programie Poziom 2.0. Cały odcinek można zobaczyć tutaj. "Yorgi" ma bardzo duży nakład i można go kupić nie tylko w specjalistycznych sklepach z komiksami, czy w księgarniach, ale także w salonikach prasowych. Cena jest niska (19,90 zł), więc cała akcja ma sporą szansę odnieść sukces. Poza subskrybowaniem kanału Kultury Gniewu na YouTube, zachęcamy także do obserwowania wpisów wydawnictwa na twitter. Aby to uczynić wchodzimy na profil KG i naciskamy "Following" w prawym górnym rogu. Jeśli jakiś wpis nam się spodoba przesyłamy go dalej w świat, naciskając na "Retweet". Proste. (KC)

Niektóre rzeczy wracają w komiskowie jak bumerang. Nie tak dawno mieliśmy aferę z pracami w Tokio (nie będę linkował), teraz mamy Krakersgate. Punktem wspólnym obu afer/aferek jest słowo "szacunek". Sprawa jest naprawdę bardzo zabawna, więc wstawcie popcorn do mikrofali, albo przynieście sobie jakieś krakersy czy coś. Oto wydawca pewnego jubileuszowego magazynu zaproponował autorom 2-stronicowego komiksu "jeden egzemplarz na dwóch", albo "rabaty 50% dla obydwu". Scenarzysta i rysownik nieco się zdziwili, bo przyjęło się, aby dawać każdemu autorowi przynajmniej jeden egzemplarz autorski, a nie rabat czy połowę magazynu (co mają sobie rozdzielić nożyczkami?). Ale ok, autorzy wybrali "1 gratis za 2-planszówkę". I tu zatrzymamy się, aby napisać, że ten gratis to nie żaden gratis, tylko egzemplarz autorski. Gratis to jest mała pizza do dużej w Telepizzy. Scenarzysta postanowił, że nie będzie niszczył "gratisa" nożyczkami i kupi sobie magazyn a "gratis" będzie dla rysownika, który bardziej się przy komiksie napracował. I tu pojawił się problem, ponieważ scenarzysta nie mógł kupić magazynu w cenie druku, tylko miał zapłacić normalną cenę jak każdy, choć jak wiemy jest jego współautorem. Miarka się przebrała i autorzy wycofali komiks z magazynu. Magazynier (czyli wydawca magazynu) twierdzi, że scenarzysta "uniósł się dumą", choć tak naprawdę wszyscy wiemy, że to nie duma, a honor. A to duża różnica. Przejdźmy na chwilę na ciemną stronę mocy i zacznijmy rozumować po chłopsku. Magazyn ukaże się w nakładzie 220 egz., a stron ma 180. Wspomniani autorzy przesłali komiks 2-stronicowy, czyli wychodzi jedna strona na jednego autora. Gdyby tak magazyn składał się z samych 1-stronicowych komiksów i każdy miał swojego autora, samych egzemplarzy autorskich byłoby 180. A to prawie tyle ile zamówień i wydawca może stwierdzić, że do dla niego nieopłacalne. A więc zastanówmy się czy nasze myślenie jest chłopskie czy może jednak podejście jest profesjonalne. Profesjonalista wysyła każdemu autorowi egzemplarz autorski. Obojętnie czy to komiks 2-stronicowy czy może strip. Nie dzielimy włosa na czworo i nie dzielimy egzemplarza autorskiego na dwóch autorów. Kropka. Jeśli jest to dla nas nieopłacalne, to nie przyjmujemy komiksu, bo to lepsze niż propozycja jeden gratis na dwóch, która jest tak dalece niestosowna, że popcorn spada, a krakers w ręce się kruszy. (KC)

Na stronie magazynu "Zeszyty Komiksowe" pojawiła się nowa rubryka poświęcona recenzjom nowościom wydawniczym na komiksowym rynku. Opiekę nad nim roztoczyły swoimi czułymi, kobiecymi dłońmi Dominika Węcławek (publicystka znana z łam m.in. "Życia Warszawy", "Uważam Rze", "Przekroju", "Streetmagu", "Hiro Free") oraz działająca głównie w blogosferze Magda Rucińska. Nowe teksty będą pojawiać się na stronie w każdy piątek, a także w kolejnych numerach papierowego wydania magazynu. Pierwszy tekst pojawił się już wczoraj i poświęcony został "Tymczasem", a napisała go Magda. Wśród współpracowników nowego działu "ZK" pojawił się między innymi Karol Konwerski, który zamiast wziąć się do porządnego pisania o komiksach, raczy swoich znajomych krotochwilami na facebook`u. Jednak w niewyjaśniony sposób jego nazwisko (z kilkoma innymi również) zniknęło ze strony tak niespodziewanie, jak się pojawiło... (KO)

Na stronie Centrali pojawiła się zapowiedz "Zeszytu", artystycznego magazynu założonego przez polskie artystki, designerki, ilustratorki, jako platforma rysunkowej wymiany myśli. Premierowa edycja będzie nosiła tytuł "Kryminalny". W projekcie udział wezmą: trójka redakcyjna w składzie Marta Pieczonko, Joanna Szumacher i Natalia Kulka (która zajmie się również opracowaniem graficznym i składem) oraz Magdalena Karpińska, Agnieszka Chojnacka, Katarzyna Bogdańska, Pięć filarów, Anna Orlikowska i Agata Staros. Całość ma liczyć 56 czarno-białych stron i kosztować 15,50 złotych. Komiks można zamawiać za pośrednictwem Centrali, a prace autorek publikujących na łamach "Zeszytu: można obejrzeć na blogu projektu i trzeba przyznać - rzecz wygląda co najmniej interesująco. 11 lutego w łódzkiej klubokawiarni Owoce i Warzywa odbyła się uroczysta premiera pierwszego numeru. (KO)


W zeszłym tygodniu swoją premierę miał nowy miesięcznik wydawany nakładem Egmontu. Tym razem jego bohaterami będą Kajko i Kokosz, bez mała kultowi bohaterowie klasycznego komiksu Janusza Christy, ale pojawią się nie w kadrach opowieści obrazkowej, ale ożyją na ekranach. "Kajko i Kokosz: Mirmiłowo Wielkie" jest grą komputerową, która w swojej kioskowej wersji została podzielona na trzy części, które do sprzedaży trafią w odstępach miesięcznych. Za cenę 12,99 złotych dostaniemy jeszcze 16-stronicową gazetkę, w której znajdzie się opowiadanie będące jednocześnie opisem (a raczej solucją) gry, sylwetki bohaterów, konkursy, czy zagadki oraz plakat, powstały na podstawie niepublikowanych prac Christy. Tą samą grę można kupić w wersji "pudełkowej" w każdym, większym sklepie pod tytułem "Twierdza czarnoksiężnika". (KO)

piątek, 10 lutego 2012

#965 - Lublin w powieści graficznej

W grudniu 2011 w Lublinie, w wyniku wspólnych działań Macieja Pałki, Dominika Szęśniaka oraz Tomasza Pietrasiewicza, dyrektora Ośrodka Brama Grodzka/Teatr NN, powołany zostaje do życia Dom Słowa – Pracownia Komiksu. Działalność Domu Słowa doprowadziła do uruchomienia zinowej biblioteki, w ramach której, jeszcze w zeszłym roku, wydano trzy arkusze komiksowe: "Spotkania z Zuzią. Narodziny niezależnego ruchu wydawniczego w Lublinie", "13 XII 1981" oraz "Spotkanie z poetą: Marcin Świetlicki". Dwa pierwsze ukazały się tego samego dnia – 13 grudnia – czyli dokładnie w trzydziestą rocznicę ogłoszenia Stanu Wojennego, natomiast trzeci ukazał się dwa dni później.

Pierwsze z omawianych zinów, są przykładem publikacji typu edukacyjno-informacyjnego, które przybliżają i przypominają minione wydarzenia. Pomysł "obcowania z historią" za pomocą medium komiksowego, wydaje się być bardzo trafiony. Jestem przekonany, że dla wielu czytelników tych publikacji, szczególnie młodszych, są one pierwszym zetknięciem się z historią PRL-u, o której nie przeczytali w szkolnych podręcznikach. Sam pamiętam czołgi jadące główną ulicą pewnego prowincjonalnego miasta na Kaszubach, ale nie pamiętam słynnego przemówienia generała Wojciecha Jaruzelskiego, które przypomina czterostronicowy arkusz "13 XII 1981", przygotowany przez Macieja Pałkę. Natomiast zin "Spotkania z Zuzią. Narodziny…" składa się z dwóch nowelek: "Bibuła" oraz "Spotkania z Zuzią". O "Spotkaniach…" Maciej napisał do mnie w kilku słowach: "To było wyzwanie. Przerobiliśmy prawie 1000 stron materiałów. które i tak są wyborem ze źródeł. Zresztą, to są dwa zmiksowane scenariusze. Nigdy do tej pory nie pracowałem w ten sposób (chociaż podobny efekt uzyskałem w... "Laleczkach"), że ja napisałem swój scenariusz, a Dominik swój. One się uzupełniały, więc je zmiksowałem (w proporcji 1:3 na korzyść Dominika)".

I faktycznie, napisanie na podstawie suchych danych źródłowych, interesującej opowieści o dwóch lubelskich, pierwszych w Polsce powielaczach, które dały początek prasie podziemnej (samizdatowej) w PRL-u, nie było łatwym zadaniem. Ale się udało. W tej szesnastostronicowej broszurze narracja prowadzona jest przez przysłowiowe "gadające głowy", przedstawione z imienia i nazwiska, dodatkowo na dole strony zostały opatrzone biograficznymi przypisami, z których można się dowiedzieć, jaką rolę pełniła dana osoba podziemiu. Mimo zastosowania takiego zabiegu, broszurkę czyta się z zainteresowaniem. Pewnie dlatego, że to nie wspomniane gadające głowy są bohaterami tej opowieści, a urządzenie. Właściwe dwa urządzenia, dzięki którym przełamany został monopol państwowej cenzury, a takie pojęcia, jak "wolność słowa", "niezależność myśli", "różnorodność opinii" uzyskały pokrycie w rzeczywistości, czyli w druku. Publikacje takie jak "Zapis" czy "Spotkania", które wydawane były w drugim, podziemnym obiegu, miały duże znaczenie dla wielu ludzi żyjących w tamtych latach. I bardzo dobrze, że Dom Słowa przypomniał czasy powstawania i wydawania bibuły, ponieważ współczesny ruch związany z produkcją zinów ma swoje źródło w podziemnej "bibule". Mam tylko jedną, drobną uwagę dotyczącą scenariusza: bardzo słabo zaznaczono przejście w opowiadanej historii od pierwszego powielacza, do drugiego, ma się wrażenie, że wciąż jest mowa o tym samym urządzeniu.

Co się  tyczy zina "Spotkanie z poetą: Marcin Świetlicki", to jest on owocem warsztatów komiksowych, które Maciej Pałka prowadził z uczennicami Gimnazjum nr 19 w Lublinie w ramach programu "Miasto poezji". Próba z pewnością ciekawa, warta popierania. Jestem przekonany, że wiersze da się świetnie oddać za pomocą narracji obrazem, da się je wytłumaczyć/przełożyć na narrację komiksową. Jedynym problemem pozostaje słynne "co poeta miał na myśli?". Jednakże totalnie nie tędy droga, ponieważ należy odejść od dosłowności w przedstawieniu słów wiersza. Nie ilustrować, a interpretować. Dlatego za nieudany uważam komiks "Zakaz" autorstwa Magdy Chomiczewskiej i Anny Zwierzchowskiej. Nie należy także powielać stereotypów, poeta to też człowiek, z którym można się porozumieć, dogadać, który (czasem) ma coś ciekawego do powiedzenia. Nie wiem kto i dlaczego wybrał akurat te wiersze: "Kochanie", "Palenie" oraz "Baczność" Marcina Świetlickiego. Wybór nie jest zbyt trafny, ani szczęśliwy. Jestem przekonany, że w swoim poetyckim dorobku Świetlicki ma dużo wierszy, które swym tematem oraz wymową, świetnie trafiłyby do młodych osób. Sam pomysł adaptacji, czy też raczej interpretacji komiksowej, wierszy uważam za bardzo dobry. Podobno będą kolejne warsztaty, tym razem dla licealistów, mam nadzieję, że znów powstanie zin, bardzo chętnie się z nim zapoznam. Mam nadzieję, że tym razem wiersze poety, które będą podstawą scenariuszy, staną się integralną częścią broszury, a nie wkładką. Dodatkowo warto zamieścić kilka słów o samym poecie, jakieś przystępne dane biograficzno-bibliograficzne.

Dominik Szczęśniak i Maciej Pałka (scen.), Maciej Pałka (rys.), "Spotkania z Zuzią. Narodziny niezależnego ruchu wydawniczego w Lublinie", Lublin w powieści graficznej nr 1/13.12.2011, Ośrodek Brama Grodzka – Teatr NN, Lublin 2011.

Maciej Pałka (scen. i rys.), "13 XII 1981", Lublin w powieści graficznej nr 2/13.12.2011, Ośrodek Brama Grodzka – Teatr NN, Lublin 2011.

Sylwia Bryła i Marlena Skowrońska i Kamila Godlewska & Patrycja Sadowska i Monika Zgierska i Karolina Kubacka i Alicja Mielnicka i Magda Chomiczewska i Anna Zwierzchowska (rys. i il.), "Romans! Zbrodnia! Papierosy! – Marcin Świetlicki", Spotkanie z poetą 1/15.12.2011, redakcja Maciej Pałka, Ośrodek Brama Grodzka – Teatr NN, Lublin 2011.

czwartek, 9 lutego 2012

#964 - Logikomiks: W poszukiwaniu prawdy

Wycieczki dużych wydawnictw z branży księgarskiej w stronę komiksu są w ostatnich latach bardzo rzadkie, ale o dziwo zazwyczaj przemyślane i udane. W 2010 "Księga Genesis" Roberta Crumba trafiła na szczyty rankingów podsumowujących rok w komiksie. W 2011 "Logikomiks: W poszukiwaniu prawdy" też by na nie trafił, gdyby tylko ukazał się trochę wcześniej... 

Tym wszystkim, którzy pominęli "Logikomiks" myśląc, że będą mieli do czynienia z pozycją dydaktyczną, od razu śpieszę donieść, że popełnili błąd. Gdyby zrobić komiks o życiu, twórczości i myśli Charlesa Baudelaire'a, nikt nie ośmieliłby się nazwać tego dydaktyzmem. Porównanie Bertranda Russella - matematyka, filozofa, działacza społecznego - do Baudelaire'a jest zapewne dość ryzykowne, ale podoba mi się pewna analogia jaką tu znajduję - obaj wymienieni próbowali poszerzać granice poznania, opisać nieopisane i docierali do punktów niedostępnych zwykłym śmiertelnikom. Zastanawiające jest to, że tego typu próby - czy chodzi o duszę, umysł ludzki, czy matematykę - są jednakowo niebezpieczne i wiodą często do szaleństwa. Jednak twórcy nie nadużywają tego romantycznego obrazu geniusza. "Logikomiksowi" daleko do infantylnych tworów w rodzaju "Pięknego Umysłu". Poetyka opowieści, mimo pewnej dozy epickości, stroni od epatowania tanim efekciarstwem. Mimo kojarzonej z popkulturą formy powieści graficznej, ważna jest tu przede wszystkim myśl Russella, a nie granie na uczuciach czytelników, czy sprzyjanie masowym gustom.

Inną ważną postacią w opowiadanej historii jest Ludwig Wittgenstein - człowiek, który wychodząc z teorii opracowanych przez Russella - podważa je, lecz zarazem popycha filozofię i logikę dalej. Jego życiu i pracy przyjrzał się w jednym ze swoich ostatnich filmów Derek Jarman. Warto o tym wspomnieć - choćby po to, by stwierdzić, że komiks poradził sobie z tym zagadnieniem lepiej. Nie mam tu oczywiście na myśli wartości artystycznej, po prostu zaskakuje to, że forma i możliwości medium sprawdzają się idealnie przy historii, w której celem nadrzędnym jest przekazanie jakiejś idei. Jest taka scena w filmie "Truposz" Jima Jarmuscha, gdy Johnny Depp celuje z rewolweru do dwójki łowców nagród i mówi - "Jestem William Blake, a to moja poezja", a potem strzela. Twórcy "Logikomiksu" postąpili ze swym dziełem podobnie, jak Bill Blake z pistoletem - użyli go do wyrażania treści, które zazwyczaj nie są z nim kojarzone, a jednak efekt jaki uzyskali jest piorunujący. To zmusza mnie do refleksji nad tym, że ta funkcja komiksu jest w jakiś sposób niewykorzystana, bo zazwyczaj gdy ktoś chwyta się tego typu tematów, popada w nieznośne uproszczenia, dydaktyzm i infantylizm, sprowadzając rolę takiej publikacji do pomocy naukowej dla gimnazjalistów. "Logikomiks" jest przeciwieństwem takiego podejścia i wszystko wskazuje na to, że twórców do pracy motywowała autentyczna pasja, a nie chęć łatwego zarobku.

Już sam prolog jest swoistym "vulgar display of power" i rozwiewa wszelkie obawy i wątpliwości co do siły wyrazu jaką dysponują. Autorzy wchodzą w historię jak w masło i upewniają nas, że rozumieją medium, nie boją się bawić formą i nie będą nam serwować lekturki uzupełniającej podręczniki szkolne. Co prawda nie do końca podoba mi się konwencja plastyczna, jaką prezentuje pracujący przy tym projekcie duet rysowników - ale w ostatecznym rozrachunku to tylko nieistotny szczegół, który szybko zaakceptowałem widząc, z jakiej klasy rzemieślnikami mam do czynienia. Nie chodzi już o to, że doskonale stosują wszelkie rozwiązania formalne, a o takie szczegóły, że gdy narracja głosi "prowadził mnie tam przez puste sale rozbrzmiewające echem", to potrafią za pomocą dwóch prostych sekwencji oddać znaczenie tego zdania. Dlatego też to, co ostatecznie najbardziej drażniło mnie w tym komiksie, to mnogość onomatopei - nie dlatego, że mam coś przeciwko nim, ale tutaj są one wyjątkowo brzydko zaprojektowane, a do tego uważam, że rysownicy przy odrobinie inwencji na pewno znakomicie poradziliby sobie bez nich.

Pewnie zaraz ktoś mi wytknie, że nie powinno się takich rzeczy pisać w recenzji, ale uczciwie przyznaję, że siadając do tego tekstu miałem wrażenie, że sprawa mnie przerasta. Jak nie popadając w nadęcie napisać o komiksie, który bardzo klarownie opowiada o trudnych sprawach? Nie jestem umysłem ścisłym czy nawet racjonalistą, a i logika nie jest moją najmocniejszą stroną - rozpatrywałem ten twór jako komiks, a w tych kategoriach jest dziełem znakomitym. W trakcie lektury, sprowokowany rozważaniami Wittgensteina na temat roli słowa w filozofii, zacząłem rewidować swój pogląd na temat komiksu jako formy komunikacji. Podejrzewam, że te tropy podkładane czytelnikom są świadomymi krokami twórców. To sprawia, że "Logikomiks" to album, który faktycznie możemy pokazać laikowi jako coś reprezentatywnego dla tej formy narracji. Ani go nie zniesmaczy, ani nie zostawi z wrażeniem infantylności, a na pewno zapozna z możliwościami medium, a może i skłoni do osobistych rozważań nie tylko na temat jego treści, ale też formy wyrazu jaką jest komiks.

wtorek, 7 lutego 2012

#963 - Mistrz i czarownice: Alejandro Jodorowsky

W naszym kraju Alejandro Jodorowsky znany jest przede wszystkim jako eksperymentalny filmowiec związany z kinem magicznym i klasyk komiksu europejskiego. Jego związki z teatrem odchodzą na dalszy plan. Oprócz garstki oddanych miłośników mało kto zdaje sobie też sprawę, że w innych krajach ma status badacza historii tarota, terapeuty i w końcu mistrza duchowego blisko związanego z buddyzmem. Najnowsza publikacja z katalogu Okultury umożliwia nam wejrzenie właśnie w tę część jego życia.

Sugerując się notkami wydawcy podchodziłem do książki myśląc, że będę obcował z quasi-biografią. Sądziłem, że dowiem się dużo o rzeczach, które działy się np. na planie filmowym, czy w bogatym życiu prywatnym autora. Okazuje się jednak, że nie do końca jest to książka o Jodorowskim. Raczej o jego drodze duchowej związanej z praktykowaniem buddyzmu i ludziach, których na niej spotykał. Narracja, uchwycenie myśli w ramy powieści, wspomnień, staje się tu dla Jodorowskiego pretekstem do przybliżenia czytelnikowi koanów - związanych z zen paradoksalnych pytań, mających ukazywać słabość racjonalnego myślenia, które według zwolenników tej szkoły buddyzmu przeszkadza człowiekowi w osiągnięciu oświecenia. Znajdziemy tu jednak też inne nurty duchowe i filozoficzne - co ciekawe, czasem dość od siebie oddalone. Jednak nie ma w tym wszystkim jakiegoś synkretyzmu czy religii, brak tu też właściwie filozofii zachodu, a jeśli nawet byśmy jej szukali, to jej jedynym przedstawicielem byłby chyba sam Jodorowsky.

To, że autor odchodzi od formy eseju, ma na pewno korzystny wpływ na poszerzenie grona odbiorców, jednak patrząc na tę książkę od strony warsztatu, trudno jest ją w jakiś rozsądny sposób ocenić. Posługuje się kilkoma stylami literackimi, niekiedy przypisanymi do różnych postaci występujących w kolejnych rozdziałach. Najlepiej wychodzi mu chyba surrealizm we fragmentach o związanej z tym nurtem brytyjskiej malarce Leonorze Carrington. Nie ma co ukrywać - odrealnienie to najmocniejsza strona prozy Jodorowskiego. Takie elementy, jak opowieści o waginach śpiewających pieśni Pradawnej Matki, nie pozwalają nam zapomnieć czyją książkę czytamy. Trzeba też przyznać, że autor sprawnie żongluje atmosferą i że potrafi zabrać czytelnika czy to do ubogiego zendo, w meksykańskie slumsy, gmachy burleskowych teatrów, czy w medytacyjną podróż wgłąb swojej jaźni. Jednak zbyt często i zbyt intensywnie przygniata fabułę długimi filozoficznymi wywodami, które zdecydowanie źle wpływają na rytm opowieści - choć z drugiej strony są przecież jej duszą. Również opisy zachowań ludzkich nieraz nie robią dobrego wrażenia, bo bywają zbyt ekspresyjne. Malkontent powiedziałby, że jest to pisane jak sceny dla mimów czy sytuacje rodem z komiksu... ale warto wtedy pamiętać o tym, że Jodorowsky jest mimem i pisze komiksy.

Dla mnie jednak nie w tym leży główny problem tej książki. Jodorowsky we wstępie kpi ze współczesnych zachodnich "mędrców" zen - prezentujących ten system filozoficzny jako bezbolesny, miły, new age'owy sposób na życie - gdy sam przez niemal całą książkę posuwa się do tanich, postmodernistycznych sztuczek. Każdy rozdział zaczyna cytatem z westernu, stylizuje jeden z rozdziałów na coś, co mogłoby posłużyć Mario Bavie na scenariusz do filmu, w końcu przedrukowuje swój artykuł, w którym interpretuje komiks z Kaczorem Donaldem w kontekście koanów. Jodorowsky zawsze łączył sacrum z profanum i ja bardzo dobrze rozumiem jego intencje, ale niestety, z racji tego, że atakuje innych, wyczuwam w tej - jakby nie patrzeć - komercyjnej postawie wobec zen sporo hipokryzji i egocentryzmu (który Jodorowsky w książce świadomie obnaża kilka razy).

Oczywiście, jak to w przypadku tego autora, trudno tu krzesać z recenzenta jakiś obiektywizm. Pewne jest natomiast to, że dla ludzi zainteresowanych jego twórczością jest to zdecydowanie pozycja obowiązkowa. "Mistrz i czarownice" stanowi dopełnienie jego projekcji na inne media - w książce odnajdujemy te same motywy i symbole, które prześladują jego wszelkie artystyczne kreacje. Przekazane w formie literackiej pozwalają Jodorowskiemu dopowiedzieć wiele szczegółów, a nam - widzom i czytelnikom - pełniej rozumieć, łatwiej odczytywać to, z czym obcujemy na ekranie czy na kartach komiksu. Jestem pewien, że dzięki lekturze tej książki inaczej spojrzycie na "Białego Lamę", "Świętą Krew" czy "Oczy Kota". Co ciekawe, nie tyczy się to tylko jego twórczości. Dzięki tej pozycji popatrzyłem diametralnie inaczej na obecny ostatnio w kinach film "Drive" Nicolasa Winding Refna. Sam reżyser mówił, że spotykał się ostatnio z Jodorowskim, któremu zresztą dedykował ten obraz. Teraz dopiero widzę, jak bardzo odbiło się to na jego fabule.

poniedziałek, 6 lutego 2012

#962 - Trans-Atlantyk 174

Na Kolorowych Zeszytach jako pierwsi pisaliśmy o tym, że DC Comics rozważa możliwość przygotowania kontynuacji „StrażnikówAlana Moore`a i Dave`a Gibbonsa, jednej z najważniejszych i najwybitniejszych powieści graficznych w historii komiksu. Niemal równo dwa lata temu, na początku lutego 2010 roku, Rich Johnston dotarł do sensacyjnych informacji, jakoby DC na fali kasowego sukcesu filmowych „Watchmenów” i utrzymującej się na wysokim poziomie sprzedaży komiksowej wersji rozważało zarobienie jeszcze kilku dodatkowych dolców na marce Moore`a i Gibbonsa. Wkrótce sprawa ucichła na jakichś czas i długo sądzono, że była to po prostu medialna spekulacja. Coś jednak musiało być na rzeczy, skoro kiedy latem tamtego roku tuż po włączeniu DC Entertainment w struktury Warner Bros, nowi przedstawiciele wierchuszki Dan DiDio i Jim Lee zjawili się u Alana Moore`a z propozycją napisania kontynuacji. Propozycję oczywiście artysta odrzucił. Nie zrażone taką odpowiedzią, mające w garści prawa do komiksu, wydawnictwo w tajemnicy pracowało nad projektem. Kolejne informacje wypłynęły jesienią zeszłego roku zeszłego, kiedy ten sam redaktor Bleeding Cool dotarł do twórców, którzy mieli rzekomo pracować nie przy jednym, ale przy całej serii prequeli. Padły nazwiska (które dziś się potwierdziły), opublikowano próbne grafiki, które DC wkrótce kazało zdjąć. Wreszcie, w zeszłym tygodniu pojawiła się oficjalna zapowiedz – „Strażnicy” doczekają się cyklu mini-serii, poświęconych originom poszczególnych postaci. Będzie nazywał się "Before Watchmen"

Można zadać pytanie – dlaczego tak długo to trwało? Żadną tajemnicą nie jest, że jeden z najwybitniejszych współczesnych artystów komiksowych nie pała sympatią do drugiego największego wydawnictwa w USA. Pozbawiony praw do rynkowego dysponowanie marką swojego dzieła był jednak, z prawnego punktu widzenia, bezsilny. Mógł tylko ciskać gromy ze swojego domu w Northampton, słysząc o pomysłach Dana DiDio. I to właściwie były EIC DC on jest „evil mastermindem” całej operacji „Before Watchmen”. Dopóki jego stanowisko piastował Paul Levitz, nie było mowy o zrobieniu czegoś wbrew woli Moore`a. Niestety, po zmianie władzy w DC tylko kwestią czasu pozostawało kiedy pojawią się wyroby watchmanopodobne. Przy okazji medialnego zamieszania przy okazji przy okazji ACTA, SOPA, PIPA bardzo wiele mówi się o ochronie praw autorskich, o większej kontroli artysty, nad jego dziełami - myślę, że jest to ciekawy kontekst, w jakim można myśleć o tej sprawie.

Pod szyldem “Before Watchmen” ukaże się siedem mini-serii. Oto one:

- „Rorschach” (cztery części) - scenariusz: Brian Azzarello, rysunki: Lee Bermejo
- „Minutemen” (sześć części) - scenariusz i rysunki: Darwyn Cooke
- „Comedian” (sześć części) - scenariusz: Brian Azzarello, rysunki: J.G. Jones
- „Dr. Manhattan” (cztery części) - scenariusz: J. Micheal Straczynki, rysunki: Adam Hughes
- „Nite Owl” (cztery części) - scenariusz: J. Micheal Straczynki, rysunki: Andy i Joe Kubert
- „Ozymandias” (sześć części) - scenariusz: Len Wein, rysunki: Jae Lee
- „Silk Spectre”(cztery części) - scenariusz: Darwyn Cooke, rysunki: Amanda Conner

Poszczególne zeszyty będą ukazywały się naprzemiennie co tydzień i każdy z nich będzie zawierał dwustronnicową dodatkową historię „Curse of the Crimson Corsair” pisaną przez twórców, którzy mieli udział w powstawaniu oryginalnych „Strażników”. Scenariusz przygotuje ówczesny redaktor komiksu Len Wein, a oprawą graficzną zajmie się John Higgins, który nakładał kolory na szkice Dave`a Gibbonsa. Całość zwieńczy one-shot „Before Watchmen: Epilogue” przygotowany przez oddział różnych artystów oraz historia „Crimson Corsair” Weina i Higginsa. Wkrótce, na Kolorowych ukaże się więcej materiałów poświęconych "Before Watchmen". Bądźcie czujni.

Do sprzedaży trafiło właśnie pierwsze wydanie zbiorczeDaredevila” pisanego przez Marka Waida z rysunkami Paolo Riviery. Zresetowanie przygód Matta Murdocka okazało się wielkim sukcesem – Waid z hukiem wrócił do pierwszej ligi, a seria przebojem zdobyła serca krytyków i czytelników. Ci ostatni, najwidoczniej zmęczeni nieco kryminalno-mistycznym klimatem „DD” z entuzjazmem powitali jaśniejszą, utrzymaną w tradycyjnej konwencji super-hero, wersję Śmiałka. Scenarzysta dał trochę odetchnąć Mattowi, któremu przez ostatnie kilka ostatnich miesięcy nie zdarzyła się żadna życiowa tragedia, żadne nerwowe załamanie. Co Waid planuje dalej? Po team-upie Spider-Mana z Daredevilem, do akcji wkroczy klasyczny wróg Fantastycznej Czwórki, Mole Man, który podobnie, jak ubrany w szkarłatny trykot heros, jest niewidomy. Aby zmierzyć się z niewysokim królem podziemnego świata Matt będzie musiał odbyć prawdziwie dantejską podróż w głąb ziemi. Po numerze „Point One” rozpocznie się crossover „The Omega Effect”. Waidowi świetnie współpracuje się z Gregiem Rucką, który specjalizuje się w nieco innym typie komiksu, niż on.

„Daredevil” to jednak nie jedyny komiks pisany przez Marka Waida, o który w ostatnim czasie zrobiło się głośno. Dwie autorskie serie jego autorstwa, które ukazują się pod szyldem Boom! Studios – „Irredeemable” i „Incorruptible” równocześnie dobiegną swojego kresu. Dwie historie – o herosie, który przestał nim być i łotrze, który stał się bohaterem – będą miały wspólny finał. Zostanie on zaprezentowany na łamach „Irredeemable” #34-#37 i „Incorruptible” #27-#30. Pierwszy crossover pomiędzy tymi dwoma on-goingami miał miejsce w styczniu 2012 roku, a ich drugie spotkanie będzie tym ostatnim. Choć Waid mógłby obie serie pociągnąć nieco dłużej, bo sprzedaż utrzymuje się na dobrym poziomie, a fani wciąż domagają sie kolejnych zeszytów, autor uznał, że to dobry moment na finał. Ale być może na ostatnich numerach się nie skończy - krążą plotki o serialowej wersji obu pozycji...

Niedawno informowaliśmy, że Rob Liefeld przejmie stery w trzech tytułach Nowej 52. Teraz, DC Comics ogłosili jacy twórcy będą mu pomagali w pisaniu tych serii. I tak, Frank Tieri, najlepiej znany ze swojej pracy dla Marvela („Weapon X”, „Deadpool”) został mianowany współscenarzystą „Griftera”. Rysownik on-goinga, Scott Clark, pozostanie na swoim stanowisku. Mark Poulton, który obecnie opiekuje się postacią Avengelyne stworzoną przez Liefelda, pomoże przy „The Savage Hawkmanie”. Oprawą graficzną tego komiksu zajmie się Joe Bennet, który do tej pory ilustrował „Deathstroke`a”. Natomiast ten ostatni tytuł pozostanie pod pełną, autorską kontrolą Liefelda, co nie wróży nic dobrego. Przetasowania w Nowej 52 trwają i nic nie wskazuje na to, aby w przyszłości coś miało się w tym temacie zmienić.

Początek roku 2012 okazał się bardzo dobry dla amerykańskiego rynku. Sprzedaż zeszytówek i powieści graficznych w sieci dystrybucyjnej Diamonda wzrosła w porównaniu z analogicznym okresem zeszłego roku o 27.5%. Pierwszy miesiąc tego roku był najlepszym styczniem od czasów 2008. Mocno w górę poszły albumy (aż o 32%), nieco słabiej rosła sprzedaż miesięczników (tylko 18%). Tak dużych wzrostów nie notowano od maja 2006 roku, kiedy rynek oszalał na punkcie rozpoczęcia "Civil War" i startu serii "52" z DC - kreska zatrzymała się wtedy na 32 procencie, w stosunku do maja 2005. Bessy powyżej 20% w ciągu ostatnich kilku lat zdarzyły się tylko dwukrotnie - w listopadzie 2006 i styczniu 2007 roku. W zaciętym pojedynku pomiędzy Marvelem, a DC Comics idą łeb w łeb - Dom Pomysłów wygrywa w ilości udziału finansowego o 1.62% (warto pamiętać, że średnia ich komiksów cena jest wyższa), ale przegrywa w sprzedaży liczonej na sztuki o 2.53%. W czołowej dziesiątce najlepiej sprzedających się komiksu Dan DiDio zmiażdżył konkurencję zajmując 100% miejsc - na czołowych lokatach znajdują się piąte numery "Justice League", "Batman", "Action Comics", "Detective Comics" i "Green Lantern".

niedziela, 5 lutego 2012

#961 - Komix-Express 125

Luty miesiącem komiksowych remanentów. Spoglądając wstecz Śledziu stwierdził, że nie licząc dodruku "Osiedla Swoboda" przez ostatnie półtora roku nie ukazał się żadna pełnometrażowa produkcja jego autorstwa. Co nie znaczy, że były redaktor "Produktu" sobie folguje - wciąż pojawiają się nowe paski na Bears of War, a współpraca z KRL`em przy "Nas Jedno Pub" i "Play`em" kwitnie w najlepsze. W pierwszym półroczu 2012 ukażą się przynajmniej trzy komiksy z nazwiskiem Michał Śledziński na okładce - przede wszystkim swoją premierę będzie miał trzeci tom "Na Szybko Spisane". Oprócz tego nakładem ATY ukaże się "Szkicownik", a w cyberprzestrzeni zadebiutuje pierwszy tom "Strange Years", zrobiony z Arturem Kurasińskim. A tymczasem w Lubline Maciej Pałka pisze o statusie swoich trzech tajemniczych projektów, ukrytych pod literkami D, E i F. I jeśli nie został przysypany przez stosy materiałów źródłowych i referek, to skończyło się (przynajmniej na razie) na "pracy koncepcyjnej". Tajemnicze projekty na razie znalazły się w stanie hibernacji (to z pewnością można powiedzieć o dwóch pierwszych komiksach), ale na horyzoncie pojawiają się nowe pomysły. Śledziu i Pałka patrzą w przyszłość, a KRL pokazuje plansze z komiksu, który nigdy nie powstanie. Część z pomysłów została przetransferowana do innego projektu, ale te sześć przykładowych plansz robi spore wrażenie! (KO)

Już 11 lutego, w sobotę, przyznana zostanie Nagroda dla najlepszego komiksu francuskojęzycznego festiwalu w Angoulême: Polski Wybór. Już po raz jedenasty uczniowie z francuskojęzycznych liceów wybiorą komiks, który uznają za najlepszy. W zeszłym roku taki zaszczyt spotkał "Parentezę" Elodie Durand, która będzie gościem Instytutu Francuskiego w Krakowie. Oprócz tego, że nakładem Postu ukaże się jej komiks, wraz z Rafałem Szłapą poprowadzi warsztaty dla młodych twórców. Na ogłoszenie wyników zapraszamy do siedziby Instytutu na ulicy Stolarskiej 15 na godzinę 18:30. (KO) 

A tymczasem we Wrocławiu odbędzie się kolejna, ósma już edycja Komiksofonu. 22 lutego, tradycyjnie w klubie Puzzle pojawią się dwaj komiksowi artyści, opowiadający o swoich muzycznych inspiracjach - Robert Służały i Konrad Czernik. Roberta pamiętamy z pierwszego zeszyty "Benka Dampca", a Konrad to artysta koncepcyjny pracujący w Techlandzie przy takich produkcjach, jak "Dead Island" czy "Call of Juarez". Obecnie pracuje nad własnym komiksem. W programie przewidziano sesję rysowania na żywo i prezentację prac obu twórców z dobranym przez nich podkładem dźwiękowym. (KO)

Jak podaje Jacek Jastrzębski z Alei Komiksu do sprzedaży pod koniec stycznia trafił nowy komiks Tadeusza Raczkiewicza, jednego z ostatnich klasyków komiksu epoki PRL`u, który pozostaje wciąż aktywny twórczo. Autor "Tajfuna" narysował "Asurito Sagishi", komiksową adaptację powieści pod tym samym tytułem, napisanej przez Mariusza Zielke, który jest również scenarzystą albumu. Zapowiedz tego liczącego 44 strony komiksu pojawiła się podczas ostatniego MFKiG w formie ośmiostronnicowej broszurki rozdawanej za darmo. Rzecz ukazała się nakładem wydawnictwa Principium i kosztuje 27,90 zł. Po przykładowe plansze odsyłam na stronę Alei. (KO)

Sebastian Frąckiewicz poinformował na swoim blogu, że pracuje nad książką o polskiej kulturze komiksowej.  Ma mieć ona formę wywiadów. Jak mówi sam autor - "zestaw rozmówców będzie obejmował nie tylko osoby z komiksowego getta. Książki nie wyda żaden wydawca komiksowy (będzie nim oficyna 40 000 Malarzy - dopisek Kuby) i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, powinna ukazać się w maju". O postępach pracy nad pozostającym jeszcze bez tytułu projektem będziemy informować na bieżąco. Szczególnie, że rzecz ma okazać się bardzo kontrowersyjna... (KO)

Szybki przegląd tego, co jeszcze się wydarzyło w komiksowie na zakończenie Komix-Expressu powoli staje się naszą nową tradycją. Paweł Timofiejuk poinformował, że na tegorocznym MFKiG pojawi się Igort, znany polskiemu czytelnikowi z albumu "5 to liczba doskonała". Stop. Dzięki temu, że Centrali udało się uzyskać państwowe dofinansowanie, kolejne dwa numery "Zeszytów Komiksowych" kosztować będą mniej niż 20 złotych. Oprócz tego pierwsze dziewięć numerów tego magazynu zostanie wznowionych, a tematem kolejnego, po "Mandze po polsku" wydania, będzie postać Michała Śledzińskiego. Stop. Na stronie Booklipsa można obejrzeć i przeczytać w jaki sposób Craig Thompson pracował nad "Habibi", a na Onecie pojawił się tłumaczony z niemieckiej prasy artykuł o Marjane Satrapi. Koniec tranmisji (KO)

czwartek, 2 lutego 2012

#960 - Ból

Piotr Harmaciński i Kamil Boettcher w swoim albumowym debiucie porwali się na komiks niemy. To forma, która powszechnie uchodzi za jedną z najtrudniejszych, ale obaj autorzy zdecydowali się na dość tradycyjną narrację, pozbawioną całkowicie jakichkolwiek znaków werbalnych.

Ale obyło się bez formalnego wyrafinowania czy jakichś nieszablonowych rozwiązań – to po prostu komiks bez słów. Podobnie jest w przypadku fabuły, która nie grzeszy oryginalnością, "Ból" jest opowieścią o inwazji z kosmosu opowiedzianą à rebours. Tym razem to ludzie przybywają na planetę, którą mieszkańcy mogą nazywać swoją ziemią, i zgodnie z tradycją praktykowaną od setek lat rozpoczynają inwazję. Zakuci w metalowe zbroje i uzbrojeni w wielkie spluwy, podbijając obcą planetę, dopuszczają się zachowań, o których nie można powiedzieć, że są ludzkie. Z perspektywy obcych jesteśmy bezosobowym złem przybyłym z gwiazd. Czytelnik poznaję fabułę z punktu widzenia jednego z autochtonów – najpierw zrozpaczonego świadka, w którym wkrótce zacznie budzić się bunt.

Po lekturze komiksu nie do końca jestem pewien powodów inwazji. Nie wiadomo, czy powodem masowych eksterminacji są jakieś złoża wartościowych surowców, znajdujące się na owej planecie, czy jest to po prostu radosna orgia zniszczenia. Niby w tle jednego z kadrów dymi jakaś fabryka, przemawiająca na rzecz pierwszej hipotezy, ale brakuje sceny mówiącej o tym wprost. Tak czy inaczej, poparte jakimiś mniej lub bardziej racjonalnymi przesłankami, działania ludzkich najeźdźców są po prostu złe.

Kreskę Kamila Boechttera umieściłbym gdzieś pomiędzy najbardziej turpistycznym Maciejem Pałką a stylem Jakuba Kiyuca. Ciosane grubymi konturami rysunki są komunikatywne – to plus. Minus – pozbawione są wszystkiego, co zmusza czytelnika do dłuższego zatrzymania się na danej stronie. Oprócz tego oprawa wizualna momentami jest mało czytelna. Fabuła graficznie poprowadzona jest poprawnie – tylko i aż. Jest płynnie i bez zgrzytów, ale trudno o zachwyt.

Biorąc do ręki album Harmacińskiego i Boechttera, byłem zaskoczony jego wysokim standardem edytorskim. Czasy ksero, kleju i domowego samizdatu już dawno minęły – satysfakcjonującej jakości druk, odpowiednio nasycona czerń, miły w dotyku papier. Hej, niektóre zeszytówki z Semika były wydane znacznie gorzej!

Autorzy "Bólu" zaczęli z wysokiego pułapu i właściwie udało im się z grubsza osiągnąć to, co chcieli – opowiedzieli całkiem zgrabną historyjkę science fiction. Schematyczną do bólu, nieprzełamaną żadnym oryginalnym akcentem, ale zawsze. I właściwie na tym muszą skończyć się pochwały – Harmaciński ma jakiś warsztat, umie rozplanować historię, ale na razie nie ma za wiele do powiedzenia. Konwencja s.f. może być metaforą – nie inaczej. Ludzi są źli i okrutni – naprawdę? Przed Boettcherem jeszcze sporo pracy, jeśli ze swoim stylem chce prowadzić narrację, a nie malować obrazy.

środa, 1 lutego 2012

#959 - Biały Orzeł #01

Reklamowana jako „pierwszy komiks o polskim superbohaterze” seria „Biały Orzeł” to kolejna polska próba zaadaptowania amerykańskiego modelu superherosa na rodzimym rynku. Bez parodystycznego ujęcia w stylu „Wilq”, robiona całkiem na poważnie.

Komiks autorstwa Macieja i Adama Kmiołków wspomaganych przez Darię Wiedermańską-Spalę napisany jest zgodnie z regułami superbohaterskiej konwencji. Mamy zatem pozytywnego bohatera, Aleksa Poniatowskiego, któremu przydarzył się wypadek i tylko eksperymentalna kuracja mogła uratować mu życie. Jest wątek straconego rodzica (zaginiony ojciec), nastoletniego side-kicka (komputerowy geniusz Hudini), nie braknie wreszcie arcyłotra z armią pomagierów, w dodatku stojącego na czele potężnej korporacji. Pomimo tych wszystkich boleśnie wytartych klisz, rzecz opowiedziana jest całkiem poprawnie, w dynamicznym tempie.

Nie jestem tylko przekonany, czy sposób, w jaki fabuła została poszatkowana i podzielona na trzy epizody (które składają się na premierową historię zatytułowaną "Pierwszy lot"), jest odpowiedni. Kmiołek, prowadząc dwie równoległe narracje (jedną jest origin Orła, a drugą – jego współczesne przygody), ciągnie kilka wątków, mnoży tajemnice, słowem – łapie kilka srok za ogon. Wolałbym, żeby postawił na jeden z nich i na nim się skupił. Zresztą rozwiązania zagadek z przeszłości, które mają pojawić się w kolejnych zeszytach, można się domyślić albo zostały one wyjaśnione na ostatniej stronie okładki, która… zdradza przyszłe (czy raczej przeszłe) wydarzenia. Wiemy, że Aleks przeżyje i dzięki surowicy stanie się bohaterem, wiemy, że będzie walczył ze swoim przyjacielem Wiktorem Rossem, wiemy, że jego ojciec zaginie w dziwnych okolicznościach – a to, jak przypuszczam, będzie tematem przyszłych odcinków.

Adam Kmiołek to zaginiony brat Jima Lee i Roba Liefelda, który po wielu latach odnalazł się gdzieś w Polsce, na początku drugiej dekady XXI wieku. Graficznie rzecz biorąc, Biały Orzeł to rzecz wyjęta żywcem z początku lat dziewięćdziesiątych, z całym dobrodziejstwem inwentarza. Wśród tych wszystkich kwadratowych szczęk, niepotrzebnych kieszeni (sprawdźcie kombinezony sługusów Wiktora) i niemożliwie anatomicznie zgrabnych kobiet zabrakło mi umiłowania szczegółów. Kmiołek, w przeciwieństwie choćby do Jima Lee z jego najlepszego okresu (przełom "X-Men" i "Wild C.A.T.S."), idzie bardziej w uproszczenie. Nieźle radzi sobie z opowiadaniem obrazem, choć mógłby nieco bardziej urozmaicić wybór kadrów, pograć perspektywą, zrobić coś nieoczywistego. Mógłby również popracować nad tłami.

Rysownikowi Białego Orła nie można odmówić niezłego warsztatu w kategorii amerykańskiego mainstreamu. Potrafi rysować stopy, a to już coś – taki Liefeld po wielu latach pracy w branży wciąż ma z nimi problemy. Wciąż jednak wiele pracy przed nim, jeśli chce doszlusować do poziomu prezentowanego przez średniej klasy wyrobników zza Oceanu. Inna sprawa, że dziś już nie robi się komiksów tak, jak narysowany jest "Biały Orzeł". I nie bez przyczyny. Życzliwie polecam Kmiołkowi podpatrzenie, jak z materią komiksową radzi sobie na przykład John Cassaday, choćby w dostępnym na polskim rynku "Astonishing X-Men".

Zwykle w przypadku serii zeszytowych trudno jest oceniać historię po pierwszym odcinku, który często stanowi jedynie mniej lub bardziej zamknięty fragment większej całości. Ale żeby sięgnąć po kolejne numery, ten pierwszy musi mieć w sobie coś, co sprawi, że sięgnę po następne. Coś, dzięki czemu z pewną dozą niecierpliwości będę oczekiwał na premierę kolejnego zeszytu. W Białym Orle nic takiego nie znalazłem. W naszych specyficznych rynkowych warunkach to jednak żaden zarzut – tak samo było w przypadku innych serii zeszytowych, takich jak "Konstrukt", "Henryk Kaydan" czy stylistycznie całkiem nieodległy "Kamień przeznaczenia". Wspólne dzieło tercetu Maciej Kmiołek, Adam Kmiołek, Daria Widermańska-Spala wykonane jest zgodnie z prawidłami gatunku i jeśli tylko będzie wydawane regularnie, to z pewnością znajdzie sobie grono stałych czytelników, spragnionych superhero.   

poniedziałek, 30 stycznia 2012

#958 - Trans-Atlantyk 173

Wśród amerykańskich zapowiedzi na rok 2012 w w kategorii "graphic novel" można znaleźć kilku tytułów, nad którymi pracują najważniejsi współcześni artyści komiksowy. W pierwszym rzędzie należy wspomnieć o nowej książce Alison Bechdel, która w pierwszym rzucie ukaże się w nakładzie 100 tysięcy egzemplarzy. "Are You My Mother?" zostanie wydany w oficynie Houghton Mifflin i będzie bezpośrednią kontynuacją "Fun Home". Jak sam tytuł wskazuje utwór będzie skupiał się na relacjach narratorki/głównej autorki/bohaterki ze swoją matką. W Pantheonie ukaże się nowy zbiór komiksów Chrisa Ware`a "Building Stories", zbierających jego krótsze prace z "ACME Novelty Library" i "New York Timesie". Jego premierę zaplanowano na jesień. Kolejny z gigantów amerykańskiego przemysłu Eddie Campbell pracuje nad opowieścią o ludziach i pieniądzach zatytułowanej "The Lovely Horrible Stuff" (pozycja znajduje się w grafiku Top Shelf). Oprócz premierowych rzeczy nie braknie również reprintów, a wśród nich znajdzie "Skippy" vol. 1 Percy`ego Crosby`ego (IDW), którego wśród swoich najważniejszych inspiracji wymienia ojciec "Fistaszków", fanów vintage super-hero ukontentuje nie tyle kolejny, ile nieznany komiks Jacka Kirby`ego "Spirit World" (DC). Do sprzedaży trafi również wznowienie komiksu Chestera Browna "Ed the Happy Clown". Jest w czym wybierać, a tyo tylko wierzchołek góry lodowej!

Oprócz tego, że IDW Publishing będzie kontynuowała przygody najnowszej generacji Transformerów na łamach dwóch on-goingów "More than Meets the Eye" i "Robots in Disguise", wydawnictwo na prośbę fanów pozwoli Simonowi Furmanowi dokończyć uchodzącą dziś za klasyczną serię "Transformers" wydawaną przez Marvela i przerwaną w 1991. Jeszcze w tym roku poznamy zakończenie sagi, która została przerwana 21 lat temu. Scenarzysta podejmie wątek dokładnie w tym miejscu, w którym mu przerwano - wraz z numerem #81 (zaplanowanym na czerwiec). Nieco wcześniej, bo w maju, podczas Free Comic Book Day ukaże się numer 80.5, a całość ma zamknąć się w 100 zeszytach. Furman przyznaje, że praca nad tym projektem jest zaskakująco ekscytująca - wreszcie poznamy co stało się po bitwie o Cybertron. Losy Ratcheta, Megatron, Shockwave`a, G.B. Blacrocka, Grimlocka, Bludgeona, Circuit Breaker i innych zostaną wreszcie ujawnione. Na pokładzie "Transfomers" znajdą się również rysownik Andrew Wildman i inker Stephen Baskerville.

W kinach możemy się już cieszyć "Dziewczyną z tatuażem", natomiast już wkrótce na rynku ukażą się komiksowe adaptacje powieści Stiega Larssona. Prawa do trylogii Millenium wykupiło DC Comics i jej komiksowa wersja zostanie opublikowana w imprincie Vertigo pod tytułem "Girl with the Dragon Tatoo". Fani będą musieli uzbroić się jednak w cierpliwość - powieść graficzna autorstwa Denise Miny ("A Sickness in the Family", "Hellblazer"), Leonardo Manco ("The Executor", "DMZ") i Andrew Muttiego z okładką Lee Bermejo ("Batman: Noel", "Joker") ukaże się dopiero w grudniu 2012 roku. Myślę, że Mina i Manco to solidne firmy, prezentujący odpowiedni poziom artystyczny aby podjąć pracę nad Larssonem, a jako że nie są wielkimi gwiazdami w branży, nie będą próbowali przyćmić swoją inwencją oryginału. Joakim Larsson, brat pisarza, zapewnia, że Stieg był wielkim fanem komiksu i z przyjemnością zobaczyłby, jak jego opowieści wyglądałyby w takiej formie. Premiery kolejnych dwóch książek - "The Girl Who Played With Fire" i "The Girl Who Kicked the Hornets' Nest" - zaplanowano odpowiednio na 2013 i 2014. Nazwiska ich autorów nie są jeszcze znane. 

Marvel dalej zamyka słabo sprzedające się komiksy. W kwietniu, wraz z numerem #17 swojego kresu dobiegnie seria "Generation Hope". Obecny scenarzysta komiksu James Asmus przyznaje, że tytuł sprzedaje się poniżej oczekiwań redaktorów, ale tak się dobrze składa, że uda się doprowadzić fabułę do zadowalającego końca. Koniec serii nie będzie jednak oznaczał końca losów zbawczyni mutantów Hope i jej pięciu Światełek. Los "GH" podzieli również "Moon Knight" Briana M. Bendisa i Alexa Maleeva, która zamiast on-goingiem stał się 12-częściową mini-serią. Finał ma być wybuchowy. Nieco wcześniej, bo jeszcze w październiku, Marvel ogłosił zamknięcie serii "Daken: Dark Wolverine", którego 20 numer okazał się tym ostatnim. Myślicie, że po tych czystkach i po zakończeniu "AvX" pojawią się jakieś nowe serie?

Kiedy DC Comics zapowiadało serię "I, Vampire" w ramach Nowej 52 wszyscy zgodnie osądzili, że Dan DiDio chce skapitalizować popularność wampiryzmu w pop-kulturze. Nikt  nie spodziewał się, że będzie z tego konceptu wyjdzie dobry komiks - a jednak. Szybko okazało się, że Joshua Hale Fialkov ma pomysł na opowieść o krwiopijcach i komiks, zbierając dobre recenzje za Oceanem, okazał się jedną z najbardziej interesujących tytułów 2011 roku. I już wkrótce wampiry zaczną się panoszyć po innych tytuły DCnU. Najpierw, w piątym numerze gościnny występ Batmana będzie dwuczęściowym prologiem do "The Rise of the Vampires" historii, która rozegra się na łamach "I, Vampire" i "Justice League Dark". Ten mini-crossover rozpocznie się w Gotham, pełnym trupów pozbawionych całkowicie krwi. Fialkov mówi, że będzie to moment, w którym wampiry w pełni zamanifestują swoją obecność w świecie zamieszkałym w większości przez ubranych w kolorowe kostiumy bohaterów. I o ile w przypadku Marvela podobna operacja wyszła dosyć pokracznie, DC wydaje się lepiej przygotowane na taki debiut. Cóż, bladolicy krwiopijcy to nie będzie pierwszyzna ani dla Mrocznego Rycerza, ani dla Johna Constantine`a.

niedziela, 29 stycznia 2012

#957 - Komix-Express 124

Dobry wieczór, Londynie. Pozwólcie, że najpierw przeproszę za opóźnienie Komix-Expressu. Jak większość z was lubię cieszyć się komfortem codziennej rutyny. Facebook, twitter, znajomi, komiks, sport, powtarzalność. Lubię je, jak każdy, dlatego K-E lubi się opóźniać. Wszak pojawia się, kiedy mamy w końcu wolne, w weekend. Kolejne pomysły różnych władz w Polsce (a nawet Święta Państwowe), obchodzimy w ostatnim czasie biorąc wolny dzień i wychodząc na kolejny pochód/demonstrację, lub śledząc je przez internet w pracy (to drugie częściej). Czasem protestujący używają pewnych artefaktów, których miejsca pochodzenia nie znają a czasem nie znają nawet ich znaczenia. Kiedy przedmiot wywodzi się z komiksu, lub co gorsza z komiksu Boga komiksu - Alana Moore`a, fani tej dziedziny sztuki nie są specjalnie faktem tym pocieszeni. Samą obecnością przedmiotu tak, ale brakiem znajomości nie. Prawda? Cieszymy się z faktu, że w rok po aferze Chopingate, komiks znowu jest w tv. Nie mówcie, że nie jarała Was obecność komiksu Kultury Gniewu w mediach, bo nie uwierzę. A teraz kiedy Polski rząd, porządnie wkurzył internautów, wszędzie widoczne są maski Guya Fawkesa - postaci historycznej i człowieka, który był inspiracją dla "V", głównej postaci pewnego komiksu i jego autora Alana Moore`a. Wielka szkoda, że Post nie zdążył wydać twardookładkowego "V jak Vendetta" pod koniec 2011 roku. Teraz miałby darmową reklamę we wszystkich mediach i świetną sprzedaż w księgarniach. Tymczasem same maski V idą jak świeże bułeczki. Ponieważ nie są tanie, sporo osób tworzy je własnoręcznie z papieru. Wszak jakość maski nie ma znaczenia, liczy się idea. Kuloodporna idea. Szkoda tylko, że demonstranci często nie są świadomi skąd pochodzi maska, jak chłopaczek na samym końcu wydania Wiadomości z 26. stycznia. Na szczęście właśnie Wiadomości wyjaśniają w tym samym wydaniu, pochodzenie maski. Oczywiście padają nazwiska Fawkes i Moore. Jeśli nadal nie wiecie kim był Guy Fawkes, jego postać przybliży Wam Natalie Portman. Czasem w niesmak komiksiarzom jest to, kto maskę V przywdziewa. Posłowie Ruchu Palikota nie są ludźmi, których chciałbym w masce Guya Fawkesa oglądać. (KC)
Groteskowy widok. Internauci "chyba" też nie chcą tego polityka w masce "V". A umowa została podpisana i wydaje się, że protesty niedługo ucichną, a cała sprawa niebawem odejdzie w zapomnienie.  

Na stronie Kultury Gniewu można już zamawiać najnowszy pakiet komiksów w atrakcyjnej cenie (-19%) i to z darmową wysyłką. Po patriotycznej trójce z października ("Czasem", "Diefenbach", "Osiedle Swoboda"), znowu cały pakiet zawiera trzy komiksy polskich autorów. Sporo przykładowych plansz jest do obejrzenia na issuu. A więc klikamy: po pierwsze "Bezdomne wampiry" Tadeusza Baranowskiego, po drugie "Yorgi" część 1 Jerzego Ozgi i Dariusza Rzontkowskiego i wreszcie debiutanckie "Bez końca" Pawła Garwola i Romana Lipczyńskiego. Jeśli jeszcze ktoś nie jest przekonany, to proszę zobaczyć jak prezentują się te albumy:

Warto jeszcze coś dorzucić do zamówienia, ponieważ zamawiając komiksy za co najmniej 150 zł, możemy otrzymać jeden z absolutnie ostatnich egzemplarzy "Chopin New Romantic" (lub "Tymczasem"). Torbę z bohaterami komiksu Śledzia, otrzymujemy już po przekroczeniu 130 zł. Zatem teraz czekamy na zapowiadaną przedsprzedaż komiksów ze stajni Timofa, "Lost Girls" i "Habibi".  (KC)

Plebiscyt Komiks Roku miał być zabawą i takową się okazał. Wyniki konkursu można nazwać właśnie "zabawnymi". Zwycięzcą okazał się komiks "Przypadki pana Muchy", który zebrał 367 głosów, choć jego nakład wynosił zaledwie 75 egzemplarzy. Czyli jeden egzemplarz musiało czytać średnio niemal 5 osób. Widać komiksiarze nie mają nic przeciwko temu, aby ich egzemplarz krążył po kumplach, miast leżeć w folijce na półce. Kolejne cztery pozycje, to komiksy z Centrali. Zabawne te wyniki, naprawdę zabawne. W pierwszej dziesiątce znalazło się miejsce dla dwóch komiksów z Kultury Gniewu, czyli "Pinokia" i "Czasem", a także dla antologii "Złote Pszczoły" (miejsce 10), serii "Pluto" wydawanej przez Hanami (9 pozycja) i "Keftu" (na 6) . Wróble ćwierkają, że niebawem "Pan Mucha" także wyląduje w katalogu KG. Nic dziwnego. W końcu to Komiks Roku! (KC)

W sieci pojawiło się specjalne wydanie magazynu "Kzet", w całości poświęcone komiksowemu roku 2011. Redaktorzy najstarszego chyba sieciowego periodyku poświęconego sztuce komiksowej spoglądają na wydarzenia minionych 365 dni zarówno na naszym poletku, jak i na rynkach zagranicznych. O amerykańskich przebojach, w oparciu o wyniki sprzedaży sieci Diamonda pisze Maciej Kosuń, największe hity rynku japońskiego omawia Konrad Dębowski, a o tym co najlepiej sprzedawało się we francuskich księgarniach donosi Arek Królak. Na tle wybranych przez kazetowców najlepszych komiksów AD 2011 wyniki plebiscytu Komiks Roku prezentują się bardzo ciekawie... (KO)

Tylko do 15 marca 2012 roku można zgłaszać komiksowe projekty na Ligatura Pitching 2012. Te, które zostaną zakwalifikowane, będzie można oglądać podczas 3 Międzynarodowego Festiwalu Kultury Komiksowej "Ligatura", który odbędzie się w jak zwykle Poznaniu, w dniach 19-22.04.2012. W przyszłym roku w jury pitchingów zasiadać będą Niemiec Christian Maiwald z Reproduktu, Czech Tomas Prokupek z Analphabet Books, David Schilter z łotewskiego "KUŚ!" i Belg Ria Schulpen z wydawnictwa Bries. Na czym polega idea pitchingów? To po prostu seria spotkań wybranych wśród zgłoszeń artystów z międzynarodową komisją, która będzie oceniać projekty ich utworów komiksowych. Celem spotkań jest promocja najciekawszych artystów i publikacja najlepszej pracy/prac. Spotkania maja formę krótkich 5 minutowych prezentacji pomysłu na album, serię, lub krótszą formę komiksową. Prezentacja może mieć charakter multimedialny, może być przedstawieniem szkiców bądź gotowych plansz i scenariusza. Wśród nadesłanych zgłoszeń zostanie wybranych maksymalnie 18 artystów. (KO)

W zeszłym tygodniu swoją cichą premierę miały dwa, nowe polskie komiksy. Przy wsparciu Instytutu Biologii Ssaków Polskiej Akademii Nauk ukazał się album "Ryjówka Przeznaczenia" autorstwa Tomasza Samojlika. To kolejna tego typu publikacja po "Ostatnim Żubrze" i "Żubrze Żorżu". Tym razem o zwyczajach ryjówek, niezwykłej rodziny ssaków, Samojlik opowiada w konwencji fantasy. Za komiks liczący 112 stron trzeba zapłacić 25 złotych. Podobnych edukacyjnych celów nie stawia sobie Sławomir Lewandowski w kolejnym wydanym nakładem własnych sił albumie pod tytułem "Problem 2". Pozycję można nabyć bezpośrednio u jego autora za pośrednictwem Allegro - razem z przesyłką to zaledwie 13 złotych za 28 stron dalszych perypetii z pewnym niesfornym dinozaurem.  (KO)
  
Z niekłamaną przyjemnością informujemy, że swoją premierę miała debiutancka książka naszego redakcyjnego kolegi, Macieja Gierszewskiego. Nakładem wydawnictwa Ważka ukazało się "Moje życie z Dżejmsem" - zbiór prawie stu krótkich i bardzo krótkich opowiadań, w których autor opisuje codzienne i niecodzienne przygody, na jakie jest narażony każdy właściciel miauczącego pupila, w którym człowiek odgrywa jedynie poślednią rolę. Dopełnieniem tekstu są ilustracje narysowane przez Kirę Pietrek oraz Macieja Czapiewskiego, a dodatkowym smaczkiem są premierowe wiersze Marty Podgórnik, Krzysztofa Gryki oraz Tomasza Majerana. Książkę w cenie promocyjnej, można kupić w sklepie internetowym wydawcy.  (KO)

Kilka informacji na koniec. W piątkowym Tygodniku Kulturalnym, goście raczej skrytykowali najnowszą odsłonę "Ligi Niezwykłych Dżentelmenów" i mocno chwalili "Logikomiks". Nawet Jacek Wakar, gość który zawsze ma nietęgą miną, kiedy rozmawiają o komiksie (za co m.in. nigdy go nie lubiłem), pochwalił greckie arcydzieło. Zebrani w studio też zauważyli, że w końcu Wakar przekonał się do komiksu i wręcz wyśmiali jego poprzednie zdanie o tej dziedzinie sztuki. Musicie to zobaczyć sami. Tymczasem na blogu Karola Kalinowskiego sporo się dzieje. Rozmaici twórcy rysują postaci z komiksów KRLa. Na portalu Paradoks pojawił się już jakiś czas temu wywiad z Grzegorzem Rosińskim. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że przeprowadzający wywiad Michał Chudoliński naciskał na popularnego Grzesia, zadając pytania w stylu "Czyżby dla Pana „Thorgal" był tylko czystym biznesem?". Ponadto dowiemy się z niego, w jakim kierunku będzie zmierzał kolejny komiks rysowany przez Rosińskiego oraz jego stosunek do bardziej przyziemnych spraw, m.in. stosunku do krytyki oraz poglądu na sztukę. Prawda, że fajny wywiad? To nie koniec męczenia Thorgala. W najnowszym Literadarze Maciej Reputakowski krytykuje Raissę.

Na dziś to już tyle. Czas powrócić do komfortu codziennej rutyny. Do zobaczenie za tydzień!
  (KC)  

piątek, 27 stycznia 2012

#956 - 4000 znaków... Krakowski Festiwal Komiksu, akt pierwszy

Pierwszy Krakowski Festiwal Komiksu był i odbył  się. Kropka. Żadnych docinków na fejsie nie odnotowano. Zabrakło blogowych przepychanek z anonimami, fanowskich fotorelacji na serwisach, wszędobylskiego w komiksowie krytykanctwa. Choć  od imprezy minął już dobry miesiąc, to w komiksowych mediach i okolicach panuje cisza, jak makiem zasiał.  

Troszkę mnie to zdziwiło, bo w wielu miejscach Małopolskie Studio Komiksu mocno wystawiło się na krytykę i szukający dziury w całym mieliby niezłe używanie. Ja czuje się zobowiązany napisać kilka słów, bo w festiwalowy weekend stawiłem się w bibliotece na Rajskiej, żądny komiksowych atrakcji. Poza tym warto poświęcić kilka akapitów Michałowi Jankowskiemu i wszystkim, którzy w organizację KaFKi włożyli niemało przecież wysiłku.  

Przede wszystkim szumne określanie raczkującej, lokalnej imprezki Festiwalem to semantyczne nadużycie i nie widzę tu żadnej potrzeby wydłużania sobie siuraka. Wiem, że krakowskie powietrze robi dobrze na ego, ale znajmy proporcję – festiwal to mamy póki co w Łodzi, a grodowi Kraka daleko jeszcze do Poznania, Warszawy czy Gdańsku. Dobrze, że mamy jakieś podstawy – cieszy, że władze biblioteki łaskawym okiem spoglądają na komiksową inicjatywę i zapewniają odpowiednie warunki do integrowania i działania krakowskiego towarzystwa komiksowego. Ale KaFce daleko jeszcze do miana festiwalu, ponieważ na imprezie nie było niczego, co mogłoby przyciągnąć publiczność większą, niż taka, która niejako z fanowskiego obowiązku stawia się karnie na każdym tego typu evencie. Przy okazji opolskiej „Operacji komiks” pojawiły się opinie, że nawet dla kilku osób warto organizować komiksowe atrakcje. Nie mogę się z tym zgodzić – robienie konwentów to nie sztuka dla sztuki. Szczególnie w czasach, kiedy organizatorzy lokalnych spotkań stają na głowie i wpadają na naprawdę oryginalne pomysły (multimedialny Komiksofon we Wrocławiu, przesłuchania podejrzanych o zabójstwa polskiego komiksu w Katowicach), aby przyciągnąć jak największą publiczność. Duże festiwale przyciągają duże audytorium dużymi nazwiskami, więc podejście „hej, zróbmy sobie konwent!” niezbyt mnie przekonuje. 

Jeśli Michał  Jankowski chciał sprawdzić czy wystawą zakurzonych prac Dagmary Matuszek, spotkaniem z Rafałem Szłapą, Łukaszem Okólskim czy Wojciechem Birkiem w roli main eventu przyciągnie na Rajską tłumy, to już powinien wiedzieć, że to niemożliwe. Rozumiem, że impreza była dopinana na kilka dni przed jej rozpoczęciem, ale mnie, jako hipotetycznego uczestnika, niewiele to obchodzi. Chcę fajnych, pomysłowych spotkań, prowadzących potrafiących wyciskać ostatnie soki z zaproszonych gości, giełdy z atrakcyjnymi cenami (akurat pod tym względem nie można było narzekać, bo Fankomiks naprawdę miał solidną ofertę) i wystaw nie będących zbiorem przypadkowo zebranych plansz. Z ciekawości poszedłem na Birka, ale spotkanie zostało brutalnie zarżnięte przez prowadzącego, który pozwolił rozwodzić się tłumaczowi „Thorgala” nad meandrami przygotowań metodologii do definiowania pojęcia „komiks” (z kolorowymi tabelkami i pełną bibliografią – serio, serio!) w swojej pracy doktorskiej. Birek potrafi ciekawie opowiadać o komiksie, a akademickie podejście nie musi być nudne, ale mielenie w nieskończoność istoty komiksowości jest zwyczajnie nudne. Do cholery, trzeba było zaprosić story-artowców z „Ha!artu” i na pewno byłoby ciekawiej! Żałuję również, że zamiast cmokać na „Corto” nikomu nie chciało się przycisnąć Andrzeja Rabendy i pociągnąć Post za język w kilku kwestiach.
To oczywiście tylko moje subiektywne wrażenia, ale jeśli mierzyć sukces imprezy ilością rozplotkowanych osób na papierosku, a więc jednym z najważniejszych konwentowych wskaźników, to KaFKa wypada bardzo blado. W bibliotece nie było ruchu, panowała wręcz grobowa atmosfera, wszyscy sennie snuli się po giełdzie/wystawie/sali konferencyjnej jakoś tak bez przekonania. I to jest mój największy zarzut wobec festiwalu – brakowało w nim komiksowej zajawki, energii, którą w tych ciężkich czasach ładuje się akumulatory będąc w Łodzi czy Warszawie. 

Rozumiem, że pierwsza edycja Krakowskiego Festiwalu Komiksowego była przetarciem przed kolejnymi, niezbędnym, aby zebrać doświadczenia, które w niedalekiej przyszłości mają procentować, ale MSK w tym roku po prostu za bardzo się pośpieszyło. Miałem takie niemiłe uczucie, że zrobiono tę imprezę tylko po to, żeby odhaczyć kolejny zrealizowany projekt. To zarzut, który zresztą tyczy się większości działań Studia. Oprócz tego, że siłami wydawców i darczyńców potrafiła przygotować dość zasobny księgozbiór, niewiele potrafi zaproponować komiksowemu czytelnikowi z Krakowa. Z chęcią odszczekam te słowa za rok, kiedy pojawię się na drugim Komiksowym Krakowie, zwabiony naprawdę ciekawymi punktami programu, interesującymi gośćmi i pomysłowymi wystawami. I oby tak właśnie się stało.