„Armada” należy do jednego z najpopularniejszych cyklów science-fiction wydawanych na polskim rynku. Najlepszym dowodem jej niesłabnącego powodzenia wśród czytelników, jest regularne wznawianie pierwszych tomów serii Jean David Morvana i Philippe`a Bucheta, obok regularnego publikowania bieżących odcinków. Do tej pory taki zaszczyt spotyka tylko absolutnych klasyków, jak „Thorgal”, a na przykład taki „Sandman”, niekwestionowany przebój, doczekał się reedycji dopiero po wydaniu ostatniego tomu. Czy w przypadku space-opery autorstwa tandemu Morvan-Buchet popularność przekłada się na jakość?
Niestety, po lekturze jedenastego albumu nie mogę odpowiedzieć twierdząco na to pytanie. Najnowsza „Armada” utrzymuje poziom ostatnich, nieco słabszych tomów. Na łamach „Niestałego świata” scenarzysta Jean-David Moran otwiera nowy rozdział w życiu głównej bohaterki komiksu. Za niewykonanie rozkazów Rady Armady zadziorna Navis utraciła swój status agentki, straciła pracę i znalazła się na bruku. Jak się okaże nie na długo, bowiem jej unikalne zdolności zostaną docenione przez mecenasa Ehmte-Ciss-Rona. Ostatnia przedstawicielka ludzkiej rasy znowu stanie się śmiercionośną bronią w czyichś rękach, tym razem prywatnych. Skuszona możliwością spotkania się ze swoim starym przyjacielem, prolsem Bobo, uda się na pierwszą misję, na planetę Ribehn, słynącą z eksploatacji niezwykle cennego surowca. Jak to zwykle w takich przypadkach bywa, nic nie pójdzie tak, jak zaplanowano…
Zgodnie z niepisaną tradycją każdy kolejny album „Armady” nawiązuje do jakiejś popularnej estetyki bądź konwencji. Był już steampunk, fantasy, wariację a temat „Terminatora” i „Obcego”, a tym razem padło na samurajską Japonię. Morvan przesadził jednak z inspiracjami, bowiem fabuła, jako żywo przypomina tą z „Ostatniego Samuraja”. W tragiczny konflikt między szlachetną, ale odchodzącą w przeszłość tradycją a nieubłaganą, ale niedoskonałą modernizację zostaną wplątani przypadkowo Navis i Bobo, zmuszeni do dokonania dramatycznych wyborów. Może i brzmi to nieźle, ale narracji brakuje jednak lekkości, cała historia jest przeładowana dialogami i pozbawiona dramatyzmu swojego „oryginału”. Momentami pretensjonalna, momentami zbytnio uproszczona.
Być może „Niestały świat” dlatego jest tak przegadany, aby czytelnik mógł dłużej zatrzymywać swój wzrok na znakomitych kadrach autorstwa Phillipe`a Bucheta? W porównaniu z wahaniami formy scenarzysty, rysownik ciągle trzyma naprawdę wysoki poziom, do którego przyzwyczaił nas już w poprzednich tomach. Już wielkie wrażenie robi jego warsztat, a wręcz dech zapiera odwzorowanie świata przedstawionego. W każdym najmniejszym detalu, od stołowej zastawy, przez pismo i stroje, architekturę i technologię Ribehn został odwzorowany pracochłonnie, oryginalnie, i z pomysłem.
Jedenasty tom „Armady” jest komiksem słabym, co jest o tyle gorsze, że otwierający drugą dziesiątkę „Niestały świat” miał być przełomem dla Navis. Chcąc nie chcąc, miłośnicy skądinąd sympatycznej ex-agentki z tym albumem zapoznają się niejako z rozpędu. Inni powinni omijać go szerokim łukiem i pozostać przy najlepszych momentach, jakie miała ta seria. W oczekiwaniu na kolejny odcinek pewnie poznamy odpowiedz na inne pytanie – czy „Armada” skończyła się po „Strefie Nadzoru”?
Niestety, po lekturze jedenastego albumu nie mogę odpowiedzieć twierdząco na to pytanie. Najnowsza „Armada” utrzymuje poziom ostatnich, nieco słabszych tomów. Na łamach „Niestałego świata” scenarzysta Jean-David Moran otwiera nowy rozdział w życiu głównej bohaterki komiksu. Za niewykonanie rozkazów Rady Armady zadziorna Navis utraciła swój status agentki, straciła pracę i znalazła się na bruku. Jak się okaże nie na długo, bowiem jej unikalne zdolności zostaną docenione przez mecenasa Ehmte-Ciss-Rona. Ostatnia przedstawicielka ludzkiej rasy znowu stanie się śmiercionośną bronią w czyichś rękach, tym razem prywatnych. Skuszona możliwością spotkania się ze swoim starym przyjacielem, prolsem Bobo, uda się na pierwszą misję, na planetę Ribehn, słynącą z eksploatacji niezwykle cennego surowca. Jak to zwykle w takich przypadkach bywa, nic nie pójdzie tak, jak zaplanowano…
Zgodnie z niepisaną tradycją każdy kolejny album „Armady” nawiązuje do jakiejś popularnej estetyki bądź konwencji. Był już steampunk, fantasy, wariację a temat „Terminatora” i „Obcego”, a tym razem padło na samurajską Japonię. Morvan przesadził jednak z inspiracjami, bowiem fabuła, jako żywo przypomina tą z „Ostatniego Samuraja”. W tragiczny konflikt między szlachetną, ale odchodzącą w przeszłość tradycją a nieubłaganą, ale niedoskonałą modernizację zostaną wplątani przypadkowo Navis i Bobo, zmuszeni do dokonania dramatycznych wyborów. Może i brzmi to nieźle, ale narracji brakuje jednak lekkości, cała historia jest przeładowana dialogami i pozbawiona dramatyzmu swojego „oryginału”. Momentami pretensjonalna, momentami zbytnio uproszczona.
Być może „Niestały świat” dlatego jest tak przegadany, aby czytelnik mógł dłużej zatrzymywać swój wzrok na znakomitych kadrach autorstwa Phillipe`a Bucheta? W porównaniu z wahaniami formy scenarzysty, rysownik ciągle trzyma naprawdę wysoki poziom, do którego przyzwyczaił nas już w poprzednich tomach. Już wielkie wrażenie robi jego warsztat, a wręcz dech zapiera odwzorowanie świata przedstawionego. W każdym najmniejszym detalu, od stołowej zastawy, przez pismo i stroje, architekturę i technologię Ribehn został odwzorowany pracochłonnie, oryginalnie, i z pomysłem.
Jedenasty tom „Armady” jest komiksem słabym, co jest o tyle gorsze, że otwierający drugą dziesiątkę „Niestały świat” miał być przełomem dla Navis. Chcąc nie chcąc, miłośnicy skądinąd sympatycznej ex-agentki z tym albumem zapoznają się niejako z rozpędu. Inni powinni omijać go szerokim łukiem i pozostać przy najlepszych momentach, jakie miała ta seria. W oczekiwaniu na kolejny odcinek pewnie poznamy odpowiedz na inne pytanie – czy „Armada” skończyła się po „Strefie Nadzoru”?
6 komentarzy:
widzę że bardzo podobnie odebraliśmy ten album i zwrócilismy uwage na te same usterki. Strasznie rozczarowujący ten "Niestały świat" czyż nie?
Widzę tylko, że nie kwapiłeś się do pochwalenia pracy Bucheta, która jest znakomita w każdym albumie. A Morvan strasznie przegadał ten album.
bo mnie aż tak nie zachwycają te rysunki, sa ok ale jak dla minie bez rewelacji
Swoją drogą bardzo szybko wrzuciłeś tą reckę Armady - bo w czwartek, a pakiet Egmontu wyszedł chyba dwa dni wcześniej. Rispekt!
Armada skończyła się na Kill'em all
uroki pracy w księgarni:)
Prześlij komentarz