Po "Amerykańskim Wampirze" spodziewałem się bardzo wiele. Debiutująca w marcu 2010 roku seria szybko zdobyła sobie uznanie czytelników, którzy swoimi portfelami wynieśli ją na listę bestsellerów "New York Timesa" (choć przypuszczam, że nazwisko pewnego autora poczytnych powieści grozy na okładce miało na to jakiś wpływ). Cieszący się przychylnością krytyków tytuł niemal od początku zbierał dobre noty i opinie, czego ukoronowaniem były nominacje do prestiżowych nagród Eisnera i Harvey`a. I nawet Egmont, narzekający na trudne dla komiksu czasy ustami Tomasza Kołodziejczaka, wzbraniający się przed publikowaniem nowych pozycji, postanowił dać szansę świeżej serii, która dobiła ledwie do 15. zeszytu.
Zarówno na poziomie autorskich deklaracji, jak i samej treści, autorzy "American Vampire" biją ile sił w rozpowszechniony w kulturze masowej wizerunek wampira ugrzecznionego, z fryzurą spod ręki stylisty-homoseksualisty, ubranego według najnowszych modowych trendów. Wraz z powieściami Anny Rice mit budzącego grozę monstrum został zastąpiony przez postać zmęczonego swoją nieśmiertelnością wrażliwca, elegancika głęboko przeżywającego swoje egzystencjalne położenie, a wkrótce potem, za sprawą między innymi Stephanie Meyer stał się parodią samego siebie. Nastały czasy wegetariańskich wampirów uwodzących nastoletnie podlotki z liceum, będących chodzącą pochwałą seksualnej wstrzemięźliwości. Klasyczny, zapomniany krwiopijca w guście Nosferatu odradza się w postaci Skinnera Sweeta, głównego bohatera "Amerykańskiego Wampira". Dzikiego, nieprzewidywalnego potwora, którego nic nie jest w stanie powstrzymać. Budzącego grozę nie tylko wśród innych ludzi, ale także wśród swoich pobratymców.
W pierwszym tomie serii scenarzyści Scott Snyder i Stephen King przygotowali ekspozycję konfliktu dwóch wampirycznych ras. Urodzony na amerykańskiej ziemi Sweet reprezentuje kolejny szczebel w ewolucji pijących krew istot. Odporny na działanie promieni słonecznych, lepiej przystosowany do mordowania, ma gdzieś zwyczaje starodawnych europejskich rodów. Pierwszy akt konfliktu poznajemy z dwóch perspektyw. King opowiada o narodzinach Sweeta na przełomie XIX i XX wieku, a Snyder opisuje losy Pearl Jones, pracującej na trzy etaty dziewczynie z prowincji w przededniu Wielkiego Kryzysu w Ameryce. Snyder i King nie ograniczają się tylko do horroru, zmieniając konwencję i dekoracje, jak w kalejdoskopie. Pojawia się zatem estetyka westernowa, widać wyraźne wpływy kryminału w stylu noir, a nawet elementy humorystyczne. Sama historia, choć rozbita na dwa wątki, rozgrywająca się na dwóch płaszczyznach czasowych, tworzy jedną, zazębiającą się wspólnie całość, co podkreślone zostało ręką Rafeala Albequerque`go, autora oprawa graficznej.
Młody brazylijski artysta spisał się świetnie. Myślałem, że ze swoim kreślonym grubą krechą, na wskroś nowoczesny stylem, mocno zakorzenionym w cartoonowej tradycji, nie będzie pasował do mrocznej i brutalnej opowieści o wampirach. Myliłem się. Wizualnie komiks wygląda świetnie – tryska energią, jest efektowny, ale nie efekciarski i po prostu cieszy oko.
W komiksie równie bezwzględnym, jak wampiry, jest rodzący się na preriach Dzikiego Zachodu kapitalizm (wątek Kinga) i raczkujący przemysł rozrywkowy, karmiący się marzeniami naiwnych dziewczyn, marzących o karierze na wielkim ekranie (wątek Snydera). Amerykańska historia, przemiany społeczno-obyczajowe nie stanowią jedynie ładnego tła dla fabuły, są jej integralną częścią, podobnie jak w przypadku "Kaznodziei" Gartha Ennisa. Co więcej, bardzo wyraźnie zarysowany jest konflikt "starej" Europy z Nowym Światem. Wampiryczny antagonizm można odczytywać, jako metaforę starcia dwóch cywilizacji. Sweet to pełen energii zakapior zdobywający sobie coraz większe wpływy za pomocą brutalnej siły, zupełnie nie przejmujący się konwenansami przychodzącymi zza Oceanu. Czyste wcielenie amerykańskości, buty, arogancji i dezynwoltury. Natomiast przedstawiciele starej rasy są wierni starym obyczajom. Nie mogą pogodzić się, że stare czasy się zmieniły, a oni sami do nich przestają pasować.
Trudno jest mi coś konkretnego zarzucić "Amerykańskiemu wampirowi", ale nie potrafię się do niego przekonać, nie umiem się nim zachwycić. Snyder, przynajmniej na razie, pod względem warsztatu w niczym Kingowi nie ustępuje, choć po prawdzie obaj w swoich opowieściach nie wychodzą poza dość prosty schemat. Od koronowanego króla horroru i jednego z (podobno) jeden z najzdolniejszych komiksiarzy młodego pokolenia spodziewam się jednak czegoś więcej, niż tylko poprawnie napisanej historii.
Mimo wszystko czuję się zachęcona do lektury:)
OdpowiedzUsuńJak dla mnie jest to świetna rzecz, czytało mi się kapitalnie. Bardzo fajny, pulpowy tytuł.
OdpowiedzUsuńnie, to nie jest zły komiks, tylko szkoda, że znów wampiry :/
OdpowiedzUsuń100% racji redaktorze Oleksak!
OdpowiedzUsuńMagdo, bo nie chciałem zniechęcać do porządnej, komiksowej roboty. Na przykład Gonzowi się spodobało, a chłopaka ostatnio trudno było zadowolić.
OdpowiedzUsuńAle ja mam straszny problem ostatnio z komiksami Vertigo. Tak samo chyba jak redaktor Szcześniak, który widzi, że przez ostatnie kilka lat ten imprint mocno się zmienił, stając się bardziej takim komiksowym HBO.
Trafne. Takie tam czytadło, ale ponieważ to seria, warto zobaczyć jak się rozwinie.
OdpowiedzUsuńZ obecnego Vertigo to chyba (obok Scalped) najlepsza seria. The Unwritten czy Sweet Tooth nie wybiły się znacznie ponad przeciętność. Dlatego też zgadzam się z Kubą - Vertigo się zmieniło. Nie dość, że nieco ograniczyło liczbę wydawanych tytułów, to jeszcze nie mają one nawet ułamka magii, którą posiadały komiksy tego wydawcy jeszcze kilka lat temu.
OdpowiedzUsuńDobrze jednak, że jest AV