"Batman Forever" był udaną próbą odświeżenia wizerunku Człowieka Nietoperza. Film został drugim najbardziej kasowym filmem roku, zarabiając przeszło 100 milionów dolarów więcej niż „Powrót Batmana”. Producenci mieli powody do zadowolenia – Schumacher wywiązał się z powierzonego mu zadania i uczynił Batmana gwiazdą kina akcji, na przekór wizerunkowi odmieńca z filmów Burtona. Mroczny Rycerz stał się idolem nastolatków na całym świecie. Schumacher nie cieszył się jednak długo sympatią studia. Jego zasługi szybko przyćmiła widowiskowa klapa "Batman i Robin", który jednogłośnie okrzyknięto jednym z najgorszych filmów w historii. Publiczność nie zostawiła na reżyserze suchej nitki. Film spotkał się z miażdżącą krytyką i poniósł sromotną porażkę w box office'ie. Efekt: złamane kariery i koniec z kinowymi przygodami Batmana na długie lata.
Przypadek "Batman i Robin" pod wieloma względami przypomina "Powrót Batmana". Na pierwszy rzut oka różni je praktycznie wszystko, ale jedno mają wspólne – oba odniosły porażkę. "Powrót Batman" był bardziej gotycki i mroczny niż poprzednik i to nie spodobało się publiczności; "Batman Forever" był campowy, "Batman i Robin" jest campowy do kwadratu, czym zraził do siebie widzów. Pierwszy okazał się zbyt wykoncypowany dla ówczesnej widowni, drugi zbyt naiwny, by nie powiedzieć - głupi. Jak się więc okazuje publiczność nie lubi przesady ani w jedną, ani w drugą stronę.
W "Batman Forever" Bruce Wayne zostaje postawiony przed wyborem między normalnym życiem, a walką z przestępczością. Najpierw porzuca misję ratowania mieszkańców Gotham. Prędko jednak zostaje zmuszony, by jeszcze raz przywdziać kostium Batmana. Jak się okaże opłaci mu się to z nawiązką. W finale filmu, gdy bohater staje przed Riddlerem po raz pierwszy bowiem jest Batmanem i Wayne'em jednocześnie. Nie musi więcej wybierać. Osiągnął wreszcie upragnioną równowagę i pozbył się dręczącego go poczucia winy. Paradoksalnie, wyzwolony Wayne jest jednak mniej atrakcyjny dla widza niż jego skonfliktowane wcielenie - jest, ale tak jakby go nie było. Schumacher nie zauważył przemiany swojego bohatera i pozwolił, aby Wayne w "Batman i Robin" zmienił się we własną karykaturę.
Wayne u Schumachera jest nieznośny i trudno go znieść, zupełnie jak nastolatka, który wchodzi w ostatni etap okresu dojrzewania. Gdzie podział się ten cichy introweryk z filmów Burtona? Jego miejsce zajął wszystko wiedzący gwiazdor, dzieciak, który zgrywa dorosłego. W "Batmanie" Wayne nie zwracał niczyjej uwagi, nawet goście na jego przyjęciu nie wiedzieli jak wygląda. "Batman Forever" uczynił z niego gwiazdę, rozpoznawalną przez każdego, ale bohater boleśnie odczuł konsekwencje sławy. Chorobliwe uwielbienie Nygmy i obsesja Two Face sprowadziło na niego nie lada kłopoty. Mimo to Wayne polubił światła fleszy i poklask tłumu. Każde jego wystąpienie śledzi teraz stado dziennikarzy i fotoreporterów. O ile jednak w "Batman Forever" bohater trafiał na okładki "Time'a" i "Neesweeka", tak w "Batman i Robin" interesują się nim głównie brukowce - podstarzała dziennikarka rubryki towarzyskiej nie odstępuje bohatera na krok. Zmieniły się media, zmienili się czytelnicy, którzy chcą wiedzieć wszystko o ulubionych gwiazdach - co jedzą, z kim sypiają itp. itp. Edward Nygma, choć szalony, otaczał swojego idola uwielbieniem i nigdy nie zniżyłby się do takiego poziomu.
Wielokrotnie krytykowano wybór George'a Clooney' na głównego bohatera, ale doskonale pasował do roli zakochanego w sobie narcyza, którym de facto był Wayne w "Batman i Robin". Patrząc na niego, można odnieść wrażenie, że nic nie jest w stanie wyprowadzić go z równowagi, jego spokój ducha i samouwielbienie przybiera wręcz karykaturalne rozmiary. Jego Wayne nie musi konfrontować się z samym sobą, nie toczy wewnętrznej walki. W swoim zadufaniu wierzy, że taki jaki jest, będzie już zawsze i to wyróżnia go spośród innych ludzi, którzy wciąż nie mogą się odnaleźć.
W "Batman: Rok Pierwszy" Franka Millera bohater, aby nie budzić podejrzeń, tworzy sobie wizerunek rozkapryszonego bon vivanta i znudzonego arystokraty. W "Batman i Robin" jest nim: nie ma już przed sobą żadnego celu – zrobił wszystko, co można było zrobić, osiągnął więcej niż ktokolwiek. Gotham nie jest już dla niego wyzwaniem. Nic go z nim nie łączy. Nocne eskapady nie mają już tego samego uroku, co wcześniej; to rutyna, żmudny obowiązek, który nie niesie ze sobą nawet najmniejszej przyjemności.
Schumacher zamknął Wayne`a w krainie wiecznego dzieciństwa – popkulturowej Nibylandii. Gotham City z "Batman i Robin" nie potrzebuje obrońcy. To ono służy Wayne'owi/Batmanowi, dostarczając mu rozrywki w postaci licznych rzezimieszków i barwnych złoczyńców. Bohater stał się zakładnikiem baudrillowskiej symulakry, wiecznym gościem upiornego Disneylandu. Wayne jest dzieckiem uwięzionym w ciele dorosłego.
Schumacher po premierze filmu tłumaczył, że jego intencje były jak najlepsze, chciał bowiem nakręcić film, z którego widzowie wyjdą zadowoleni - "Batman i Robin" miał rozbawić widza, dostarczyć mu rozrywki. Może więc jesteśmy dla Schumachera zbyt surowi? Może dopiero za kilkanaście lat będziemy w stanie docenić jego dzieło, tak jak ma to miejsce z "Batman: The Movie"? Obawiam się jednak, że nic mu już nie pomoże. O ile bowiem film Leslie'ego Martinsona jest bezpretensjonalny i czarujący to "Batman i Robin" jest jego przeciwieństwem. Film Schumachera wyraża bowiem to, co najgorsze w latach dziewięćdziesiątych – ogłupiający pęd za pieniędzmi i brak szacunku dla widza.
Można pomstować na Schumachera za to, co zrobił Mrocznemu Rycerzowi, ale na szczęście nie ma to już większego znaczenia. Owszem, na kolejny film z Batmanem trzeba było czekać aż osiem lat. To całkiem sporo i nic dziwnego, że niektórzy tracili już nadzieję na powrót Człowieka Nietoperza. Ale czy znajdzie się ktokolwiek, kto dziś powie, że nie było warto? To trochę jak z okresem dojrzewania. Robiło się wtedy głupie rzeczy, których często się żałuje, ale nie mogło być inaczej. Trzeba było to przeżyć.
Ciekawe czy recenzent podejmie się opisania również niezrealizowanego filmu "Batman Trimphant". Wbrew pozorom film zapowiadał się nieźle.
OdpowiedzUsuńNiestety, Łukasz nie ma tego w planach. Skupiamy się raczej na tych filmach, które powstały.
OdpowiedzUsuńCiekawie rozwinąłeś wątek Wayne'a, ale ani przez chwilę w czasie seansu nie przyszło mi do głowy, żeby nad tym rozmyślać. Byłem w szoku patrząc na to, na co patrzę. Wszystko w tym filmie wydaje się tandetne począwszy od aktorstwa, efektów, a na przeciwnikach Batmana (a także pomocnikach) czy scenografii skończywszy.
OdpowiedzUsuń