sobota, 24 czerwca 2017

#2330 - Batman. Detective Comics #7: Anarky

Mam wrażenie, że ze wszystkich komiksów z udziałem Mrocznego Rycerza, jakie obecnie ukazują się w Polsce cykl Detective Comics" wypada najmniej interesująco, a miejscami wręcz blado. Tak przynajmniej było do szóstej odsłony, która nosiła podtytuł "Ikar". Niewiele się zmieniło, gdy produkcyjną pałeczkę przejęli Brian Buccellato i Francis Manapul, którzy tak znakomicie sprawdzili się przy kreacji nowego Flasha. Żadnych interesujących treści, miałka fabuła – nudy! Tak było do tej pory, bo tom "Anarky" to już zupełnie inna para kaloszy.



Całość rozpoczyna się krótką, dwuzeszytową fabułą, która nosi tytuł "Terminal". Opowieść rozgrywa się lotnisku w Gotham, gdzie właśnie wylądował samolot z martwymi pasażerami ma pokładzie. Wygląda na to, że nikt nie przeżył. Ciała podróżnych są w stanie zaawansowanego rozkładu, jakby nie lecieli z Europy, a przez dziesięciolecia krążyli wokół Ziemi. Akurat na lotnisku przebywa sam Bruce Wayne, który chcąc nie chcąc musi zająć się rozwiązaniem okrutnej zagadki. I z pewnego powodu ma mało czasu...

Dalej mamy tytułową opowieść, gdzie pojawia się zamaskowany mężczyzna, który sieje zamęt w całym Gotham. Swoją przestępczą działalność rozpoczyna od wykasowaniu z baz danych wszelkich informacji o obywatelach miasta. Nagle znikają wszelkie zapisy z policyjnych karotek, kont bankowych, debety na kartach kredytowych... Niby robi to w szlachetnym celu. Wszyscy staną się równi, ludzie odzyskują swoją wolność. Nie ma przeszłości. Istnieje przyszłość, a ludzie dostają drugą szansę – mogą być kim tylko zechcą, mogą swoją przyszłość napisać od nowa, bo dostali czystą kartę. I mogą działać anonimowo, bo antybohater daje każdemu mieszkańcowi maskę, za którą mogą się ukryć przed systemem.


Tezy wygłaszane przez pana A. oraz pewne rozwiązania fabularne mocno kojarzą się z "V jak Vendetta". Co prawda rozwiązanie całego wątki oraz rzeczywista motywacja postaci, która nomen omen jest bardzo płytka i osobista nijak mają się do kultowej pozycji Alana Moore’a. Ale całość czyta się z niesłabnącym zaciekawieniem. Fabuła obmyślona przez Buccellato i Manapula stawia na detektywistyczną robotę, jako ma do wykonania Batman, który – o dziwo – podejmuje współpracę z Harvey’em Bullockiem.

W dalszej części tomu mamy jeszcze dwie krótkie opowieści, na które lepiej spuścić zasłonę milczenia.

Wizualnie album prezentuje się nadzwyczaj dobrze. Francis Manapul rysując "Flasha", który panuje nad Mocą Prędkości ma wiele możliwości wprowadzenia graficznych fajerwerków i smaczków. W wypadku Batmana było pewnie trochę trudniej, a i tak plansze prezentują się znakomicie. Niestandardowe kadrowanie, które jest i pomysłowe, i dynamiczne, może się podobać. Do tego żywy i ciepły kolor, twórca z uporem maniaka stosuje akwarele. Nie przypominam sobie żadnego innego tak jasnego i barwnego tomu z przygodami Mrocznego Rycerza. Warto jeszcze wspomnieć o "Terminalu" narysowanym przez Johna Paula Leona, który prezentuje się równie ciekawie, choć bardzo tradycyjnie: dużo czerni i wszechpanującego mroku. Prace tego artysty mocno kojarzą mi się z rysunkami Michaela Larka. 


Bieżąca odsłona Detective Comics wyraźnie się wybija na tle wszystkich poprzednich. Czy omawiana siódemka jest przysłowiową jaskółką? O tym się już, niestety, nie przekonamy. Ponieważ Egmont Polska, na dwa tomy przez zakończeniem całości, rezygnuje z dalszej prezentacji serii. Choć z drugiej strony decyzja jest zrozumiała, gdyż nadchodzi Odrodzenie!

Brak komentarzy: