wtorek, 30 maja 2017

#2315 - Miesiąc miodowy na safari

Na wstępie przyznaję, że lektura komiksu "Miesiąc miodowy na safari" była dla mnie sporym zaskoczeniem. Dawno nie czytałem tak odjechanej i nieoczywistej pozycji. W zalewie amerykańskiego superhero i wszelkiej maści pozycji rozrywkowych album autorstwa Jesse`go Jacobsa wnosi wyraźnie zauważalny powiew świeżości. No, ale właśnie tego można było spodziewać się po tytule pod szyldem Kultury Gniewu.



Jacobs jest kanadyjskim artystą, który przez jakiś czas pracował przy animacji "Adventure Time", co dla wielu może być nie lada rekomendacją. Jest to o tyle ważna informacja, gdyż mam nieodparte wrażenie, że do albumu przeniknęły pewne elementy charakterystyczne dla rzeczywistości jego głównych bohaterów, Finna i Jake’a. Myślę głównie o konstrukcji świata przedstawionego, który na pierwszy rzut oka jest absurdalny i odrealniony, ale gdy mu się bliżej przyjrzeć, to okazuje się, że ma sporo wspólnego z światem całkiem realnym.

"Miesiąc miodowy na safari" to stosunkowo prosta historia o charakterze przygodowym, w której występują jedynie trzy postaci: para nowożeńców (on jest starszym i bogatym mężczyzną, a ona stosunkowo młodą kobietą) oraz pan przewodnik, którego prawdziwą pasją jest gotowanie. I być może, gdyby nie pracował na tym pustkowiu, to byłby wziętym mistrzem kuchni. Akcja rozgrywa się w bliżej nieokreślonej dżungli (na innej planecie?), która szybko wytraca idylliczny wymiar. Knieje zamieszkiwane są przez przedziwne, mało przyjazne człowiekowi, zwierzęta, dla których stanowi on naturalnego wroga. Każdy kolejny dzień to bezpardonowa walka o przetrwanie, bo wygrać może tylko najsilniejszy. Wbrew pozorom ludzie wcale nie są na uprzywilejowanej pozycji.



Sylwetki, relacje i wzajemne stosunki bohaterów są przerysowane, ale dzięki temu bardziej wyraziste. Kobieta czuje się zobowiązana, aby przepraszać za zachowanie męża, który względem przewodnika zachowuje się arogancko i wyzywająco. Kilka razy podkreśla, że safari kosztuje go gruby szmal. Zachowuje się w myśl maksymy: Płacę, więc wymagam!. W pewnym miejscu małżonka mówi: W mieście jest niezwykle ważną osobistością. Nie przywykł do poczucia bezradności. Obaj mężczyźni są wrogo nastawieni wobec przyrody. 

Wydawać by się mogło, że przewodnik z racji dogłębnej znajomości fauny i flory będzie okazywał więcej szacunku i zrozumienia. A jednak nie. Bez refleksji wyciąga flintę i zabija małpę leśną, choć wie, że gatunek zagrożony jest wyginięciem. Przy okazji prosi: Nie mówcie nikomu, że ją zabiłem. Mógłbym stracić licencję na organizację safari. Ostatecznie "Miesiąc miodowy…" to ostra satyra na post-turystykę, ale dostaje się także domorosłym ekologom i zwolennikom slow life.


Pod względem graficznym album prezentuje się wyśmienicie. Całość narysowano subtelną i ciepłą kreską. Wykreowana przez Jacobsa rzeczywistość jest nadzwyczaj spójna. Z jednej strony urocza, a z drugiej przerażająca. Z oddalenia dżungla wygląda pięknie i ekscytująco, ale gdy zbliżamy oko, to okazuje się, że zamieszkują ją przerażające i groteskowe stwory, które tylko czyhają, aby zjeść lub zabić. Plansze hipnotyzują obsesyjną wzorzystością i monochromatyczną kolorystyką. Za przerywniki w narracji służą plansze składające się dwudziestu czterech paneli, na których ukazano różnorakie gatunki roślin i zwierząt. Przywodzą one na myśl karty z dziewiętnastowiecznego albumu przyrodniczego.

Za finalną rekomendację niech posłuży zdanie: Gdyby panowie Jacek Świdziński i Łukasz Kowalczuk postanowili napisać wspólny komiks, który narysowałby Marcin Podolec, to mogłoby im wyjść coś właśnie takiego.

Brak komentarzy: