środa, 8 lutego 2017

#2302 - Żywe Trupy #25: Bez odwrotu

Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, który o komiksach piszez łamach bloga poświęconego Image Comics, na który serdecznie zapraszam. 

Do połowy "Wojny Totalnej", czytałem "Żywe Trupy" w oryginale, a dopiero później przerzuciłem się na polską wersję. Moje recenzje powstawały dopiero na podstawie tych drugich, podczas kolejnej lektury. Nierzadko to co podobało mi się za pierwszym razem w ramach powtórki nie robiło już takiego wrażenia. 




Od kiedy na bieżąco śledzę edycję Taurus Media na trupią telenowelę patrzę przychylniejszym okiem.Wobec kolejnego, dwudziestego piątego już tomu serii miałem spore oczekiwania. Zwłaszcza, że wydawnictwo Taurus Media fajnie podgrzewało atmosferę na swoim Facebooku. Tymczasem jestem nieco zawiedziony.

Po szokującym zakończeniu poprzedniego tomu, spokojnie można było usiąść przy komputerze, otworzyć dowolny edytor tekstu i przewidywać to, co pojawi się na łamach "Bez odwrotu". Gdybym miał zabawić się w proroka zdecydowałbym się na taką kolejność: szok po morderstwie w Alexandrii, smutek, chęć zemsty, Rick do końca nie wie co robić, kłótnie między bohaterami, Rick wpada na plan, koniec. W międzyczasie parę wątków drugoplanowych, w tym taki z udziałem Lydii. I wiecie co? W 90% miałbym rację. Niestety najnowsza odsłona "Żywych Trupów" jest lekturą w znakomitej części przewidywalną i to właśnie stanowi jego największą wadę.

Generalnie nie mogę odmówić Robertowi Kirkmanowi tego, że potrafi utrzymać swoją serię we względnej świeżości. Wszak jest to już dwudziesty piąty tom, a ja dalej nie mam tego cyklu dość i jestem ciekaw tego, co scenarzysta wymyśli dalej. Zarazem jednak trudno nie zauważyć tego, że każdy większy wątek, jaki prowadzony jest na łamach "Żywych Trupów", odznacza się schematyzmem. W "Bez odwrotu" przerabiany jest po raz kolejny. Pojawia się nowy przeciwnik, zostaje nieco niedoceniony, zadaje cios, ekipa Ricka otwiera oczy, następuje reakcja. Tak było z Gubernatorem, Łowcami czy Zbawcami. "Bez odwrotu" przedstawia nam wydarzenia, które można spokojnie umieścić w przedostatnim z wymienionych kroków, więc i bez zaglądania w zapowiedzi można zgadywać, że od tomu 26. wracamy do krwawej jatki. Sami więc rozumiecie, że miałem pewien problem podczas lektury, ponieważ wszystko szło niemal dokładnie tak, jak można było się tego spodziewać. Kolejny raz zresztą. Z dwoma, małymi wyjątkami, nad którymi właśnie teraz się skupię.


Bardzo przypadła mi do gustu zmiana relacji pomiędzy Rickiem i Maggie oraz naszym głównym bohaterem i Neganem. Podoba mi się ewolucja postaci pani Green, która jeszcze nie tak dawno temu (czyli gdzieś w okolicach tomu dwunastego) była wrakiem człowieka ze skłonnościami samobójczymi. Jej powolna, lecz konsekwentna przemiana w naprawdę twardą babkę jest jednym z fajniejszych wątków, jaki prowadzi Kirkman na łamach swojej serii i cieszy mnie, że po ochrzanie od Ricka nie skruszyła się, tylko twardo postawiła na swoim. Maggie konsekwentnie wyrasta na kolejnego, silnego lidera i kto wie, czy z czasem Rick nie będzie musiał ustąpić jej miejsca?

Z kolei część poświęcona Neganowi ponownie nosi znamiona tego, co najlepsze w tej postaci. Kompletnie nie kupuję jego przemiany, ale Kirkman na razie nie daje nam żadnych wskazówek co do tego, co chodzi po głowie byłego przywódcy Zbawców. Absolutnie uwielbiam nieprzewidywalność tej postaci i tom ten to kolejny dowód na to, że dobrze stało się, iż scenarzysta ostatecznie nie zabił tej postaci, a tak początkowo planował zakończyć "Wojnę totalną".

Niestety wątki drugoplanowe też jakoś szczególnie mocno mnie nie poruszyły. Rozwój relacji Carla i Lydii to kolejna przewidywalna część tego tomu. Dziewczyna jest trochę dzika, nieokrzesana i porywcza, lecz jej uczucia do Carla wydają się być szczerze. Tyle tylko, że kompletnie mnie to nie interesuje. Bunt przeciw Rickowi w Alexandrii również bez zaskoczeń. Nawet przez moment nie wierzyłem w to, że banda no-name’ów może mu poważniej zagrozić i tak też się nie stało. I wreszcie snujący się co jakiś czas Dwight, któremu jest smutno i odchodzi od swojej dotychczasowej grupy. Być może byłoby to chociaż odrobinę interesujące, gdyby zostało czymkolwiek podbudowane. Niestety, te trzy sceny w "Bez odwrotu" to zdecydowanie za mało, by wątek ten w jakikolwiek sposób angażował czytelnika.


Ciekawostką wartą wspomnienia zdecydowanie jest fakt, że pierwszy raz w historii serii na łamach "Bez odwrotu" nie pojawia się ani jeden zombie (nie licząc głowy jednej z ofiar Alfy). Niby nic takiego, ale daje o myślenia na temat tego, w jakim kierunku poszła seria przez te wszystkie lata ukazywania się.

O rysunkach właściwie nie ma co za wiele pisać. Charlie Adlard i Stefano Gaudiano wykonali pracę na swoim standardowym poziomie. Oznacza to, że jest dużo lepiej, niż w czasach, gdy warstwą graficzną zajmował się tylko pierwszy z wymienionych, lecz rysownicy "Żywych Trupów" są bardzo dalecy od bycia nominowanymi do nagród za rysunki. Tak i o edycji od Taurusa nie ma się co rozpisywać, ponieważ posiada te same zalety (jak i niestety wady) wszystkich poprzednich odsłon serii. Cena okładkowa została utrzymana na poziomie 43 złotych.


Zawiodłem się lekturą "Bez odwrotu". Kilka fajnych scen nie zrekompensowało mi poczucia, że kolejny już raz przerabiamy dokładnie to samo w niemal identyczny sposób. Na szczęście rodzące się na horyzoncie starcie z Szeptaczami zapowiada się bardzo ciekawie. I oby kolejny tom przyniósł mi tyle satysfakcji, ile oczekiwałem po tej odsłonie. Moja ocena to 3+/6

Brak komentarzy: