wtorek, 17 stycznia 2017

#2284 - Rok 2016 wg. ludzi komiksu (2)

W drugiej części na temat minionego 2016 roku wypowiadają się Łukasz J. Chmielewski ("zmiana warty w polskim komiksie dla dzieci powoli staje się faktem"), Rafał Kołsut ("branie wszystkiego jak leci w 2016 zastępuje wreszcie coraz powszechniejsza krytyczna refleksja, skupienie na jakości, zamiast na ilości"), Kajetan Kusina ("dużo osób, które znają się i wcześniej pisały o komiksie chyba się zmęczyło i po prostu odpuściło to zajęcie") i Jakub Wołosowski (postawiono na budowanie konfliktu, zamiast przyznać się do błędu/wejść w zdrową polemikę).



Łukasz J. Chmielewski (redaktor naczelny Alei Komiksu)

Ach, co to był za rok! Świetny! Najlepszy od lat! Przeżyliśmy najazd trykotów i frankofonów. Atakowali każdego miesiąca jak orki z Mordoru, a imię ich było milijon. Sypnęło też seriami, w tym także takimi, które mogą czytać sentinele trykociarstwa i osoby powyżej 16 roku życia.

Mejnstrim i serie to dwa filary rynku komiksowego. Bez tego jest tylko zabawa w czytanie i wydawanie dla grupki osób. Cykle i czytadła są fundamentem, na którym można budować na poważnie i z fantazją. No i komiksowo nie jest dla tych, co się lubią bać czytać lub wybierać. Lil i Put, Drapak, Malutki Lisek i Wielki Dzik. Świeża krew. Idą po swoje. Żegnajcie bohaterowie mojego peerelowskiego dzieciństwa. Zmiana warty w polskim komiksie dla dzieci powoli staje się faktem. I dobrze. A nie, chwila, przecież powrócili Kajko i Kokosz! Wielkich powrotów było więcej. KRL i Prosiak zaatakowali nagle i skutecznie. Kocury!

W sumie tylko dwa wydarzenia kładą się cieniem na 2016 rok. Żeby Papcio Chmiel musiał procesować się o oryginały do swoich komiksów! Żeby Świdziński nie dostał tych 40 tys. zł nagrody za "Zdarzenie. 1908"! No skandal, nic więcej. Napisałbym więcej, ale wyszło tyle komiksów, że muszę wracać do czytania zaległości…

Rafał Kołsut (krytyk komiksowy piszący dla Kzetu)

Wielu zapamięta miniony rok jako czarną serię nieszczęść, niefortunnych zdarzeń, politycznych kryzysów i przedwczesnych śmierci znanych, podziwianych i zasłużonych (także komiksiarzy). Jednak sytuacja w polskim Komiksowie (a właściwie w obu jego częściach – Starej Gwardii i Nowej Krwi) w ciągu tych dwunastu miesięcy sprawiła, że 2016 zapisał się w moich wspomnieniach jako rok nadziei.

Superbohaterska ofensywa trwa w najlepsze. "Wielka Kolekcja Komiksów Marvela", która wstrząsnęła rynkiem kilka lat temu, pociągnęła za sobą nie tylko dwie kolejne albumowe serie kioskowe (analogiczną kolekcję z DC Comics i rozpoczętych w ubiegłym tygodniu "Superbohaterów Marvela"), ale także zdecydowaną odpowiedź nadwiślańskich wydawnictw na peleryniarskie zapotrzebowanie. Maski i kostiumy wypełniają półki księgarń i kioskowe witryny, kusząc zarówno ambitniejszymi projektami artystycznymi, jak i prostym, nieskomplikowanym mordobiciem. Dodatkowo dla tych, którym przejadły się już gwiazdy i pasy amerykańskiej flagi stopniowo rozrasta się oferta europejskich serii sensacyjnych i przygodowych, a ma być coraz lepiej. Nie można mieć już żadnych wątpliwości: komiks w Polsce znowu, po niemal dwudziestu latach, jest absolutnym mainstreamem.

Przyznam, że jeszcze w 2015 roku prognozowałem gwałtowne załamanie rynku. Bałem się powtórzenia scenariusza z lat 90. i kryzysu wskutek klęski trykotowego urodzaju. Tymczasem nic podobnego się nie stało: stały napływ nowych czytelników, wychowanych na blockbusterowych adaptacjach obrazkowych historyjek i "WKKM" właśnie okazał się sprawnym bezpiecznikiem. A co najważniejsze: to nowe pokolenie zaczyna uczyć się i dojrzewać. Po bezwarunkowym zachłyśnięciu się "Kolekcją" i gorączkowym ustawianiu na półkach panoramicznego obrazka z grzbietów nadeszły pierwsze zwątpienia, stawianie pytań i podejmowanie brutalnych decyzji o wyprzedaży części zbiorów. Branie wszystkiego jak leci w 2016 zastępuje wreszcie coraz powszechniejsza krytyczna refleksja, skupienie na jakości, zamiast na ilości. I, co cieszy najbardziej, stopniowe wychodzenie poza świat peleryn, pięści i zabawnie brzmiących pseudonimów.

A jest po co sięgać. Oferty Timofa, Ongrysa i Kultury Gniewu w minionych miesiącach były po prostu urzekające. Jestem pełen podziwu i oszołomienia, jak udało się im zapewnić taki urodzaj. Nie zabrakło zarówno perełek i arcydzieł zza granicy, jak i co najmniej solidnych premier krajowych. W tym absolutnej petardy, która wbiła mnie w ziemię, po czym cisnęła na orbitę.

Bo w 2016 do komiksowa wrócił Prosiak. I to, jak zapowiedział, na dobre. A zrobił to w mistrzowskim stylu, po raz kolejny ucząc nas wszystkich pokory i miłości do rysunkowych historii.

Ale oczywiście nie zabrakło też pożegnań. Na zawsze odszedł uwielbiany przeze mnie Darwyn Cooke, a także Steve Dillon, współtwórca jednej z najważniejszych serii Vertigo. Warto wspomnieć także niemal nad Wisłą nieznanego Paula Ryana, weterana ołówka i tuszu, który przez pięćdziesiąt lat pracował nieprzerwanie nad rozmaitymi seriami dla Marvela i DC.

Tymczasem zaczął się kolejny rok. Wystartowała kolejna kolekcja z superherosami. Zbliżają się premiery kolejnych filmów i seriali na podstawie komiksów. Marcin Podolec rysuje kolejny album. Życie płynie dalej. I wierzę, że w roku 2017 będzie w nim jeszcze więcej komiksów niż dotychczas.

Kajetan Kusina (prowadzi bloga Kusi na Kulturę, autor "Niesłychanych losów Ivana Kotowicza" )

W roku 2016 pojawiło się na naszym rynku tyle nowych komiksów, że nawet nie marzę o byciu na bieżąco z każdym tytułem. Jest ich po prostu za dużo.

Czy to źle? Uważam, że absolutnie nie, bo jeśli nie nastąpi kolejne załamanie, to może doszliśmy do momentu, kiedy rynek komiksowy zaczyna przypominać pod tym względem inne gałęzie kultury. Bo nie trzeba czytać wszystkiego, tak jak nie trzeba oglądać wszystkich filmów, słuchać wszystkich płyt i grać we wszystkie gry. Wydaję mi się, że część czytelników przyjęła niezdrowe na dłuższą metę założenie, że jako fan komiksu trzeba przyswajać wszystko. Taka sytuacja nastraja optymistycznie, ale stawia sporo wyzwań nie tylko przed wydawca, ale także przed publicystami.

Ubiegły rok sprawił, że jak nigdy wcześniej zacząłem uważniej czytać opinie osób, którym ufam. Sam nie mając możliwości zapoznania się z każdym tytułem, potrzebowałem wskazówek. I kilka razy sprawiły one, że rzeczywiście sięgnąłem po komiks, który inaczej czekałby odłogiem. W ten sposób szybko zapoznałem się ze "Skalpem", czy "Będziesz się smażył w piekle". Szczególnie ten drugi był niezłym zaskoczeniem - wszyscy czekaliśmy na "Kościsko", a tymczasem Prosiak zgotował nam bombę z opóźnionym zapłonem, która wybuchła miesiąc-dwa po premierze - przynajmniej tak to odebrałem patrząc na reakcję w różnych częściach komiksowa. Czekam także na paczkę z "Codzienną walką", która podobnie musiała chwilę poczekać na większe zainteresowanie czytelników. Recenzje są bardzo potrzebne, ale to rodzi kolejny problem.

Dużo osób, które znają się i wcześniej pisały o komiksie chyba się zmęczyło i po prostu odpuściło to zajęcie. Co z kolei otworzyło pole dla potoku grafomanii i głupot wypisywanych na blogach, które mają na celu zdobycie jak największej ilości wejść, aby mieć co pokazywać wydawcom. Oczywiście w reklamowaniu swoich stron i tworzeniu na nich dużego ruchu nie ma nic złego, ale trzeba to robić z klasą i jakimiś umiejętnościami. Paradoksalnie ma to jednak swoją dobrą stronę, bo kilku starych wyjadaczy widocznie się wkurzyło i planuje wrócić do intensywniejszego pisania, choćby po to, aby pokazać jak to się robi. Mam nadzieję, że wyjdzie z tego coś więcej, niż tylko wymachiwanie pięścią. 

Jakub Wołosowski (redaktor naczelny magazynu miłośników komiksu Kzet)

2016 r. to kolejny rok, do którego pasuje stwierdzenie dużo się działo. Zarówno na naszym lokalnym rynku, jak i światowym. Nie tylko jeśli chodzi o komiks, ale także ich ekranizacje, czy wszelkie wystawy i nowe inicjatywy wydawnicze. Na omówienie wszystkiego nie ma miejsca, stąd będzie tylko o tym, co mi najbardziej wryło się w pamięć.

Zacznijmy od filmów. Mieliśmy zalew premier, mniej lub bardziej udanych. Najważniejsze moim zdaniem są dwie. Pierwszą jest "Deadpool". Ryan Reynolds po latach dopiął swego i zaprezentował film, na jaki czekali fani. Do tego udowodniono, że kategoria R dla ekranizacji komiksu nie musi być pocałunkiem śmierci. Ponad 783 milionów dochodu i kilka nominacji do Złotych Globów to zdecydowany sukces.

Druga, to "Batman vs Superman". I tu już nie jest tak dobrze. Film ten rozczarował wielu krytyków i widzów, w tym mnie. Opowieść o konflikcie bodajże dwóch najsłynniejszych bohaterów w historii przyniosła 873 mln dolarów, chociaż studio oczekiwało, że przebije barierę miliarda. Nie czas i miejsce tu na dyskutowanie o problemach tego filmu. Jest on ważny, ponieważ studio w ramach obrony przed zmasowaną krytyką przybrało agresywną linię obrony. Aktorzy i reżyser powtarzali, że zrobiono film dla fanów, a nie krytyków. Postawiono na budowanie konfliktu, zamiast przyznać się do błędu/wejść w zdrową polemikę.

Chociaż już wcześniej przy podobnych okazjach na wielu forach zwykli widzowie pisali, że krytycy się nie znają, tak przy okazji premiery "BvS" mieliśmy do czynienia z eskalacją tego typu postaw, do której studio jeszcze zachęcało. Może to za daleko idące porównanie, ale w polityce mamy do czynienia z postprawdą jako dominantą dyskursu, a tutaj z niszczeniem autorytetu krytyka. To smutne, bo pokazuje kompletny brak zrozumienia tego jaka jest rola krytyki w procesie powstawania sztuki.

Jeśli chodzi o sam komiks, to na polskim rynku mieliśmy do czynienia z fantastyczną ilością premier. Autorstwa zarówno rodzimych twórców jak i zagranicznych. Nasz rynek dojrzewa, staje się znacznie bardziej różnorodny, ale pojawiają się głosy, że momentami jest/było ich, zbyt dużo. Czasem fani komiksu nie nadążają za planami wydawniczymi. Już minęły czasy, gdy przy odrobinie chęci można było kupić wszystko.

Niektórych może martwić zalew super-hero. Mamy obecnie aż 3 duże kolekcje prasowe, z których co miesiąc wychodzi 6 pozycji. Do tego jeszcze dochodzą tytuły od Egmontu, czy Mucha Comics. Należę do tych, którzy wierzą, że przy wszystkich minusach trykotów, to jednak dobrze, że tyle ich się pojawia. To zawsze szansa na wychowanie kolejnych pokoleń miłośników komiksu. Jest nadzieja, że z czasem sięgną po ambitniejsze pozycje, jak osoba, która pisze te słowa. Tych ostatnich mieliśmy zresztą w tym roku sporo - "Będziesz smażyć się w piekle", polecam przy dogodnej okazji chyba każdemu. Tak samo jak nadchodzącego w Polsce "Hawkeye'a" od Fractiona i Aji. W mojej ocenie, a nie jestem w niej odosobniony, to najlepsze co ukazało się w ramach pierwszego Marvel Now!.

To był także dobry rok dla KZ – powoli, ale systematycznie nasz serwis się rozrasta, powiększyliśmy też redakcję w ciągu ostatnich dwóch miesięcy, co pozwoli nam na utrzymanie stabilnego wzrostu. Nie chcę zdradzać dokładnych planów na przyszłość, bo już przekonałem się, że te są często korygowane przez życie. Przy dobrych wiatrach będziemy dalej stabilnie się rozwijać i może uda nam się zaskoczyć czytelników kilkoma zmianami. 

Brak komentarzy: