środa, 20 kwietnia 2016

#2125 - Jeszcze jakiś czas będę się pojawiał na rynku – wywiad z Tadeuszem Baranowskim

Z Tadeuszem Baranowskim dla "Kultowych komiksów z czasów PRL-u" rozmawiał Daniel Koziarski. Bezpośredni link do wywiadu znajduje się tutaj. Zdjęcie Tadeusza Baranowskiego pochodzi z jego strony na FB. Dziękujemy panu Tadeuszowi Baranowskiemu i "Kultowym komiksom z czasów PRL-u" za możliwość udostępnienia wywiadu.



Daniel Koziarski: Zacznę przewrotnie. W rozmowie z Bartoszem Kurcem opublikowanej w „Trzask prask” w 2004 wyczułem nutkę żalu, że Pana, człowieka niezależnego (i dodajmy – artystycznie wielowymiarowego), określono mianem „autora kultowych komiksów z PRL-u”. Kilkanaście lat później jako fanpage „Kultowe komiksy z czasów PRL-u”, wychodzimy z inicjatywą rozmowy. Pan pożegnał komiks (oczywiście mamy nadzieję, że zmieni Pan zdanie), stworzył własną technikę malarstwa abstrakcyjnego i obecnie skupia się na związanych z nią pracach a my tu znowu będziemy o komiksach z poprzedniej epoki…
Tadeusz Baranowski: Pomimo wielokrotnie ponawianych prób odseparowania się od pewnego etapu mojego życia związanego z rysowaniem komiksów, temat ten nadal powraca i muszę się z tym pogodzić. Były co prawda takie lata, gdy zaprzestałem ich rysowania, nie było już wznowień, zainteresowanie nimi stało się nikłe i powoli o nich zapominano. A ponieważ nigdy nie dbałem o popularność, miałem bardzo krytyczny stosunek do swojej pracy i wydawcy nie wykazywali nimi zainteresowania, więc taki stan rzeczy był oczywisty.

Prawdą jest też, że nie wierzyłem w powrót moich komiksów na rynek i gdy kilka lat temu, niewielki wydawca, nomen omen – Ongrys, zaproponował mi wznowienie "Wody Sodowej" (też z niewielką wiarą na sukces), zgodziłem się, choć bez przekonania. Nie wierzyłem w powrót zainteresowania tymi – ponad 30 lat temu tworzonymi – historyjkami. Jednak ten wznowiony album się sprzedał, wznowiono go ponownie i nadal się sprzedaje. Za nim poszły kolejne albumy i tak na niechcący zaistniałem na nowo na rynku. Wiem, że młodsze pokolenie czytelników komiksów interesuje się obecnie nowościami, jest ogromny wybór, ale jest nadal grupa moich fanów i przyjaciół, którzy do moich komiksów wracają. I nabywają je dla swoich dzieci.

Co Bąbelek, Kudłaczek, profesor Nerwosolek i Entomologia (bo co robi mały wódz Wielki Niepokój się domyślamy) porabiają na komiksowej emeryturze? Nie korci Pana czasem, żeby wymyślać i rysować nowe historie z ich udziałem?

Tadeusz Baranowski: Prawda jest prozaiczna. Kończy mi się powoli zapasik, dla mnie przeznaczony. A przez te wszystkie lata rysowania komiksów, planowałem powrót do zarzuconego przed laty malarstwa. Gdybym może miał jeszcze teraz tego czasu więcej, to kto wie. Oceniłem realistycznie sytuację i dokonałem wyboru. Mówię o malarstwie. Wkładam teraz wiele sił w jego realizację, nie kalkulując korzyści z podjęcia takiej decyzji. Tak samo jak kiedyś, rysując komiksy. Powrót do malarstwa, jest ostatnim moim celem życiowym.


Przygoda Lutka – historia krótka z tekstem Brzechwy i Pana rysunkami – znakomita rzecz, niewznawiana od zarania dziejów. Jest jakaś szansa na nową edycję?

Tadeusz Baranowski: Z pewnością nie. Wydawnictwo, które na fali wydawanych wtedy moich komiksów wpadło na taki pomysł, dawno nie istnieje. Wierszyk Jana Brzechwy, napisany prawdopodobnie na zamówienie o przepisach ruchu drogowego, nie wzbudzał wtedy niczyjego zainteresowania i córka poety nie traktując go prawdopodobnie jako wartościowego, wyraziła zgodę na taką jego publikację. Dzisiaj panują już zupełnie inne zwyczaje. Nie wiadomo, kto tym zarządza, rysuneczki nie wróciły do mnie od wydawcy. Pozostanie więc taka unikatowa ciekawostka. Miałem kiedyś w domu kilkadziesiąt egzemplarzy tej broszurki. Wszystkie rozdałem na spotkaniach autorskich.

Uchyli Pan rąbka tajemnicy, co do kolejnych planów wznowieniowych? Przy okazji, czy ma Pan poczucie, że na przestrzeni ostatnich lat zmieniło się podejście wydawców do klasycznych polskich komiksów i ich autorów?

Tadeusz Baranowski: Co do wznowień, to prawdę mówiąc, w ubiegłych latach, tylko od wydawnictwa Prószyński padła dość niemrawa propozycja wznawiania moich komiksów, ale nieszczególne to były starania i projekt upadł. Dopiero współpraca z wydawnictwem Ongrys jakoś ukonkretyzowała powrót do wznowień. Leszek Kaczanowski zabrał się profesjonalnie do tego zadania. I to on właśnie planuje wydania kolejnych albumów. Być może tym następnym będą "Porady Praktycznego Pana". Być może w płóciennym wydaniu – zawierające wszystkie dotychczas narysowane epizody. I być może z oryginalnymi, osobno wykonanymi przeze mnie rysunkami. Również Kultura Gniewu chce wydać w tym roku, w jednym tomie, wszystkie narysowane dotychczas perypetie wampirów ("Bezdomne wampiry" i "O zmroku"). Tak więc jeszcze jakiś czas będę się pojawiał na rynku. Mały wydawca ma małe możliwości promowania mnie i tych wydań. A ponieważ nie byłem w kręgu zainteresowań większych wydawców, pozostaję nadal autorem niszowym.


Skąd wzięło się takie natężenie genialnego, absurdalnego humoru w komiksach Mistrza ? I czy to nie jest właśnie recepta na długowieczność i ciągłą aktualność komiksów?

Tadeusz Baranowski: Nie wiem jak to jest z tym genialnym poczuciem humoru, ale wydaję mi się, że trzeba mieć dystans do siebie i do tego, co się robi. Poza tym zawsze robiłem to, co chciałem, nie pozwalałem na wcinanie się w moje scenariusze osobom trzecim, dzięki czemu pisałem na własną odpowiedzialność.

Co było inspiracją do stworzenia historii o ciotce Fru-Bęc? Czym się Pan inspirował wymyślając historię o Kwiecie Zła?

Tadeusz Baranowski: Chodziło mi o prosty, łatwo zrozumiały komiks dla małych dzieci. Bajeczkę komiksową bez tzw. podtekstów, do obejrzenia obrazków i ze zrozumiałą fabułą. Co być może nie zadowoliło wszystkich fanów moich komiksów. Ale były osoby, które ten pomysł przyjęły pozytywnie. Myślałem nawet o tym, że może na kanwie takiej historyjki mogłaby powstać jakaś animacja w formie dobranocek. Narysowałem więc drugą część przygód Fruwaczków i Kwiatu Zła, w albumie "To doprawdy kiepska sprawa kiedy Bestia się pojawia". Wtedy nadeszły czasy transformacji ustrojowej, wydawcy mając dostęp do niezliczonej ilości tanich komiksów z Europy, zafascynowani tymi nowymi możliwościami, przestali się interesować produkcją krajową. A incydentalne wznowienia były wydawane w pośpiechu, niechlujnie i byle jak.

Na przykład zdarzyło mi się wydanie mojego albumu, bez mojego nazwiska na okładce i stronie tytułowej. Na początku lat 90-tych, pewien rodak mieszkający w Anglii, przedstawiający się jako tamtejszy wydawca, będąc u mnie w gościnie, ukradł mi cały komplet oryginalnych plansz "Ciotki Fru-Bęc", a ja zniechęcony postanowiłem wtedy, że komiksów już rysować nie będę. Zostały mi jednak negatywy ukradzionych plansz i jest obecnie podjęta próba zrekonstruowania tego albumu przez Ongrysa. Być może całość w jednym tomie.

Jak wiadomo, trwają prace nad filmem Wojciecha Wawszczyka "Podróż smokiem Diplodokiem", który bazuje na Pańskich komiksach i ich bohaterach. Ale pojawiają się sygnały, że format filmowy wymusi całkowitą albo częściową rezygnację z zabaw słowem, wszystkich tych absurdów i dwuznaczności, które w dużej mierze stanowią o sile Pańskich komiksów. Zapewne widział Pan scenariusz. Czy podziela Pan obawy części fanów, że przy takim założeniu widzowie sporo stracą?

Tadeusz Baranowski: Pewnie tak, ale muszę się pogodzić z faktem, że specyficzny język moich historyjek, stał się w wielu przypadkach zaporą nie do przebicia. Jest oczywiste, że wszystko da się przetłumaczyć (przykład "Monty Python"), ale mam wrażenie, że żaden markowy, profesjonalny tłumacz nie jest zainteresowany tłumaczeniem komiksu, jako czegoś gorszego i wstydliwego. To przekonanie jest nadal aktualne w świadomości społeczeństwa i ja sam się spotykałem z odmową ze strony tłumaczy, do których się z takim pytaniem zwracałem (…ja proszę pana komiksów nie czytam). A jak dobry tłumacz ma do wyboru poezję np. Wisławy Szymborskiej czy "Na co dybie w Wielorybie..." to właściwie koniec dyskusji. Mam się ostatecznie włączyć do dyskusji scenariuszowych przy w/w filmie, ale problem pozostaje.


Skoro już jesteśmy przy filmach. W latach 80. w Wytwórni Filmów Animowanych w Bielsku-Białej powstały dwie animacje z Nerwosolkiem. Jak doszło do powstania tych filmików i dlaczego ostatecznie projekt nie ujrzał światła dziennego?

Tadeusz Baranowski: Powstałe w Bielsku Białej filmiki, miały zapoczątkować serię dobranocek z moimi bohaterami. Cały ciężar przedsięwzięcia wziął na siebie wtedy młody reżyser, pan Włodzimierz Palusiński. To on sam narysował i zrealizował dwa 25-minutowe filmy pilotażowe o Nerwosolku. Jednak wytwórnia zażądała wtedy ode mnie całkowitych praw autorskich do postaci (znana afera z Bolkiem i Lolkiem i ich twórcami), na co ja się nie zgodziłem. Wytwórnia więc pocięła dwa filmiki i zrobiła jeden. Co się oczywiście nie sprawdziło, powstał przypadkowy produkt i na tym się kontakt skończył. Potem wytwórnię nabył producent z zachodniej Europy i zajęła się przede wszystkim produkcją reklam.

Czuje się Pan człowiekiem twórczo spełnionym? Czy ma Pan poczucie, że na różnych etapach swojej twórczej działalności podejmował Pan właściwe decyzje, a może jest coś, czego Pan żałuje albo rozpatruje w kategoriach straconej szansy?

Tadeusz Baranowski: Myślę, że żaden twórca (jaki by tam on nie był), nigdy nie będzie się czuł twórczo spełnionym. Gdyż zawsze pozostaje coś, co jest jeszcze do zrobienia lub coś, czego się nie zdążyło, bądź zaniedbało zrobić. Praca była dla mnie zawsze rzeczą najważniejszą, ale chyba nie zawsze starczyło mi determinacji by wszystko doprowadzić do końca. Nagle się zorientowałem, że zostało jeszcze wiele rzeczy do zrobienia, a czasu niewiele. Mam bezustanne wrażenie, że niczego nadzwyczajnego w swoim życiu nie osiągnąłem. Jak wielu ludzi, popełniałem w życiu błędy i tego nie da się odkręcić. Staram się więc teraz nie marnować pozostałego mi czasu i dlatego chcę go wykorzystać na rzeczy dla mnie obecnie najważniejsze. Żałuję, że nie podjąłem wcześniejszej decyzji o powrocie do malarstwa.

Brak komentarzy: