czwartek, 4 lutego 2016

#2072 - Hulk: Szary

Podobnie, jak w przypadku dwóch pozostałych albumów wchodzących w skład „kolorowej” trylogii (a już wkrótce tetralogii), w „Szarym” Jeph Loeb i Tim Sale wracają do klasycznej opowieści, w której kształtowała się jedna z ikon Marvela. Nie tylko z czysto sentymentalnych powodów (bo kto nie kocha tych niepoważnych, zramolałych komiksików o superherosach?), ale z chęci wzięcia na warsztat jednej z najciekawszych kreacji Stana Lee i Jacka Kirby`ego. Jak im to wychodzi?




W porównaniu z „Spider-Man: Niebieski” i „Daredevil: Żółty” w albumie „Hulk: Szary” Loeb odchodzi o formuły love letters pisanych przez głównych bohaterów do swoich zmarłych ukochanych. W tym przypadku punktem wyjście jest rozmowa z przyjacielem. Pewnego deszczowego wieczora w gabinecie Doc Samsona pojawia się Bruce Banner. To rocznica jego ślubu z Betty. Zaczynają rozmawiać...

Na początku wyjaśnijmy sobie jedno - „Szary” NIE jest historią originową, choć w swojej fabule obejmuje wydarzenia, które doprowadziły do narodzin zielonego alter-ego Bruce`a Bannera w blasku bomby gamma. Ale opowieść o nich nie jest celem samym w sobie, a stanowi jedynie pretekst do reinterpretacji postaci Hulka, tego dziwacznego komiksowego postmodernistycznego tworu, będącego wypadkową inspiracji klasyką literatury grozy, „Frankensteinem” Mary Shelley i „Dr Jekyllem i panem Hyde`m” Roberta Louisa Stevensona, zimnowojennego strachu przed bronią atomową, żydowskim Golemem i postacią Quasimoda z „Dzwonnika z Notre-Dame”. 


Ideą fixe Loeba i Sale zdaje się spojrzenia na szarego stwora z perspektywy jego relacji z trójką innych bohaterów. Generał „Thunderbolt” Ross widzi w Hulku jedynie potwora i zagrożenie, które trzeba unieszkodliwić. Wszelkimi środkami. Ścigając go z godną podziwu determinacją, która z czasem zamieni się w obsesje, jest gotów poświęcić wszystko, także swoją rodzinę, aby dopiąć swego. Z kolei znający tajemnicę głównego bohatera Rick Jones wie, że za szarym obliczem potwora kryje się człowiek, który ocalił jego życie. Kosztem własnego. Teraz, chce mu się odpłacić jak tylko może. Szkoda, że wątek trapionego wyrzutami sumienia side-kicka nie został pociągnięty dalej, bo miał w sobie olbrzymi potencjał. Z kolei Betty Ross postrzega Hulka bardziej jako dziecko. Kompletnie zagubione, nie rozumiejące ani potęgi, jaką dysponuje, ani konsekwencji swoich działań. Podoba mi się, że przedstawiono ją w sposób odbiegający od stereotypu damsel in distressi. Warto w tym miejscu dodać, że miłość Bruce`a do Betty jest jedynym uczuciem, które podziela z Hulkiem...

Z tych trzech perspektyw maluje się niejednoznaczny obraz głównego bohatera, który ma korespondować z tytułem. Bo Hulka nie da się jednoznacznie sklasyfikować, jako złego („czarny”), ani dobrego („biały”). Hulk jest szary. Po prostu. Cała ta metafora kreślona jest dość grubą i nieporadną kreską, ale pewnej pomysłowości odmówić się jej nie da. 


Pod względem graficznym „Szary”, podobnie jak reszta tytułów cyklu, prezentuje się wyśmienicie. Koncepcja pozostała ta sama – inspiracje klasycznym komiksem superbohaterskim z lat sześćdziesiątych przepuszczone przez przerysowany, niemal ekspresjonistyczny styl Sale`a. Efekt – powalający. Przepięknie prezentują się tła na których możemy podziwiać górzyste krajobrazy południowo-zachodniej części Stanów Zjednoczonych, a więc wspaniałe Wyżyny Kolorado. Warto również wspomnieć o samym designie zielonego monstrum. W nawiązującej do klasycznej wersji Kirby`ego, okładki „Hulk Annual #1” Jima Steranko i Bulka Marie Severin Hulk Sale`a w niczym nie przypomina umięśnionego i wręcz przystojnego kulturysty znanego z większości komiksów. Ze swoją niezdarną, zwalistą fizjonomią, wielkimi łapami i stopami wygląda potwornie, jak trzeba.

Tim Sale kolejny raz stanął na wysokości zadania i spod jego ręki wyszło następne wizualne cacuszko. A Jeph Loeb? „Szary” jest komiksem zdecydowanie słabszym od „Niebieskiego” i „Żółtego”. Trudno coś zarzucić scenarzyście pod względem warsztatowym. Fabuła jest skomponowano jak należy, odpowiednio trzyma w napięciu, akcenty między scenami akcji, a partiami dialogowymi rozłożone są równomiernie. Nie do końca przekonuje mnie to, jak Loeb próbuje grać na emocjach opowiadając o tragicznym położeniu głównego bohatera, a finał opowieści jednak rozczarowuje. Spodziewałem się, że rozmowa między Bannerem i Samsonem do czegoś prowadzi, że postawiona na początku teza nie zostaje spektakularnie obalona, ani udowodniona, bo Loeb powtarza wszystko to, co o Hulku już wiemy. Szkoda, choć „Szary” wciąż pozostaje pozycją godną uwagi.

2 komentarze:

tO mY: pisze...

Przyznam, że mi się akurat Hulk z kolorowej trylogii podobał najbardziej, chociaż stopniowanie między tymi komiksami jest tak naprawdę bezcelowe, bo to taka seria-koncept, w której odchyły są co do jakości są minimalne. Oczywiście to, że Hulk mi się najbardziej podobał to kwestia gustu, ale też czytałem trylogię tak dawno temu, że nawet nie zwróciłem uwagi na polskie wydania. Mam nadzieję, że polski rynek nadrobił już zapomnianych klasyków większość, bo jak czytam o niektórych pozycjach, które dopiero teraz mają polskie wydania, a podobnie jak spora część fanów zjadająca zęby (już mleczne nawet :)) na komiksach, dawno znamy je w oryginale, to moja schizofrenia się pogłębia :D

BTW: Colorado to nie Środkowy Zachód?

Kuba Oleksak pisze...

Za Wiki:

Wyżyna Kolorado ((ang.) Colorado Plateau) – kraina fizycznogeograficzna położona w Górach Skalistych, w południowo-zachodniej części Stanów Zjednoczonych, w rejonie zwanym Four Corners, na terenie stanów Kolorado, Utah, Arizona, Nowy Meksyk.