sobota, 16 stycznia 2016

#2048 - Rzut za 3: Star Wars

W cieniu Yavina” (Brian Wood, Carlos D`Anda)

W 2013 roku Dark Horse wystartowało z serią, która miała stać się flagowcem ich odnowionej gwiezdnowojennej franszyzy. Akcja on-goinga zatytułowanego po prostu „Star Wars” rozgrywa się w chyba najciekawszych okresie sagi – tuż po bitwie o Yavin, a przed akcją „Imperium Kontratakuje”. Na stanowisku scenarzysty zatrudniono Briana Wooda, twórcy z dorobkiem (autorskie „DMZ”, „Demo”, „Northlanders”, praca przy między innymi „X-Men” i „Moon Knight” dla Marvela), o jakim większość rzemieślników pracujących przy komiksach z logo „SW” może pomarzyć. Oprawą graficzną zajął się Carlos D`Anda, a rysunki Alexa Rossa zdobiły okładki – prawdziwy dream team, przynajmniej w skali Dark Horse.


Żywot „Star Wars” był niestety krótki – kres serii położyło przejęcie licencji przez Marvela w 2014. Skończyło się na 20 numerach, które po wyrzuceniu z kanonu stanowią ciekawy kontrapunkt dla zatytułowanego tak samo on-goinga, który dla Domu Pomysłów realizuje obecnie Jason Aaron z Johnem Cassaday`em. W serii DHC Zamiast gnającej na złamanie karku akcji utrzymanej w duchu Kina Nowej Przygody Wood zaproponował fabułę rozwijające się znacznie wolniej. Znacznie – momentami scenarzysta straszliwie męczy bułę. Historia skupiona wokół poszukiwań nowej siedziby Sojuszu i powołaniu specjalnego oddziału pilotów niby zapowiada się ciekawie, ale nie jest nawet w połowie tak ekscytująca, jak „Skywalker atakuje!”.

Najsilniejszymi punktami „W cieniu Yavina” są ciekawie skreślone postacie drugoplanowe (szczególnie Birro Seah i pilotka Prithi z Chalacty) oraz wątek Vadera w niełasce, który zesłany na leśny księżyc Endoru szuka sposobu, aby odzyskać utracone względy Imperatora. Wizualnie komiks również prezentuje się dobrze. D`Anda znakomicie radzi sobie ze scenami kosmicznych starć dopracowanych w najdrobniejszych szczegółach X-Wingów z TIE-Fighterami. Z kolei największy zarzut wobec Wooda dotyczy prowadzenie głównych bohaterów. Leia, Han i Luke zachowują się bardzo out of charakter, w niewielkim stopniu przypominając swoje filmowe pierwowzory. Księżniczka z Alderaanu, które de facto gra główne skrzypce w komiksie okazuje się doskonałą pilotką (!!!) i walczy na pierwszym froncie wojny z Imperium. Luke zbyt często zachowuje się jak w gorącej wodzie kąpany, a Han, któremu poświęcono osobny wątek, jako wyzuty zupełnie z charyzmy przedstawiciel Sojuszu prezentuje się po prostu mizernie.



Czystka” (Haden Blackman, Alexander Freed, John Ostrander oraz Douglas Wheatley, Marco Castiello, Andrea Cherra, Chris Scalf, Jim Hall

Cztery krótkie, nie przekraczające objętości przeciętnego zeszytu opowieści rozgrywające się w okresie polowań na niedobitki zakonu Jedi i umacniania władzy Imperium, składają się na zdecydowanie najsłabszy do tej pory album wydany w cyklu „Star Wars Legendy”. Każda z nich to schematyczna historia o tym, jak Darth Vader poluje na kolejnych dysydentów Starej Republiki. Przewidywalnych (bo z góry wiadomo kto zwycięży), pretekstowych (bo ograniczających się do właściwie tego samego) i wtórnych (bo wszystkie są do siebie podobne). Do pewnego stopnia wyjątkiem od tej reguły jest „Pięść tyrana”, która z bliska pokazuje jak działa polityczna maszyna Imperium. I szkoda tylko, że właśnie w niej Vader pokazany został, jako nieudolny kacyk na galaktycznych zadupiu, który metod zarządzania niepokornym społeczeństwem musi uczyć się od przedstawicielki lokalnej administracji. Gdzie jest ten mroczny lord Sith, który występował w „Widmowym więzieniu”?

Jeśli idzie o oprawę graficzną to w albumie znajdziemy zarówno rysowników pierwszej klasy (jak zwykle znakomity Douglas Wheatley), jak i początkujących twórców, którzy mają spore niedostatki w warsztacie (Jim Hall mający problemy w zasadzie ze wszystkim – kompozycją, anatomią, dynamiką). Rysowników operujących w ramach bardzo klasycznej konwencji amerykańskiego komiksu głównego nurtu (duet Marco Castiello i Andrea Cherra, czyli solidność z przebłyskami) jak i eksperymentujących z nieco mniej tradycyjnymi technikami (malarski Chris Scalf).

Do czasu wydania „Czystki” selekcja Egmontu do „Legend” była bezbłędna. Dostaliśmy „Cienie Imperium” (bo to starwarsowa klasyka), „Widmowe więzienie” (bo to dobry komiks), a wkrótce dostaniemy „Mroczne Imperium” (znowu dobry komiks i w dodatku znakomicie narysowany!). Zatytułowany oryginalnie album „Purge” zupełnie nie pasuje do tego towarzystwa...


Darth Vader i jego wojna z rebelią” (Kieron Gillen i Salvador Larocca, Ryan Odagawa)

Tylko nieco lepiej prezentuje się trejd zbierający pierwsze sześć zeszytów marvelowskiego on-goinga „Vader”. Pomysł Kierona Gillena na historię był interesujący – pokazać mrocznego lorda po klęsce pod Yavinem (znów, wątek podobny jak u Wooda). Znajdujący się w niełasce Palpatine`a Vader musi nie tylko znieść degradację i służbę pod rozkazami Wielkiego Generała Tagge, który nie przepuści żadnej okazji, aby dopiec niedawnemu pupilkowi Imperatora, przed którym kilka tygodni temu trzęsła się cała flota, ale również szykować się do obrony swojej pozycji na imperialnym dworze, na którym pojawił się tajemniczy konkurent. Vader poniżony i zdegradowany, ponoszący karę za największą porażkę całego Imperium – ten koncept miał olbrzymi potencjał. Tym bardziej szkoda, że został on niemal zupełnie zmarnowany. Gillen zupełnie nie czuje ani magii „Gwiezdnych Wojen”, ani postaci głównego bohatera (znowu spytam – gdzie ten Sith, który występował w „Widmowym więzieniu”?).

Co gorsza fabuła poprowadzona jest niedbale – brak jej dynamiki (jaką miały „Star Wars” Aarona) czy głębi (cechującą „Star Wars” Wooda). Na historię składa się zbiór pojedynczych epizodów rozdzielonych cliffhangerami nie komponujących się w jedną całość z dopisanym na kolanie nieprzekonującym finałem. Cały quest Vadera i rozgrzebywanie wątków z trylogii prequeli, które winny pozostać zapomniane, wydaje się po prostu idiotyczny. Wynajęcie Boby Fetta jest nielogiczne, a nowe postacie (będąca mieszanką Hana Sola i Indiany Jones Aphra oraz droidy Triple Zero i BT-1, czyli mroczne odpowiedniki Artoo i Threepio), choć ciekawe, zalatują tanim umizgiwaniem się do fanów.

Fabuła przedstawiona w komiksie rozgrywa się równolegle do wydarzeń z albumu „Skywalker atakuje!”. Przynajmniej na razie redaktorom Domu Pomysłów udaje się bardzo zgrabnie przeplatać wątki z obu tytułów. Synergia między nimi zostaje zachowana również pod względem wizualnym - Wspinający się na wyżyny swoich możliwości Salvador Larocca w realistyczny sposób i podobny do Johna Cassaday`a odmalował obraz odległej galaktyki, choć nie jest rysownikiem tej samej klasy. Niemniej, należą mu się brawa za świetne przedstawienie głównego protagonisty, który prezentuje się jak trzeba. Na linijkę pochwały zasłużył również Adi Granov, autor kompletu okładek.


Kuriozum jest polski tytuł, który nie tylko nie ma nic wspólnego z tytułem oryginalnym (trejd zatytułowany jest po prostu „Vader”), ale i z akcją komiksu, w którym Sojusz nawet się nie pojawia! Kupujecie tylko na własną odpowiedzialność.

Brak komentarzy: