piątek, 19 czerwca 2015

#1879 - Dzień targowy

Niezwykły klimat komiksu "Dzień targowy" budowany jest od strony tytułowej, na której widzimy leżącą w łóżku parę ludzi. Jest głęboka, ciemna noc. Ona śpi, on nie śpi. Już nie śpi, choć do świtu jeszcze daleko, a może wcale nie udało mu się zasnąć. Leży na plecach, ma szeroko otwarte oczy, wpatruje się w ciemność. Myśli. 



Martwi się, bo leżąca obok kobieta, odwrócona do niego plecami, jego młoda żona, jest w ósmym miesiącu ciąży. Więc za chwilę, za miesiąc na niego spadnie jeszcze większa odpowiedzialność, będzie musiał zatroszczyć się nie tylko o nią i o siebie, ale także o potomka. Zapewnić środki. A do dyspozycji ma jedynie dwie sprawne ręce i stare krosno, na którym tka piękne dywany. 

W końcu wstaje, ubiera się, je śniadanie. Odmawia poranną modlitwę i wychodzi. Do świtu nadal daleko. Ponure myśli towarzyszą mu przez całą drogę do pobliskiego miasteczka, w którym dziś odbywa się targ. Z okolicznych wiosek schodzą się handlarze i rzemieślnicy, a obfitość towarów i ludzi przyprawia naszego bohatera o zawrót głowy. Dzięki temu jego nastrój się odmienia. Przemianę widać także w warstwie graficznej i kolorystycznej. Ponure szarobure barwy ustępują świetlistej żółci. W sylwetce bohatera również zachodzi zmiana – unosi wyżej głowę, prostuje plecy – przygnębiające myśli ulatują, pojawia się nadzieja, że szybko uda mu się sprzedać wszystkie dywany i zdąży do domu jeszcze przed narodzinami swego potomka.


W całym komiksie nie pada żadna informacja, kiedy i gdzie rozgrywa się akcja. Możemy się tego jedynie domyślać albo zawierzyć opisowi podanemu przez wydawcę na tylnej okładce: (…) refleksyjny i urokliwy obraz wschodniej Europy z początku XX wieku. „Refleksyjny” – tak, zgadzam się. Czy jednak „urokliwy”? Mam duże wątpliwości. Jeśli miałbym w zamian wyszukać inny przymiotnik, to zdecydowałbym się na: zapomniany. Akcja prowadzona jest niespiesznie, wręcz monotonnie, ale w żadnym razie nie nudno. W warstwie graficznej mamy do czynienia z minimalizmem najwyższych lotów.

Świat, który portretuje James Sturm, odszedł w niepamięć. Dawno już nie istnieje, a wręcz można mieć wątpliwości, czy kiedykolwiek istniał. Odchodzą w nicość depozytariusze pamięci, pozostają jedynie świadectwa. Dlatego tym cenne i wartościowe są opowieści, które wskrzeszają i przypominają, powołują do życia. "Dzień targowy" nie powstał z potrzeby taniego sentymentalizmu czy resentymentu, to pełnoprawne świadectwo czasu i ludzi, którzy odeszli w niebyt, ale nie jest to próba wskrzeszenia czy rozliczenia się z przeszłością. Tej książce przyświeca inny cel. Chociaż chcąc być precyzyjnym nie powinienem nazywać tego albumu świadectwem, gdyż jest to opowieść z drugiej ręki, zapośredniczona. Sturm tchnął życie w stare zdjęcia, widokówki i rysunki (o czym możemy się dowiedzieć z podziękowań zamieszczonych na końcu książki).


Wyobrażam sobie, że potrzebował bohatera, który miał ożywić dokumentację z przeszłości i zgromadzone przez autora referencje graficzne. Wybrał Mendlemana: ubogiego żydowskiego tkacza zjawiskowych dywanów, męża i przyszłego ojca. Jemu przypadła rola przewodnika. Zabieg jest o tyle ciekawy, że dzięki niemu oglądamy wszystko od środka. Monolog wewnętrzny bohatera delikatnie pod rękę prowadzi czytelnika w stronę przeszłości. Komiks jest przejmujący nie tylko ze względu na fakt, że obcujemy z rzeczywistością, której nie ma i która nie powróci, ale także dlatego, że te same nieczułe rynkowe mechanizmy sprzed 100 lat nadal odciskają piętno na najbiedniejszych. Smutna, ale nie przygnębiająca, jest wymowa całości. Album Sturma to lektura obowiązkowa.

Brak komentarzy: