piątek, 13 marca 2015

#1821 - The Manhattan Projects vol.5: The Cold War

Autorem tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.

Seria "The Manhattan Projects" od samego początku kupiła mnie swoimi niebanalnymi pomysłami, świetnie napisanymi postaciami oraz twistami fabularnymi, których w żaden sposób nie umiałem przewidzieć. Długo czekałem na premierę piątego tomu, który zapowiadał historię osadzaną w realiach Zimnej Wojny. Myślę sobie - to po prostu nie może się nie udać. Ale czy tak stało się naprawdę? 



Po rozwiązaniu kwestii Oppenheimera pod koniec czwartej odsłony serii, ekipa wojskowych i naukowców skupiona wokół Projektów Manhattan rozpierzchła się we wszystkich kierunkach światów. Tak, liczba mnoga jest nieprzypadkowa. Dlatego też opisywany dziś komiks nie ma jednej, zwartej fabuły. Obserwujemy bowiem prawdziwe oblicze Kryzysu Kubańskiego, niezwykłe okoliczności morderstwa Johna Kennedy’ego, sposób zerwania sojuszu między Manhattan Projects i Star City czy podróż obu Einsteinów do innych wymiarów. Widzimy także jak wizyta na statku kosmicznych obcych zmienia Łajkę. Jak na pięć zeszytów dzieje się naprawdę sporo...

Jonathana Hickmana naprawdę trudno nie podziwiać. Zarówno "The Manhattan Projects", jak i "East of West" czy nawet jego prace pod szyldem Avengers powalają jeśli idzie o konstrukcje olbrzymiego, rozbudowanego świata, w którym osadzona jest fabuła. Największe wrażenie pod tym względem robi właśnie ten pierwszy komiks, ponieważ w jego przypadku nie wystarczyło popuścić wodzy fantazji. Jego fundamentem jest bowiem rzeczywistość znany nam z kart historii, dla niektórych będących wciąż wspomnieniem przeszłości. "The Cold War" jest jednym z najsilniej osadzonych w historycznym kontekście tomów serii. Na co drugiej stronie pojawiają się postacie pokroju Johna Kennedy’ego, Leonida Breżniewa czy Fidela Castro i Che Guevary. Mimo to, Hickmanowi udało się wkomponować to wszystko w fabułę nie tylko bardzo umiejętnie, ale w sposób pasujący do zwariowanego i nieco absurdalnego stylu prowadzenia opowieści.


Jest jednak coś, co odróżnia ten tom "The Manhattan Projects" od poprzednich. Nie jest to bynajmniej rozbicie komiksu na kilka mniejszych fabuł, ponieważ to akurat wyszło całkiem nieźle, a każdy z wątków dostał tyle miejsca, by żaden z nich nie mógł zostać uznany za potraktowany po macoszemu. Mnie jednak w "The Cold War" zabrakło efektu WOW!, który był wszechobecny w poprzednich odsłonach cyklu. Nie wiem czy wynika to z faktu, że w komiksie zabrakło totalnie nieprzewidywalnego Oppenheimera, ale faktem jest że podczas lektury całego tomu czekałem na TEN MOMENT, który wbije mi szczękę w podłogę i niestety takowego się nie doczekałem. Pojawia się tu mnóstwo fragmentów, przy których można się uśmiechnąć, a fabuła jako całość jest mocno popchnięta do przodu. Brakuje tylko tej przysłowiowej "kropki nad i", która sprawiłaby, że piąty tom "The Manhattan Projects" zapadałby w pamięć równie mocno co na przykład widok Alberta Einsteina wybijającego w pień japońskie roboty, który jako pierwszy przychodzi mi do głowy, gdy pomyślę o serii Jonathana Hickmana. Być może coś takiego znajdzie się w kolejnym tomie, ponieważ wątek Łajki i zakochanego w niej Yuriego Gagarina zmierza w kierunku, który absurd pojawiający się na łamach serii "The Manhattan Projects" może przenieść na nowy, niespotykany jeszcze poziom. Już się zaczynam obawiać.

Kilka osobnych zdań należy się warstwie graficznej. Jak za każdym razem, tak i teraz za rysunki odpowiedzialni są Nick Pitarra oraz Ryan Browne. Ten drugi jak zwykle wziął na siebie jeden zeszyt, lecz w przeciwieństwie od poprzednich tomów, tym razem nie był to ten zamykający, lecz otwierający historię epizod. Artysta ilustrując przygodę Łajki pokazał to, z czego jest najbardziej znany – podobnie jak na łamach "God Hates Astronauts", stworzył kilkanaście niesamowicie wyglądających przedstawicieli obcych ras. Moim zdaniem spisał się tym razem nawet lepiej, niż podczas prac nad numerami z akcją osadzoną w głowie Oppenheimera. Cała reszta tomu to popis jakże charakterystycznego Nicka Pitarry, dla którego jest to chyba najlepsza praca w całym jego dorobku. Wysiłek jaki włożył w każdą stronę jest doskonale widoczny i w pewien sposób rekompensuje czytelnikowi fakt przedłużonego oczekiwania na każdy zeszyt. Każda kreska jest tu przemyślana, a dokładne i szczegółowe rysunki momentami robią piorunujące wrażenie. Wszystko to świetnie podkreśla po raz kolejny Jordie Bellaire. Warstwa graficzna tego tomu "The Manhattan Projects" jest po prostu fenomenalna.


Jak zwykle próżno szukać w komiksie jakichkolwiek dodatków. Na samym końcu dostajemy tylko krótkie i zdawkowe biogramy obu twórców, ale jest to dokładnie ten sam tekst, który pojawia się w każdym z dotychczas wydanych tomów.

Piąty tom "The Manhattan Projects" urzeka pod względem graficznym, a podczas lektury dostarcza podczas standardowej dawki dobrej zabawy. Nie jest to jednak historia, którą zapamiętałbym na dłużej, a sprawia raczej wrażenie, że Hickman szykuje się do czegoś większego. Oby po lekturze tomu szóstego tak się właśnie okazało. A na razie oceniam "Cold War" na 4/6.

Brak komentarzy: