środa, 19 listopada 2014

#1781 - Żywe Trupy t.15: Odnajdujemy siebie

Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.

Robert Kirkman to scenarzysta irytujący. Jak mało popada ze skrajności w skrajność. W czternastym albumie "Żywych Trupów" imponował sprawnie poprowadzoną akcją, ale już o kolejnym tomie trudno napisać cokolwiek pozytywnego. Zgodnie z niepisaną regułą rządzącą serią po tomie obfitującym w dramatyczne wydarzenia, nadchodzi czas na zwolnienie tempa i poświęcenie uwagi poszczególnym postaciom. Nie inaczej było w "Odnajdujemy siebie" i szkoda tylko, że Kirkman nie miał pomysłu, jak rozegrać kolejny akt swojej zombie-epopei.





Trwa lizanie ran po ataku hord zombiaków na Wspólnotę. Mieszkańcy naprawiają szkody oraz żegnają tych, którym nie udało się przetrwać. Jednym z najbardziej zdruzgotanych bohaterów jest Rick, nieprzerwanie czuwający przy Carlu, który znajduje się w stanie krytycznym. Dla niektórych to doskonała okazja, aby zakwestionować jego przywództwo i dokonać przewrotu. Czy im się uda? O tym dowiecie się z lektury piętnastego tomu serii.

W gruncie rzeczy "Odnajdujemy siebie" stanowi jedynie prolog do kolejnych, jeszcze większych wydarzeń, które będą miały miejsce w kolejnych tomach. Scenarzysta poświęca więc całe 132 strony komiksu na ukazanie, po raz kolejny zresztą, poszczególnych postaci wstrząśniętych tym, co niedawno miało miejsce. I kolejny raz Kirkman w swojej pracy nie jest przekonujący, nie potrafi wzbudzić w czytelniku najmniejszych emocji, a zamiast tego - nudzi. Ponad połowa tomu ukazuje bohaterów w stanie, w jakim spodziewalibyśmy się ich zastać. Jedynym zaskoczeniem może być zaprezentowanie Abrahama jako chama, prostaka i seksistę (przynajmniej w stosunku do jednej z mieszkanek Wspólnoty), lecz trudno zaliczyć ten element na plus. Kirkman próbując zmienić nieco wizerunek pana Forda stosuje sztuczki mocno niewiarygodne. To jak zachowuje się Abraham stoi w mocnej sprzeczności z tym, co dowiedzieliśmy się o nim w poprzednich tomach i dlatego też większość, jeśli nie wszystkie sceny z nim w roli głównej, komentowałem jednym, angielskim słowem – "bullshit". Na plus "Odnajdujemy siebie" zaliczam właściwie tylko jeden moment, w którym pojawia się pewien telefon. Jest to bardzo klimatyczna i niepokojąca scena, która może uchodzić za prawdziwą ozdobę tego nijakiego tomu.


Druga połowa tego tomu to wspomniana już wyżej próba przewrotu i przejęcia władzy przez kilku niezadowolonych mieszkańców Wspólnoty. Tu na jaw wychodzi kolejna rzecz, która od jakiegoś czasu nie podoba mi się w "TWD". Otóż od momentu wejścia Ricka i jego ekipy do osiedla pełnego ludzi, obsada komiksu strasznie się rozrosła. Mając tyle samo czasu antenowego, Kirkman musi znaleźć miejsce na przedstawienie coraz większej ilości bohaterów. I nietrudno się domyśleć, że nawet on nie może dać sobie rady ze wszystkim. Problemem jest dla mnie to, że mniej więcej od 11-12 tomu imiona części postaci pojawiających się w ”Żywych Trupach” kompletnie przestały mi cokolwiek mówić.

I tak właśnie jest w przypadku dzisiaj opisywanego tomu. Grupa próbująca dokonać przewrotu niezbyt mocno mnie grzała chociażby z tego powodu, że nie do końca byłem pewien czy wcześniej w ogóle pojawiali się serii i musiałem sprawdzić to w Internecie. Skoro tak się działo, to jasnym wydaje się być wniosek, iż wcześniej (bo nie debiutowali w tym tomie) żadne z nich nie wykazało na tyle dużo charyzmy, bym ich zapamiętał. Trudno jest więc oczekiwać, bym kibicował lub życzył porażki ich działaniom, albo w jakikolwiek sposób przejmował się tym wątkiem fabularnym. I co gorsza, Kirkman przez ponad 60 stron nie robi nic, by to się zmieniło. Sami możecie sobie więc dopowiedzieć, w jaki sposób potoczyć się mógł dalej ten aspekt fabuły. Dopowiem, że zdecydowanie zbyt mocno przewidywalnym.

Za rysunki w kolejnym tomie "The Walking Dead" jak zwykle odpowiedzialny jest Charlie Adlard. Od jakiegoś czasu jego prace zupełnie mi nie przeszkadzają w lekturze, a ponadto jestem zdania, że artysta ten dość mocno się rozwinął, chociaż nie zawsze udaje mu się uniknąć błędów. Od dziś już chyba na zawsze będę wypominać mu niekonsekwencje w ukazywaniu urazu Carla, który już w tym tomie bardzo mocno się zmniejszył w stosunku do poprzedniego. Oprócz tej małej niedogodności, nie mam żadnych zastrzeżeń. Bardzo przypadła mi do gustu okładka tego tomu. Utrzymana w fajnej, zimowej barwie od razu sugeruje w jakim okresie czasu umieszczona jest akcja komiksu. Wcześniej nie pamiętam, by w "Żywych Trupach" zastosowano taki zabieg, ale jestem całkowicie za tym, by nie był to jednorazowy wyskok.


Jak zwykle jakość polskiego wydania stoi na bardzo dobrym poziomie. Taurus przyzwyczaił mnie do dobrej jakości papieru, grubszej okładki i niezłego klejenia (z czym pewnie większość z Was się nie zgodzi), co w połączeniu z niewysoką ceną komiksu sprawia, że nie mogę napisać jakichkolwiek zarzutów. Nawet nie chcę zresztą. Naturalnie w tomie nie znajdziemy żadnych dodatków, ale i do tego już przywykłem.

"Odnajdujemy siebie" to niestety jeden ze słabszych tomów cyklu, a co gorsza jego zakończenie nie zwiastuje, aby dalej było lepiej. To nieco odrzuca od dalszej lektury, ale nie oszukujmy się – z "Żywymi Trupami" nie jest łatwo skończyć. Ocena to jedynie 2+/6, ale z nadziejami, że gorzej już nie będzie.

Brak komentarzy: