środa, 22 października 2014

#1767 - Fatale: Śmierć podąża za mną

Autorem poniższego tekstu jest Przemysław Pawełek, dziennikarz radiowy i recenzent Alei Komiksu 

Przyznam na wstępie, że mam ciągły niedosyt dorosłego, amerykańskiego mainstreamu na naszym ryneczku komiksowym. Lubię klimat Vertigo, serie z nieodżałowanego Wildstorm (w tym oczywiście też z ABC), czy tych mocniejszych cykli z Dark Horse lub Image, wycelowanych w dojrzalszego odbiorcę. "Kaznodzieja" i "Sandman" są już od dawna znane, "Sin City" doczekało się już chyba trzeciego czy czwartego wydania ale przecież to nie wszystko. Cieszę się że do tej listy dołącza kolejny gracz.




"Fatale" od samego początku nasączone jest tym specyficznym, vertigowym klimatem, a może raczej tym, za co ten imprint lubię, i czego oczekuję.  Ed Brubaker nie cacka się ani z głównym bohaterem swojej opowieści, ani z jej czytelnikiem, szybko rozkręcając wir wydarzeń. Nicolas Lash uczestniczy w pogrzebie swojego ojca chrzestnego, co jest najlepszym chyba, co mu się w tym komiksie przydarza. Odwiedzając po pochówku jego rezydencję znajduje tajemniczy maszynopis, prawdopodobnie pierwszą, niepublikowaną powieść gospodarza. Nie jest mu dane długo cieszyć się znaleziskiem, bo w domu zjawiają się bowiem tajemniczy i uzbrojeni mężczyźni, a jedynym ratunkiem wydaje się być powabna dama, poznana w czasie pogrzebu. Ucieczka samochodem kończy się wypadkiem. Mocno pokiereszowany Lash zagłębia się w treści znalezionego maszynopisu, dziwacznej, kryminalnej fabuły rozgrywającej się w San Francisco w drugiej połowie lat 50-tych...

Maszynopis jest oczywiście osią komiksu, dookoła której obudowana jest cała rozgrywająca się w połowie minionego wieku intryga. Znaczącą rolę odgrywa tu znana już z pogrzebu piękność, której czas zdaje się nie imać. Brubaker nurza się w noirowym klimacie, zaprawionym jednak dla urozmaicenia nutką niepojętego. Sama okładka tomu jest już bardzo wymowna -  jegomościa w prochowcu, stojącego w bezwolnej pozie, obejmuje władczo atrakcyjna kobieta, a ich ciała plączą się z olbrzymimi mackami, ale o nich za chwilę. Obraz amerykańskiego miasta odmalowany jest oczywiście w czarnych barwach – głównych bohaterów stanowią wścibski i cyniczny dziennikarz, zdeprawowany gliniarz, czy sama tytułowa kobieta fatalna, drapieżnością przewyższająca większość klasycznych fatalnych piękności. Prochowce, fedory, samochody retro – klimat jest na tyle intensywny że niemal czuć zapach bourbona i papierosów w powietrzu, a w trakcie lektury niemal słyszałem w głowie powolny, ale pełen elektryzującego napięcia jazz.


W klasycznych kryminałach wszystkim kręcą seks, władza i pieniądze. Tu ostatni składnik jest niemal trzeciorzędny. Dużo ważniejsze są wiedza tajemna i nadnaturalne koneksje. Miasto opanowane jest nie tylko przez sprzedajnych gliniarzy, skorumpowanych polityków i gangsterów, ale też przez wszelakiej maści mistyków i mroczne kulty, oddające cześć zapomnianym bogom. San Francisco ma swoje drugie, podziemne życie, o czym ma dopiero przekonać się wścibski reporter, od którego pogrzebu zaczynał się komiks. Brubaker topi miasto nie tylko w brudzie i przemocy, nasącza je także złem, ale nie tym zwyczajnym, ludzkim, codziennym, tylko Złem Absolutnym, od wieków sączące jad w ludzkie mózgi, wywracające na lewą stronę człowieczą psychikę, i wyniszczające ciała. Historia Rainesa, dziennikarza, jest dość upiorna, i oczywiście powiązana z Lashem, który zaczyna się powoli orientować, że wpakował się w historię ciągnącą się już dekadami, a której stał się kolejnym elementem.

Tak samo jak przemyślana i dobrze napisana została fabuła, tak samo świetnie dopasowana została warstwa wizualna. Kreska Seana Phillipsa świetnie oddaje tajemniczy klimat samej historii, a kładziony przez niego szorstki, tłusty tusz idealnie sprawdza się w opowieści o bohaterach balansujących raz na granicach moralności, raz poza nimi. Dopełnieniem rysunków Phillipsa są tu kolory jak zawsze niezawodnego Dave'a Stewarta. Kolor może zepsuć dobre rysunki, ale sprawny kolorysta potrafi nadać im pewnej głębi, temperatury i faktury. Sama czerń i biel zwykle bywa dość surowa i płaska. Stewart tchnie tu swoją pracą pewien duszny klimat retro kryminału, który bez jego wkładu nie był by tak uchwytny.


Co tu dużo mówić - "Śmierć podąża za mną” to po prostu świetne, mięsiste czytadło, z którym obcowanie jest czystą przyjemnością. Obok „Locke and Key” i „Sagi” to najlepsza z serii komiksowych, która wystartowała na polskim rynku w tym roku. Polecam zapoznanie się z tym tomikiem każdemu. Z jednej strony zadowoli on fanów horrorów i Lovecrafta, choć jest to nie tyle czysta adaptacja mitologii Chulhu, co raczej luźna wariacja na temat klimatów, którymi operował ten autor. Z drugiej strony – ci, których nie satysfakcjonuje fakt, że nowe "Baśnie" wychodzą raz na ruski rok, i żal im, że na kolejne serie z Vertigo się obecnie nie zapowiada, także nie powinni się zawieść. Sam nie mogę się już doczekać kolejnych tomów.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

"Obok „Locke and Key” i „Sagi” to najlepsza z serii komiksowych, która wystartowała na polskim rynku w tym roku."

- pełna zgoda, tylko proszę Cię, nie dyskryminuj "Parkera"!

Anonimowy pisze...

mój błąd. przyznaję. Parker też jest w stawce, umknął mi bo fajna ofensywa przyszła na koniec roku, i mi to oczywistą oczywistość przesłoniło. BTW ciekawe że połowa stawki to Mucha, druga Taurus.

Gonz