piątek, 29 sierpnia 2014

#1726 - Saga t.1

Na dzisiejszy dzień Mucha Comics zapowiedziała opublikowanie pierwszego tomu cyklu "Saga" i jest to idealna okazja na trzecią recenzję mojego autorstwa w sierpniu. W końcu w nasze łapy trafi jeden z najczęściej nagradzanych komiksów ostatnich lat w USA i czy tego chcecie czy nie, po prostu musicie zwrócić na niego uwagę. Od razu też zaznaczę, że dzisiejsza recenzja oparta jest na anglojęzycznym wydaniu komiksu, chociaż o edycji pochodzącej od Muchy również wspomnę pod sam koniec tekstu. Sprawdźmy więc, czy "Saga" jest warta Waszych pieniędzy.




Teoretycznie można zaryzykować stwierdzenie, że fabularnie Brian K. Vaughan nie odkrył niczego oryginalnego. Oto bowiem jesteśmy świadkami przygód dwójki kochanków Marko i Alany, którzy są przedstawicielami dwóch wrogich wobec siebie ras. Poznajemy ich w momencie, gdy na świat przychodzi ich dziecko, pieszczotliwie nazwane Hazel ("brzdąc"). Próbując przetrwać, oboje będą musieli stawić czoła wielu zagrożeniom oraz spotkają na swojej drodze bardzo dziwnych gości. Miłość łącząca tę dwójkę w czasach wielkiej wojny przeszkadza wielu osobom i dlatego wkrótce na parę wydany zostaje wyrok śmierci. Jedną ze ścigających ich osób będzie The Will i towarzysząca mu kotka o wdzięcznym imieniu Lying Cat, ponieważ potrafi ona wyczuć kłamstwo. Nie można zapomnieć jeszcze o Księciu Robocie IV, który coraz większą pasją próbuje odkryć co sprawiło, że przedstawicielka technologicznie zaawansowanej rasy postanowiła odejść od reprezentowanych ideałów i związać się z kimś, kto para się magią. Jego wnioski mogą być niebezpieczne dla bardzo wielu istnień.

Jak więc widać z powyższego opisu Brian K. Vaughan stworzył wielowątkową fabułę, w której faktycznie można się początkowo pogubić. Jest tak dlatego, ponieważ każdej części "Sagi" scenarzysta poświęca mniej więcej podobną ilość miejsca, przez co już od samego początku mamy wrażenie, że Marko i Alana nie są najważniejszymi postaciami cyklu. Scenarzysta dotąd nie słynął z tak rozbudowanej fabuły, ponieważ zarówno w "Runaways" dla Marvela, "Y: The Last Man" oraz "Ex Machina" dla DC mieliśmy do czynienia tak naprawdę w jednym głównym wątkiem i kilkoma pobocznymi. "Saga" taka nie jest. Twórca nie tylko umiejętnie manewruje poszczególnymi częściami fabuły, ale także w niesamowity sposób pisze konkretne postacie.

Już pierwszy tom pokazuje nam całą paletę charakterów, które są do siebie zupełnie niepodobne. Czytając soczyste i miejscami bardzo zabawne dialogi trudno nie zauważyć cech, którymi odznaczają się poszczególne postacie. Podobać może się także fakt, że Vaughan dba o to, byśmy kibicowali zarówno ściganym (Marko i Alana), jak i ścigającym (właściwie cała reszta). Widać to zdecydowanie najmocniej w przypadku postaci The Willa. Uznawany za jednego z najlepszych łowców głów we wszechświecie szybko okazuje się facetem pełnym jak najbardziej szczerych uczuć, w tym także miłości i współczucia. Co prawda w pierwszym tomie "Sagi" jest on zdecydowanie najmniej ciekawą postacią, ale trudno w pewnym momencie z nim nie sympatyzować lub nie okazać mu współczucia.


Narratorką komiksu jest sama Hazel. Jest to dla mnie niestety jedna z nielicznych wad "Sagi". Choć w oryginalnym wydaniu jej kwestie wyglądają bardzo przyjemnie dla oka, to nie wprowadzają nic ciekawego do fabuły. Stanowią raczej komentarze do tego, co widzimy i nic poza tym.

Kolejnym wartym wspomnienia aspektem komiksu jest świat zaprezentowany na jego łamach. Vaughan wielokrotnie opowiadał o tym, że w "Sadze" znalazły się takie rzeczy, które w innym wydawnictwie by nie przeszły. W Image nikt krępował fantazji scenarzysty, który stworzył cała galerię oryginalnych i niepowtarzalnych postaci oraz miejsc. Kto inny mógł wpaść na pomysł stworzenia razy istot z telewizorami zamiast głów? Lub też wesołego ducha połowy dziewczyny, która zginęła w wybuchu miny? Albo też mrocznego lasu w którym nieliczne drzewa wydają na świat... statki kosmiczne? Że już nie wspomnę o wszystkim, co pojawia się na planecie Sextillion... Uwierzcie mi, ale niemal każda kolejna strona "Sagi" potrafi zaskoczyć jakimś niebanalnym rozwiązaniem. Trudno też nie zauważyć tego, jak sprytnie i bezpardonowo Vaughan nabija się z dzisiejszej kultury. Rasa której przedstawicielem jest Prince Robot IV to nic innego jak satyra na czas, jaki codziennie poświęcamy telewizji i Internetowi. Planeta Sextillion z kolei parodiuje dzisiejsze przesycenie wszechobecną erotyką. Takich smaczków jest więcej, a jednym z moich ulubionych jest rozmowa o nie czytaniu książek, co z jednej strony wyszło śmiesznie, a z drugiej niezwykle gorzko, ponieważ wiemy że tak naprawdę ta scena nie jest o bohaterach "Sagi", lecz o nas samych.

Tu może warto wspomnieć o tym, że komiks nie jest skierowany dla niedojrzałego czytelnika. W tomie tym pojawia się sporo nagości i jeszcze więcej przekleństw. Właściwie już scena otwierająca ten tom składa się po trochu z jednego i drugiego, a jest to dopiero początek. Uwierzcie mi, nie chcecie dać tego komiksu swojemu młodszemu rodzeństwu.


"Saga" zilustrowana została przez Fionę Staples, którą dobrze znałem już z wcześniejszych prac dla DC WildStorm. Bardzo lubię prace tej artystki, lecz na potrzeby tej recenzji postaram się o cień obiektywizmu. Będzie trudno, ale co tam. Staples operuje na pierwszy rzut oka nieco niestaranną kreską. Bardzo często gubi proporcje, co rzuca się w oczy ponieważ kontury postaci rysowane są mocną, grubą kreską. Ponarzekać można także na bardzo ubogie tła, które nie wygląda najlepiej w soczystej opowieści science-fiction. Osobiście nie czynię z tego zarzutu, ponieważ styl Staples opiera się właśnie na tym, że nie przykłada ona zbyt dużej wagi do drugiego planu.

Uwielbiam prace tej artystki głównie za to, że swoją fantazją dorównuje Vaughanowi. Rysowniczka potrafi być niekonsekwentna w proporcjach, ale za to bardzo regularnie nadaje rysowanym przez siebie postaciom mnóstwo charakterności. Jej warsztat nie ogranicza się do zestawu pięciu min na krzyż. Dodatkowo, Staples odpowiada za całość warstwę graficzną - zarówno rysuje, jak i nakłada kolory. Każda strona jest więc jej autorskim popisem i muszę przyznać, że bardzo podoba mi się wyczucie artystki zwłaszcza w dobieraniu barw. "Saga" aż roi się od kontrastów i rozwiązań kolorystycznych, które w danej scenie wydają się być jak najbardziej na miejscu.

Oryginalne wydanie zbiorcze pierwszego tomu serii to bardzo typowy przedstawiciel dziesięciodolarowych komiksów od Image Comics. Oznacza to, że w środku oprócz standardowych stron redaktorskich i samego komiksu nie znajdziecie nic dodatkowego. Dobrej jakości papier i miękka okładka kosztować będą Was około 35 złotych plus przesyłkę. Chyba że zdecydujecie się na wydanie polskie. Wtedy zapłacicie za tę samą zawartość, tyle tylko, że w twardej oprawie i w naszym języku. Komiks od Muchy ma osiem stron więcej niż oryginał, lecz nie sądzę by były to jakieś bonusowe materiały. Naturalnie, jeśli się mylę to później zrobię aktualizację tego tekstu. Koszt rodzimego wydania to w najlepszym przypadku 41 PLN (sklep na stronie Muchy), pod względem cenowym nie ma więc wielkiej różnicy. Dopłacacie zaledwie sześć złotych, a dostajecie solidnie wydany tom, który na pewno szybko się nie rozpadnie. Już teraz jednak muszę napisać, że na udostępnionych przez wydawcę stronach widać mocno zmieniony sposób prezentacji kwestii narracyjnych, które wylądowały w niezbyt ładnych dla oka ramkach.


"Saga" to moim zdaniem jeden z najlepszych amerykańskich komiksów głównego nurtu, którym przyjdzie nam cieszyć się tego roku. Ze wszystkich sił zachęcam Was do sięgnięcia po tę pozycję, lecz nie wskażę konkretnej wersji. Oryginał czy wydanie Muchy – to już Wasz wybór. Jedno wiem na pewno: wasza komiksowa kolekcja mocno traci na wartości, jeśli nie macie tam ”Sagi”. 5+/6

Autorem tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.

Brak komentarzy: