wtorek, 12 sierpnia 2014

#1704 - Wolverine: Logan

Pamiętacie czasy, kiedy Wolverine był interesującą postacią? Kiedy był czymś więcej, niż tylko redaktorskich narzędziem do podbijania wyników serii szorujących dno? Kiedy jako jeden z niewielu x-harcerzyków był bohaterem z potencjałem na ciekawą historię, czego najlepszym przykładem były kolejne on-goingi, który utrzymywał na swoich barkach? Och, to były dobre czasy! Logan był wtedy typem chodzącego własnymi ścieżkami samotnika. Postacią na swój sposób tragiczną z chwytliwym antybohaterskim rysem i wyrazistą, a nie tylko przerysowaną, osobowością. Ale to był zanim w Domu Pomysłów nie zafundowano mu orchidektomi i zrównano zresztą ubranego w kolorowe trykoty tałatajstwa. 




Szkoda. Czasami zdarza mi się tęsknić za starym, dobrym Rosomakiem sprzed czasów, gdy nie był członkiem dwóch składów Avengers, czterech formacji X-Men, nie występował w pięciu solowych seriach i nie był etatowym „guest starem” w kilkunastu kolejnych. Biorąc do ręki album „Wolverine: Logan” miałem nadzieję, że będę miał okazję spotkać tego Wolverine`a sprzed lat. Bo wszystko na to wskazywało. Format mini-serii zapowiadał, że autorzy będą mieli nieco więcej wolności, niż gdyby pracowali przy którejś z serii regularnych. I to jacy autorzy! Brian K. Vaughan, w 2008 roku był jeszcze przed chwaloną wszędzie i przez wszystkich „Sagą”, ale miał już na swoim koncie parę Eisnerów, nagradzanego „Ygreka”, fantastycznych „Runaways” i nie bez przyczyny uchodził za świetnego komiksowego (i nie tylko!) scenarzystę. 

Nie gorszą opinią mógł poszczycić się Eduardo Risso, rysownik znany przede wszystkim ze „100 Naboi”, spod ręki którego nie wyszedł jeszcze komiks, o którym można byłoby powiedzieć, że pod względem wizualnym prezentuje się słabo (przynajmniej według mnie). W „Loganie” spodziewałem się zobaczyć nie kolejnego superherosa okładającego się z superłotrem, tylko historię człowieka, który po sześćdziesięciu latach wyrównuje rachunku. Cofając się w czasie do 1945 i przenosząc akcję do Hiroszimy Vaughan sprytnie wykorzystał dwa klasyczne motywy z przeszłości James Howletta, czyli jego służbę na frontach II Wojny Światowej oraz orientalny sztafaż Japonii. Zapowiadała się świetna lektura. Bo przecież co mogło pójść nie tak?


Pod względem graficznym – jest cacy. Jasne, znajdą się tacy, którzy będą narzekali, że jedyną słuszną wersją „Logana” jest ta pozbawiona kolorów przygotowanych Deana White`a. Być może nawet i tak jest (nie miałem przyjemności zapoznać się z wersją czarno-białą), ale całość i tak prezentuje się naprawdę dobrze. O setkach amerykańskich rysowników można powiedzieć, że są solidnymi wyrobnikami z warsztatem, o dziesiątkach – że są rozpoznawalni, ale pośród nich jest naprawdę niewielka grupka, którzy wyrobili swój własny, oryginalny styl. Risso można policzyć pośród nich.

Co innego sama opowieść. Pomysł na napisanie historii opowiadającej o przeszłości bohatera, wpisującej się nieco w tradycje „Wolverine: Origin” Jenkinsa i Kuberta czy mini-serii Claremonta i Millera, w której dzika bestia ze szponami pokrytymi adamantium poszukująca w sobie człowieczeństwa znajduje je u boku pięknej kobiety oryginalny może nie jest (a już szczególnie nie w przypadku Logana!), ale w rękach sprawnego scenarzysty może zamienić się w bardzo interesującą fabułę. Niestety, w tym przypadku tak się nie stało. Vaughan prowadzi historię w bardzo schematyczny sposób. Za dużo w niej klisz charakterystycznych dla konwencji super-hero, za mało emocji, za mało tragizmu. Żonglowanie dwoma linia fabularnymi, z których jedna opowiada o tym, co wydarzyło się podczas wojny, a druga to już klasyczna superbohaterska nawalanka nie wychodzi zbyt dobrze ani dla jednej, ani dla drugiej. Finał – trącący wyświechtanym banałem – pozostawił mnie doskonale obojętnym.


Do jakości polskiego wydania nie ma żadnych zastrzeżeń. „Wolverine: Logan” został wydany w standardzie, do którego przyzwyczaiła nas Mucha Comics. Twarda oprawa, kredowy papier, solidne tłumaczenie w wykonaniu Jacka Drewnowskiego. Nie dość, że nie ma się do czego przyczepić, to w ramach materiałów dodatków dostajemy kilka szkiców Risso i eksplikacje Vaughana.

I tylko dalej tęsknie do tego starego, dobrego Logana...

Brak komentarzy: