środa, 23 lipca 2014

#1673 - Spawn. Architects of Fear

Na początek mała ciekawostka z cyklu „zawirowania umysłu Krzysztofa T.”. Otóż uwielbiam postać Spawna, zarówno w wykonaniu Ala Simmonsa, jak i Jima Downinga. Mam kilka wydań zbiorczych, głównie z przygodami tego drugiego, ale nie mam najmniejszego zamiaru kupować cyklu ”Spawn: Origins”. Dlaczego? Bo rok temu obiecałem sobie, że nie będę kupować archiwalnych serii, które mają więcej niż cztery pięć tomów tomów. 



Zważywszy na to, że obecnie nie publikuje się wydań z nowymi przygodami tej postaci, a starych kupować nie zamierzam, musicie być przygotowani na to, że jeśli będę recenzował jakąś pozycję z tym herosem w roli głównej, to raczej coś w stylu pozycji, którą zajmę się dzisiaj. A jest nią wydany w marcu 2011 roku one-shot „Spawn: Architects of Fear”.

Trzy kata temu, gdy rzeczony komiks ukazał się na rynku, Al Simmons był już wspomnieniem. Na łamach regularnej serii swoje rządy rozpoczyna Jim Downing, który do dziś tam pozostaje. Pomimo to oryginalny Spawn dostał jeszcze liczący sobie 64 one-shot. Co ciekawe, zainteresowanie tą pozycją wśród fanów było dość spore. Czyżby tęsknili za wiecznie użalającym się nad sobą niedoszłym generałem piekieł? Niestety, komiks delikatnie mówiąc, nie zachwycił. Nie można traktować go inaczej, jak odcinanie kuponów od marki, która i tak najlepsze lata miała już dawno za sobą.

„Spawn: Architects of Fear” przywrócił dawno nie widziane w serii anioły. Ethaan, jedno z takich właśnie stworzeń, chce odzyskać dla nieba jedną z najpotężniejszych broni. W tym celu postanawia wykorzystać Spawna, lecz ten naturalnie nie chce angażować się w konflikt między niebem i piekłem. Ethaan jest jednak  wie, jak zmienić zdanie Simmonsa. W tym celu posłuży się jedną z niewielu osób, której klątwa Spawna nie zniszczyła jeszcze życia – jest nią brat Ala, Marc Simmons.


Tak, postać brata głównego bohatera jest tak znana i popularna, że nie istnieje nawet na serwisie Comicvine. To jedno zdanie właściwie służy za całość mojej opinii o warstwie fabularnej komiksu. Generalnie wszystko jest tu nie takie, jak być powinno. Proces powstawania tego one-shotu wyobrażam sobie mniej więcej tak. Najpierw wydajemy komiks z postacią, która zabiliśmy trzy lata wcześniej. Ok, zawsze może to być jakaś historia umieszczona chronologicznie kilka lat wcześniej. No to z kim kiedyś walczył Spawn? O, anioły nam pasują. Więc wymyślmy szybko postać anioła, o której wcześniej słowem nie wspomnieliśmy i dodajmy do tego Marca, którego też wcześniej nigdzie nie było, chociaż w serii „Spawn” mieliśmy do czynienia chyba z wszystkimi członkami rodziny, ale o kimś tak ważnym jak brat Ala Simmonsa NIGDY nie wspomnieliśmy. Luzik, mamy to? No to teraz znajdźmy szybko kogoś, kto nam to wszystko narysuje.

Nie chce silić się na złośliwości, ale przyznać muszę, że lektura „Spawn: Architects of Fear” co moment dziwiła mnie tym, że autorzy kompletnie nie liczą się z mitologią bohatera i tym, co wydarzyło się w poprzednich przygodach. Może i wyszłoby to dobrze, ale fakt, że dziś już właściwie nikt nie pamięta o tym, że w niebie są niejacy Architekci, a na Ziemi zapodziała się megapotężna broń jest znaczący. Ten one-shot miał szansę stać się ważną pozycją w mitologii postaci Spawna, lecz przez miałkość scenariusza, który w skrócie i tak ostatecznie skupił się na starciu pomiędzy oboma Simmonsami, a Ethaanem, mocno tę szansę ukróciła. Chociaż w historii pojawiło się mnóstwo nowych postaci, żadna z nich nie została obdarzona jakimkolwiek charakterem, a cała intryga jest głupia jak but. 

Bo jak ma się chociażby do stu pierwszych numerów comiesięcznej serii? Zupełnie nijak. Ba, nawet postać Ethaan dość mocno kłóci się z tym, co już dowiedzieliśmy się na łamach „Spawna” o Niebiosach. Nie poruszyło by mnie o tak mocno, gdyby za scenariusz nie odpowiadał Todd McFarlane. Owszem, anielica jest kobietą, lecz w niczym innym nie przypomina zadziornych wojowniczek, które niegdyś gościły w serii. Co prawda według tego co można wyczytać w komiksie, zarys fabuły stworzył niejaki Arthur Claire (także i na jego temat Comicvine milczy), ale kto jak nie twórca postaci ma dbać o fabularną ciągłość i logikę tego, co oferuje się czytelnikowi? Niestety, ale fabuła w „Architektach strachu” leży i kwiczy. Na szczęście jest coś, co one-shot ten ratuje od najniższej oceny.


Właściwie nie „coś”, a „ktoś”. Jest nim francuski artysta – Aleksi Briclot. Jeśli o czymkolwiek w „Spawn: Architects of Fear” można wypowiedzieć się dobrze, to z całą pewnością o warstwie graficznej. Briclot jest znany głównie z tworzenia grafik do „Magic: the Gathering”, a opisywany przeze mnie album stanowi prawdziwy popis jego umiejętności. Artysta ten dysponuje stylem, który idealnie pasuje do opowieści ze Spawnem. Nawet interpretacja Szymona Kudrańskiego nie przypadła mi do gustu tak bardzo, jak jego wizja generała piekieł. Briclotowi można zarzucić właściwie tylko jedną rzecz – bardzo łatwo pomylić go ze Stjepanem Sejicem. Jednak dla fana, wielkiego fana Sejica, nie jest to żaden powód aby obniżać ocenę komiksu.

Nie dajcie się zwieść grubości komiksu - całość liczy niby 64 strony, ale tak naprawdę sama historia zostało pomieszczona na 40. Kolejnych piętnaście zajmuje galeria prac Aleksiego Briclota, w której znajduje się miks gotowych ilustracji ze szkicami i projektami postaci. Co prawda ilość dodatków zawsze cieszy, lecz akurat w tym przypadku warto zastanowić się czy nie lepiej byłoby poświęć kilka stron więcej na sam komiks. Być może wtedy fabuła byłaby nieco mniej dziurawa.

„Spawn: Architects of Fear” to rzecz, której nikomu z czystym sumieniem polecić nie mogę. Co prawda komiks  kosztuje stosunkowo niewiele, bo niecałe 7 dolarów, lecz nie ma w nim nic ciekawego oprócz rysunków. 2.5/6

Autorem tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.

Brak komentarzy: