piątek, 11 lipca 2014

#1659 - The Shadow

„The Shadow Knows!”

Tak, wiem, nie da się w bardziej oczywisty sposób zatytułować tekstu o tej postaci, ale jeżeli ktoś ma aż tak ikoniczny cytat, jak The Shadow właśnie, to chyba jeszcze większą zbrodnią było by go nie wykorzystać. To tak jak z Avengers i z ich „Avengers assemble!”, zawołaniem, które jest od lat znakiem rozpoznawczym (i towarowym) największej marki Marvela, którego nawiasem mówiąc brak Justice League. Spider-Man ma swoje „z wielką siłą, idzie wielka odpowiedzialność”, a The Shadow ma wyżej wspomniany tekst... Ale właściwie powinienem wypisać jego pełną wersję:




Dla osoby z Polski najlepszą i często jedyną okazją (niestety) poznania tego bohatera był film z 1994, w którym Alec Baldwin gra tytułową rolę, a reżyser stara się nam sprzedać film, który powstał tylko po to, aby zarobić na sukcesie „Batmanów” Tima Burtona. Owe „niestety” nie dotyczy samego filmu, który nie jest wcale zły, jeśli nie liczyć beznadziejnego castingu na postać głównego antagonisty, (ale o tym później). Owo „niestety” dotyczy smutnego faktu, że postać istniejącą od roku 1930 poznaliśmy dlatego, że ktoś chciał bardzo naśladować Batmana, mimo że to Batman był naśladowcą Shadowa.

Czyli czasem dobrze poświęcić czas na krótką lekcję historii.

The Shadow narodził się w 1930 jako narrator cyklicznego słuchowiska zatytułowanego „Detective Story Hour”, które było radiową adaptacją historii z magazynu „Detective Story Magazine” (ach te kreatywne nazwy!). Założenie było proste - seria kryminalnych słuchowisk ma mieć narratora, który swoim głosem ma być bardziej mroczny i bardziej złowieszczy, niż same sprawy poruszane w programie. Z nazw zaproponowanych przez twórców wybrano właśnie The Shadow (wśród proponowanych było także The Sleuth). Mały zabieg okazał się sukcesem – sukcesem na tyle okazałym, że słuchacze program utożsamiali go z postacią jego narratora, a nie z jego właściwym tytułem. Doprowadziło to do sytuacji, w której owi słuchacze szli do kiosków szukać reklamowanych w programie opowiadań kryminalnych i nie pytali o właściwy tytuł (czyli wspomniane „Detective Story Magazine”) tylko prosili o „The Shadow”, czyli coś czego wtedy jeszcze w kioskowych witrynach nie wystawiano.

Ta mała konsternacja doprowadziła wydawcę (Street and Smith Publications) do podjęcia decyzji o wypuszczeniu nowej serii groszowych historii, zatytułowanych „The Shadow” właśnie (debiutowała 1 kwietnia 1931). Pracę nad tymi nimi powierzono Walterowi B. Gibsonowi (piszącemu pod pseudonimem Maxwell Grant). Co ciekawsze, Gibson tworząc książkową wersję zupełnie nie trzymał się tego, co słuchacze znali z radia. Przede wszystkim „The Shadow” Gibsona stał się aktywnym uczestnikiem zdarzeń, a nie tylko wszechwiedzącym narratorem. Używając wszystkich popularnych środków tamtych lat, Shadow stał się protagonistą czerpiącym mocno z literatury noir, przygodowych komiksów prasowych, jak i horrorów oraz przeróżnych weird fiction. Głos „cienia” dostał aparycję na równi zainspirowaną Draculą i protagonistami czarnych kryminałów.


Ale wcale nie chcę pisać tu o książkowym The Shadow, ani o The Shadow znanym ze słuchowiska, którzy mimo że są fascynującymi tematami, mijają się nieco z założeniami tej strony. Chcę pisać o komiksowym The Shadow i dlaczego jest podobnie fascynującą i ważną interpretacją tego zjawiska, jakim był (i jest obecnie) The Shadow.

Syndykalistyczne molochy, jak Street And Smith miały zawsze zwyczaj eksploatowania swoich marek na wszystkie możliwie sposoby. Słuchowisko i opowiadania nie były jedyną próbą zarobienia na sukcesie Cienia. W 1940 roku zaczęto publikować komiksy umiejscowione w świecie znanym z opowiadań Maxwella Granta. Historie komiksowe Shadowa skakały między zupełnie nowymi przygodami, adaptacjami jego magazynowych historii, a miszmaszem dwóch powyższych. Innymi słowy, wydawca robił wszystko by wyciągnąć z franszyzy jak najwięcej fabuł (i kasy, rzecz jasna), które mogły ukazywać się bez żadnych opóźnień. Niestety, uważam, że komiksy, z tego okresu, nie są tak ciekawe, jak ich literackie odpowiedniki. Nadmiar uproszczeń, przekroczenie tej bezpiecznej dozy przaśności jaką oferuje masowy komiks - to niestety w 3/4 wypadków nie były historie broniące się po czasie i docierające do wrażliwości kogokolwiek, kto przekroczył już 12 rok życia. Tak przynajmniej było do 1970 roku, gdy DC komiks położyło łapy na licencji do postaci. Od tego momentu The Shadow żyje głównie w komiksie i tak pewnie zostanie zapamiętany przez większość. Komiksy połączyły w jedno dwie interpretacje postaci – tę znaną z opowiadań, i tę kojarzoną ze słuchowiskiem radiowym.

Tak, jak z czasem świat książkowego The Shadow rozrastał się, tak słuchowisko radiowe zmieniało swoją formułę, czyniąc ze swojego gospodarza centralną postać. Obydwie te interpretacje różniły się od siebie. Wersja książkowa to alter ego Kenta Allarda. Był on bardziej realistyczną postacią, która do walki z przestępczością używała głównie nowinek technicznych (coś Wam to przypomina?). W słuchowisku radiowym, pod maską Cienia ukrywał się Lamont Cranston. On z kolei posiadał nadnaturalne zdolności, które między innymi pozwalały mu ukryć mu swoją obecność poprzez manipulowanie świadomością ludzi w swoim otoczeniu (książkowy The Shadow po prostu skrywał się w zaułkach i zacienionych miejscach). Cień ze słuchowiska radiowego dostał enigmatyczną przeszłość, która sugerowała (całkiem popularny wtedy w popkulturze motw) odbycie tajemnych nauk w dalekich zakątkach Azji. Podobne rozbieżności mieliśmy w postaciach drugoplanowych (Margo Lane, jako miłość Shadowa) i wielu przeciwnikach.


Z czasem wersja książkowa zacząła pobierać do swojego świata pewne aspekty radiowej interpretacji. Tak właśnie do opowiadań trafiła Margo Lane, tak jako postać pojawił się Lamont Cranston (jeszcze nie jako jedno z alter ego głównego bohatera). To były pierwsze zapowiedzi tego, co zrobiono w komiksie.

I to jest ten The Shadow, którego znamy dziś, wszystko, co najlepsze w obydwu interpretacjach postaci. Co jest w tym wszystkim zabawniejsze, ostatecznie to właśnie komiksowa wersja posłużyła za bazę wcześniej wspomnianego filmu z Baldwinem bardziej nawet, niż książkowy oryginał. Dalekowschodnia magia i technologia. Siatka agentów werbowanych z ludzi, którym zamaskowany heros uratował życie. Próba odkupienia win za życie sprzed przemiany w Shadowa. Wszystko, z czego komiks superbohaterski czerpał przez niespełna 80 lat swojego istnienia znajdziecie w tej jednej postaci.

W okresie gdy Shadow ukazywał się pod szyldem DC Comics udało mu się pojawić w komiksach Batmana pisanych przez Dennisa O'Neila. Stworzono wtedy jeden z najpopularniejszych (choć najbardziej kontrowersyjny po dziś) komiksów o nim przenoszący go w czasy współczesne autorom i czytelnikom, czyli „Blood And Judgement” Howarda Chaykina (dziejące się w latach 80, wydana w 1986 roku) Swoje łapy położył na nim też Bill Sienkiewicz. Działo się dużo i bez wątpienia działo się więcej, niż w latach 90, gdy The Shadow ukazywał się w Dark Horse Comics.


Dark Horse postanowiło (bezpiecznie) cofnąć Shadowa do lat trzydziestych i powierzyć pisanie serii człowiekowi odpowiedzialnemu za pierwsze lata The Shadow w DC (czyli przed „Blood And Judgement”), Michealowi Kalucie (następne bezpieczne zagranie). Stworzono w ten sposób idealne komiksy dla starych fanów, które jednak nie były w stanie dać czytelnikowi nic ponad udawane poczucie nostalgii za historiami z lat 30 i 40. Ma to swoje dobre strony, ma też złe. Największą z wad jest to, że po odważnych historiach Chaykina i Helfera postać najzwyczajniej stanęła w miejscu. Zdaję sobie sprawę, że każdy ma swoje priorytety, ale zachowawcze podejście do postaci o takim potencjale jak The Shadow jest po prostu strzałem w stopę.

I może dlatego tak bardzo cieszy mnie fakt, że The Shadow obecnie należy do Dynamite Entertaiment, wydawcy, który bardzo lubuje się w skupowaniu licencji postaci „z tamtych lat”, jak i publikowaniem historii o postaciach już ogólnodostępnych (tzw. public domain). Dynamite naraz pozwoliło rozwijać się kilku interpretacjom tej postaci, bez pręgierza jakim jest continuum w klasycznych komiksach wielkich wydawnictw. W tym samym momencie dostajemy regularną serię „The Shadow”, dziejącą się w latach 30, której pisania podejmują się tak odważni scenarzyści, jak Garth Ennis, i tak rozeznani w klimacie noir jak Victor Gishler. Do tego John Wagner otrzymał możliwość pisania serii o pierwszych latach tego herosa, gdy David Liss piszę współczesną serię o jego upadku. Każdą z nich możemy interpretować jak chcemy, jako większą część jednej całości lub trybuty dla różnych okresów w jego karierze. Ale przede wszystkim, nie licząc nielicznych wpadek (jakim był crossover między Green Hornetem i The Shadow) są to całkiem dobre lektury pozwalające poczuć klimat postaci i zaspokoić oczekiwania starych fanów.

Mówimy po postaci, która zasługuje na rozpoznawalność, jak żadna inna. Choćby po to, aby zadośćuczynić jej za to, jak Bob Kane ukradł całą historię Maxwella Granta, aby napisać pierwszy numer Batmana („The Case Of The Chemical Syndicate”) i jak bardzo inspirował się rysami tej postaci tworząc samego Batmana (no chyba, że już nikt nie pamięta, że kiedyś Nietoperz biegał z dwoma pistoletami).


Więc może czas dać szansę komuś innemu niż Batmanowi, który obecnie jest jednoosobowym NSA bez krztyny osobowości. Może przyszedł moment, by poznać więcej komiksów o bohaterze lat trzydziestych, którzy nie chodzą w gwiaździstym sztandarze. I może warto polubić historie o postaci, która zupełnie nie była w stanie sprzedać się w Hollywood. Uwierzcie mi, gdy mówię Wam, że naprawdę chcecie mieć na półce np. „The Shadow: Fire Of Creation”, w którym Garth Ennis pokazuje, że dalej jest w stanie pisać komiksy, które prezentują rzetelną historię, a nie tylko szokować wulgarnością. Zaufajcie mi, że mam rację gdy próbuję Was przekonać do zainwestowania w aktualny przedruk The Shadow od Howarda Chaykina, który stworzył tam naprawdę przekonującą postać tajemniczego miejskiego mściciela, która nie ustępuje tworom jakie Frank Miller tworzył w podobnym czasie („Daredevil: Born Again”, „Batman: Year One”). Naprawdę nie powinno się ignorować postaci, która stała się szablonem, z której skopiowano Batmana i którą Alan Moore ustawił za jedną z głównych inspiracji dla postaci V z „V for Vendetta”.

Autorem powyższego wpisu jest Jakub Górecki. Więcej tekstów jego autorstwa znajdziecie na Pulp Warsaw.

Brak komentarzy: