wtorek, 8 lipca 2014

#1653 - Za Imperium 2. Kobiety

Czytając „Za Imperium” nie mogę uwolnić się od skojarzeń z „Jądrem ciemności”. Tak, wiem, nie powinno się interpretować jednego tekstu przez pryzmat lektury innego, ale na swoje usprawiedliwienie mogą dodać tylko, że powieść Josepha Conrada to jedna z moich ulubionych lektur i ciągle siedzi mi w głowie. A Merwan i Vives (oraz Sandra Desmazieres) nie pomagają o niej zapomnieć, bo w „Kobietach”, drugim tomie zaplanowanego na trylogię cyklu, uruchomiają kolejne skojarzenia.





Na początku „Jądra ciemności” znajduje się fragment, stanowiący poniekąd klucz od interpretacji całości. Zanim jeszcze akcja utworu zdąży się przenieść w deltę rzeki Kongo, na pokładzie jolu wycieczkowego „Nelly” Marlowe spotyka się między innymi z narratorem powieści. Zanim jeszcze rozpocznie swoją opowieść o tym, co spotkało go afrykańskiej dziczy, będzie mówił o Londynie. „To miasto należało kiedyś do najmroczniejszych miejsc na ziemi” – powie. W zamierzchłych czasach na tych terenach musiała wylądować rzymska ekspedycja, która w imieniu imperium zaczęła podbijać nowe ziemie. „Wyobraźcie go sobie: odkomendowany na koniec świata, gdzie morze ma odcień ołowiu, pod niebem zasnutym chmurami jak dymem, płynie okrętem prymitywnym niczym concertina w górę tej oto rzeki (Tamizy-przyp.KO) z prowiantem, rozkazami i czym tam jeszcze. Mielizny, piaszczysta gleba, grzęzawiska, puszcze, dzicy, prawie żadnego pożywienia odpowiedniego dla cywilizowanego człowieka, nic do picia oprócz wody prosto z Tamizy. Ni śladu falerneńskiego wina, ni szansy zejścia na ląd (…) Chłód, mgła, burze, choroby, poczucie wygnania i zbliżającej się śmierci – śmierci czyhającej wszędzie, w powietrzu, wodzie, lesie”.

Brzmi znajomo?

„Za Imperium” leży bardzo daleko od gatunkowych konwencji. To nie opowieść przygodowa, to nie komiksowe kino spod znaku miecza i sandałów, to nie epicka kostiumowa superprodukcja, tylko rasowy komiks autorski. Nawet artystyczny, mówiąc brzydko. Merwan i Vives snują opowieść o mierzeniu się z nieznanym, o zderzeniu cywilizacji z tym, co pierwotne. Posiłkują się przy tym instrumentarium charakterystycznym dla produkcji mainstreamowych i (jak przypuszczam, bo ostateczny werdykt będzie można wydać jedynie po lekturze ostatniego tomu) odwołują się do narracji postkolonialnych.  W „Kobietach” oddział prowadzony przez Glorima Cortisa zmęczony niekończącą się podróżą dociera do rajskiej polany. W jej pobliżu udaje schwytać się kobietę, a wysłany na zwiady oddział odkrywa osadę zamieszkałą jedynie przez przedstawicielki płci pięknej. 

Co stało się z mężczyznami? Czemu wśród mieszkanek nie ma ani dzieci, ani starców? Skąd wzięły się tam rzymskie zbroje i tarcze? Virgil, jeden ze zwiadowców, nie ma czasu na zadawanie sobie takich pytań. Chwalący się swoim seksualnym temperamentem, nie zważając na jakiekolwiek niebezpieczeństwa zaczyna brać udział w lokalnym rytuale przypominającym orgię. Choć jest ogarnięty graniczącą z obłędem chucią, postępuje jak typowy przedstawiciel „cywilizacji” – chce podporządkować sobie „dzikuski” za pomocą siły. Chcąc posiąść każdą z kobiet zupełnie zapomina o misji powierzonej przez cesarza, zapomina o honorze i człowieczeństwie, a w szaleństwie kopulacji chce, aby ogłoszono go bogiem.



„(…) czuje, jak zewsząd otacza go najprawdziwsza pierwotna dzikość: tajemnicza dzikość odludzia tętniąca w lasach, dżunglach i sercach pierwotnych ludzi. Nie jest mu dane jednak wtajemniczenie w ten dziki świat. Musi żyć w samym centrum czegoś, co niepojęte i wstrętne. Równocześnie jednak odczuwa wolno narastającą fascynację – oczarowanie wypływające z obrzydzenia. Rozumiecie go? Z każdym dniem coraz większy żal, coraz silniejsze pragnienie ucieczki, poddanie się, nienawiść.”  

Virgil, bohater który dawał się lubić chyba najbardziej dzięki swojemu rubasznemu usposobieniu, nie tylko w pełni pokazuje tę grozę dziczy, ale również ludzką słabość do uleganiu złemu. W tym kontekście bardzo ciekawie jawi się postać dowódcy oddziału. Na Glorimie wszystkie trudności, jakim musiał stawić czoła, wszystkie przeszkody, jakie musiał pokonać nie robią żadnego wrażenia. Wydaje się niema perfekcyjną wojskową maszyną, która do samego końca wykonuje powierzone mu rozkazy. Nic nie może go powstrzymać, nic nie może go złamać. Ale skąd bierze swoją siłę? Co trzyma go przy zdrowych zmysłach? I wreszcie – czy jest coś, co może go wreszcie złamać?

Pod względem formalnym komiks prezentuje się wyśmienicie. Kilkustronnicowa sekwencja obłędu Virgila została fenomenalne zilustrowana przez Vivesa, podobnie zresztą jak pościg Statuma za uciekinierką. Artysta, od banalnych „pleców konia” ucieka w swobodny, mocno umowny i karykaturalny rysunek, kojarzącym się ze stylem choćby Janka Kozy. Narracja jest perfekcyjnie zmontowano, przez opowieść się płynie, a całości znakomitego efektu dopełniają barwy nałożone przez Sandrę Desmazieres.


Dla mnie „Za Imperium” to jeden najlepszych komiksów nie tylko bieżącego roku, ale przede wszystkim jedna z najciekawszych pozycji, jakie w ogóle ukazały się na naszym rynku. Nie sądzę, żeby trzeci tom miał cokolwiek tutaj zmienić, bo doszły mnie słuchy, że jest słabszy od dwóch poprzednich. Jakikolwiek by nie był, nie zatrze już wrażenia, jakie wywarły na mnie „Honor” i „Kobiety”.



Brak komentarzy: