wtorek, 10 czerwca 2014

#1622 - Curse of Spawn

Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a pierwotnie ukazał się on na łamach bloga poświęconego Image Comics, na który serdecznie zapraszam.

Swego czasu marka „Spawn” cieszyła się ogromną popularnością. Stworzony przez Todda McFarlane’a antybohater stał siętak dużym przebojem na rynku, że kwestią czasu były kolejne spin-offy i mini-serie związane z Spawniverse. Jednym z pierwszych tytułów tego typu, a dziś niestety trochę już zapomnianym, był cykl „Curse of the Spawn”. Seria w całkiem niezłej formie doczekała się 29 numerów, z czego większość można kupić w formie czarno-białego wydania zbiorczego. W dzisiejszej odsłonie „Z archiwum Image” postaram się zachęcić Was do lektury tej serii, ale już niekoniecznie pod postacią wspomnianego trejda.



Premierowy numer „Curse of Spawn” ukazał się we wrześniu 1996 roku. Była to seria umieszczona w uniwersum stworzony przez McFaralne`a. Historia napisana przez Alana McElroy`a rozpoczyna się od futurystycznej historii, przedstawiającej czytelnikowi Daniela Llanso. Chłopak ten żyje na Ziemi zniszczonej konfliktami pomiędzy ludźmi, niebem oraz piekłem i wskutek pewnych wydarzeń zostaje nowym Spawnem. Po latach nie do końca wiadomo, czy historia ta jeszcze należy do kanonu, ze względu na wielokrotnie przebudowaną po drodze mitologię Spawna. Obecnie pierwsze cztery numery „Curse of the Spawn” możemy traktować raczej jako ciekawostkę pokroju durnowatego „Spawn/WildC.A.T.S.”, ale za to jaką ciekawostkę! Daniel nie zdobył przychylności czytelników i zniknął z kart komiksu po czwartym numerze, lecz jego historia jest moim zdaniem jednym z najciekawszych akcentów całej serii. Posiadała odpowiedni dla Spawna mrok, a przy tym interesującą fabułę, świetne rysunki Dwayne’a Turnera, więc właściwie wszystko, co mogło przykuć czytelnika do lektury.

Po tym świetnym otwarciu, „Curse of the Spawn” wraca do teraźniejszości, a więc do roku 1997 i na łamach serii zaczynają się już jak najbardziej kanoniczne historie z udziałem postaci z drugiego planu regularnej serii „Spawn”. Zaryzykuje twierdzenie, że gdyby nie ten on-going, prawdopodobnie nie doczekalibyśmy się solowej serii „Sam and Twitch”, którą do dziś uważam za jedną z najlepszych rzeczy, jaką czytałem od Image. Dlaczego? Ponieważ numery od piątego do ósmego to pierwsza fabuła, w której dwaj detektywi grają pierwsze skrzypce. McElroy pokazuje, że tkwi w nich znakomity potencjał na własny miesiącznik. Co prawda jego historia nie umywa się do tego, co z Samem i Twitchem zrobi Brian M. Bendis, lecz i tak jest to interesujący kawałek lektury.

Nie chcę wchodzić tu w szczegóły każdej kolejnej historii, więc wypiszę tylko kto dostawał swoje pięć minut w kolejnych numerach serii. Byli to kolejno: Angela, Jessica Priest (która „została” zabójczynią Ala Simmonsa po tym, jak Rob Liefeld zabrał Chapela ze struktur Image Comics), Malebolgia, Tony Twist, Raenis (Spawn z przeszłości), Overt-Kill, Marc Simmons (brat Ala), a także postacie wymyślone tylko na potrzeby tej serii, jak na przykład złowroga Suture.


Ważne jest to, że dopóki scenarzystą „Curse of the Spawn” jest Alan McElroy, seria nie schodzi poniżej całkiem dobrego poziomu, w przyjemny sposób rozwijający i dodający wątki do mitologii cyklu „Spawn”. Wyjątkami są w zasadzie tylko trzy numery. Dwa opowiadające o Malebolgii, lecz ich scenarzystą jest Brian Haberlin – z zawodu człowiek od nakładania kolorów, a także one-shot opowiadający o człowieku polującym na Zombie Spawna w alternatywnej przyszłości. Dobry poziom historii Alana McElroy’a jest dość zaskakujący, ponieważ jest to człowiek odpowiedzialny za scenariusz do filmowej odsłony „Spawna”, nad którym wypada spuścić zasłonę milczenia.

Również pod względem rysunkowym nie możemy narzekać. Większość serii zilustrował Dwayne Turner, lecz w związku z tym tytuł ten ukazywał się regularnie, co mogło niektórych zaskakiwać, czasem potrzebował on zastępstwa. Na szczęście jego brak w pięciu numerach nie był znowu mocno odczuwalny, ponieważ zastępujący go Clayton Crain talentem ustępował mu jedynie w niewielkim stopniu.

„Curse of the Spawn” jak na standardy ówczesnego Image Comics jawi się jako historia bardzo dobra, konsekwentna, lecz z pewnością nie będąca komiksowym mistrzostwem świata. Oczywiście tytuł ten dotknęły zawirowania sądowe i w opublikowanym w czerni i bieli wydaniu zbiorczym zabrakło kilku zeszytów. Posiadający przewrotny i nieprawdziwy tytuł „Best of Curse of the Spawn” zbiór pomija sześć numerów, dotyczących postaci wokół których prowadzone były postępowania sądowe, a więc Angeli oraz Tony’ego Twista. Tak się składa, że te kilka numerów w niczym nie ustępowały tym, które w zbiorze się znalazły.


Dodatkowym argumentem przeciwko inwestowaniu we wspomnianego trejda, jest brak kolorów, o którym także już pisałem. „Curse of the Spawn” niebywale traci na braku barw i nie wynagradza to nawet przyzwoita cena komiksu. Niektóre plansze wyglądają zbyt ciemno i momentami czytelnik może się pogubić w tym co widzi. Dodatkowo, trejd ten liczy sobie ponad 500 stron i jest wydany jedynie w miękkiej oprawie, co w przypadku takiego giganta zawsze jest obarczone ryzykiem krótkiej żywotności komiksu. Innymi słowy, lekturę komiksów polecam jak najbardziej, ale zdecydowanie nie w formie zbiorczej, którą oferuje nam obecnie studio należące do Todda McFarlane

Brak komentarzy: