poniedziałek, 9 czerwca 2014

#1620 - Bazgrołki. Czyli: opowieści z czepaka

Autorem poniższego tekstu jest Bartek Biedrzycki, komiksowy człowiek orkiestra - scenarzysta, wydawca i publicysta komiksowy, podcaster i bloger.

Komiksy dla dzieci są ostatnio w modzie, a przynajmniej takie odnoszę wrażenie. To dobrze, bo rynek i środowisko zafiksowane na udowadnianiu wszystkim, których to i tak nie obchodzi, że historyjki obrazkowe nie są dla dzieci, wcześniej zaniedbali trochę ten segment. Wydawnictwa komiksowe zakładają „dzieciowe” imprinty, wydawnictwa książkowe sięgają po „picturebooki”, jest tego więcej, więcej i więcej. I dobrze, bo to są dobre rzeczy. Takie pozycje, jak seria „Hilda”, prace Samojlika czy Tana – to po prostu świetne produkcje.



Siłą rzeczy ta moda musiała doczekać się w końcu jakiegoś komentarza środowiskowego i pokusił się o niego Fil Wiśniowski, obrazoburca i prześmiewca, autor zinów niestroniący od undergroundowej tematyki i stylistyki. Facet, któremu bliższe są cycki i absurdalne żarty stworzył album, zatytułowany „Bazgrołki. Czyli: opowieści z czepaka”. Tym, którzy twórczość Fila znają sama nazwa dużo podpowie, w końcu to szef Bazgrolle, publikującego wielce radosne samizdaty z cyckami, wymyślną przemocą, żartami o dupie i wieloma innymi charakterystycznymi elementami. Czytelnicy dotychczasowi, zanim nawet otworzą okładkę, rozpoznają bez pudła Kurczaka i inne postacie znane dotąd z „dorosłych” produkcji Wiśniowskiego.

W tej sytuacji pierwszym pytaniem, które się nasuwa, jest oczywiście „czy to aby dla dzieci?” Uspokajam – tak. Oczywiście to lektura z przymrużeniem oka, ale jak najbardziej nadaje się dla czytelnika nieletniego. Chociaż może pod pewnym nadzorem.

Bohaterami „Bazgrołków” jest grupka dzieciaków ze szkoły podstawowej – ich wiek nie jest nigdzie precyzyjnie określony, ale sama obserwacja interakcji dziewczyńsko-chłopackich pozwala potwierdzić tę tezę z dużą pewnością. W pewien sposób są to bohaterowie umowni, ikoniczni – znajdziemy na kartach tego komiksu wszelkie możliwe i niezbędne w podwórkowym życiu postacie – skaczące na skakance dziewczyny, śliczną koleżankę, młodszego brata, ganiającego wszystkich łobuza ze swoim przydupasem, a także, oczywiście, rodziców, sprzedawcę z osiedlowego spożywczaka oraz postaci w świecie dzieci zawsze obecne, czyli stwory wymyślone i fantastyczne.


Poszczególne, miejscami dość luźno powiązane ze sobą epizody, układają się w niespieszną opowieść o życiu podwórka – codzienne spotkania pod trzepakiem, damsko-męskie podchody i wojny podjazdowe, straszliwe tajemnice i niezwykłe przedsięwzięcia, zwieńczone finałem tak niesamowitym i tak fantastycznym, że przeżyć te przygody może jedynie dziecko. Żaden dorosły nie miałby najmniejszych szans w starciu z takim światem – myślę, że po prostu wyrośliśmy już z umiejętności radzenia sobie z cudownością otaczającą wszystkie te drące ryja pod oknami istoty, utytłane błotem, z podrapanymi kolanami, skaczące w gumę w poprzek chodnika.

Tutaj ujawnia się w Filu wielka, a niespodziewana wrażliwość. Autor wchodzi w ten, dla wielu dawno zapomniany świat, jakby nigdy z niego nie wyszedł. Ot, po prostu, zbiega po schodach i już jest „pod czepakiem”. Ludek, Kurczak, Marza i ich przyjaciele są ujmująco autentyczni, po dziecięcemu nieoszukani, a w swojej ikoniczności i archetypiczności rozrzewniająco prawdziwi. To są te dzieciaki, z którymi bawiliśmy się sami ćwierć wieku temu. Są chłopacy zbierający deski i gwoździe, są długowłose małolaty, do których wzdychali wszyscy w klasie i młodsze rodzeństwo, plączące się pod nogami, ale jednak na swój sposób fajowe i będące częścią naszej paczki.

Fil w zadziwiający sposób połączył tutaj dwa nurty, estetycznie podobne, lecz pod względem znaczenia odległe. W bardzo pojemnej formule komiksu dla dzieci, nasyconej magicznym realizmem jak z najlepszych południowoamerykańskich wzorców zaserwował starszemu pokoleniu sentymentalną wyprawę, jaką uprawiała dotąd Sowa w „Marzi” czy Śledziński w „Na szybko spisane”. Niby tylko opowiadając o fantastycznych perypetiach grupki przyjaciół, wrzucił ich nie w świat dzieci współczesnych, lecz w dawno miniony świat dzieci z końca PRL`u. To dzisiejsi 30+, rodzice podrastających dzieciaków, bawili się w bazy z desek na drzewie, plądrowali ogródki działkowe i to tylko nasze pokolenie mogło odnaleźć legendarny, zakopany pod ziemią czołg, w dodatku z niepozostawiającym żadnych wątpliwości orłem i napisem „102” na kadłubie.


Wiśniowski stworzył produkt dobrze znany nam z kina familijnego – każdy na pewno zna tę sytuację, kiedy na filmie dla dzieci rzeczony target żre popcorn,  gapi się w ekran i nie ma bladego pojęcia, czemu  rodzice, którzy przyszli z nimi na seans ryczą zgodnie śmiechem w zupełnie niezabawnych momentach. Takie też są „Bazgrołki” – małolaty znajdą w nich kilka zabawnych przygód, kilka kolorowych postaci, kilka niezwykłych wydarzeń. Ich rodzice przejrzą się w dzieciarni spod „czepaka” jak w zwierciadle. W bohaterach tego komiksu zobaczymy samych siebie sprzed wielu, wielu lat. Często tak wielu, że zapomnieliśmy, jacy byliśmy – zdawałoby się – jeszcze wczoraj.

Fil to czarodziej; pozornie specjalista od żartów o gównie i cyckach, pokazał, że pod tą pozerską szorstkością, etosowym DIY z mocnym wykopem kryje się twórca niezwykle wszechstronny, ciekawy i utalentowany. Bystry obserwator rzeczywistości i nieco tylko sentymentalny kronikarz. Autor o doskonałym warsztacie, świetnie radzący sobie nie tylko z techniczną i narracyjną warstwą komiksu, który potrafi stworzyć z fragmentów spójną, wciągającą fabułę, do tego naprawdę świetnie zilustrowaną, ale też człowiek, który wie jak sprytnie i niepostrzeżenie wrzucić do na pozór banalnej opowieści drugie dno; w jaki sposób wydobyć z czytelnika głębokie westchnienie zachwytu nad tym, co właśnie nam tym małym albumem przypomniał.

„Bazgrołki” to komiks dla dzieci. To komiks dla dzieci brodatych, cycatych, popijających kawę w drodze z biura do samochodu, dyskretnie fiksujących oczko w pończosze lakierem do paznokci pod biurkiem na branżowym spotkaniu i relaksujących się na pikniku za miastem przy piwie, z odpowiednio wyeksponowanymi tatuażami. To jest komiks dla wszystkich tych wewnętrznych dzieci, które nie pamiętają już, w którym zagajniku pod miastem Niemcy wycofując się przed Armią Czerwoną zakopali wielki skarb i wielkie bomby.


Powinniśmy wszyscy przeczytać ten komiks, a jak nasz własny Ludek albo Marza przyjdą z podrapanymi kolanami i w chlupiących błotem butach – powinniśmy zapytać ich, czy poznali jakąś ciekawą chmurkę, upiora albo czy znaleźli wielki skarb. Bo może właśnie wrócili z wielce tajnej bazuni tam, wiesz, tato, za garażami, gdzie nikt nie chodzi. I może, za ćwierć wieku, będą mieli farcik i nie zapomną o tym, co właśnie przeżyli.

2 komentarze:

Agnes pisze...

Ominęłabym przez tytuł.

Kuba Oleksak pisze...

No i popełniłabyś błąd!