piątek, 9 maja 2014

#1596 - Żywe trupy t.09: Tu pozostaniemy

Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a pierwotnie ukazał się on na łamach bloga poświęconego Image Comics, na który serdecznie zapraszam.

Zwykle w komiksowej wersji  „The Walking Dead” po tomie, który od początku do końca trzymał w napięciu dostajemy album, dzięki któremu możemy złapać oddech, tylko po to, aby w kolejnym znów drżeć o losy poszczególnych postaci. Skoro ósma odsłona serii zaserwowała nam jak dotąd największy zwrot akcji to zgodnie z powyższą zasadą w Tu pozostaniemy powinniśmy oczekiwać spokojniejszej lektury.


Dziewiąty tom „Żywych trupów” jest niejako nowym początkiem. Więzienie upadło i żywi opuścili je jedynie Rick, Carl oraz Michonne. Ta trójka wkrótce dołącza do osób, którzy opuścili je jeszcze przed atakiem Gubernatora. Leczenie ran przerywa pojawienie się trójki postaci, która może nadać sens dalszym próbom przetrwania. Jedną z nich jest Eugene, naukowiec twierdzący iż wie co spowodowało plagę zombie oraz dający nadzieję na to, że uda się ją zakończyć.

W „Here We Remain” po raz pierwszy poruszony zostaje wątek przyczyny apokalipsy zombie, ale w perspektywie całości albumu znacznie ciekawej wypadają dwa numery skupiające się na Ricku i Carlu. Podobny wątek pojawił się w niedawno zakończonym, czwartym sezonie serialu telewziyjnego, więc można pokusić się o małe porównanie. Wypada ono na korzyść komiksu, w którym Carl nie jest wkurzającym i wiecznie obrażonym nastolatkiem. Nie wiem, który z twórców serialu wpadł na to, by z syna głównego bohatera zrobić tak irytującą postać, zamiast trzymać się oryginału. W papierowej wersji da się go lubić, bo jest zaradny, odważny i całkiem trzeźwo myślący, a z drugiej strony to wciąż tylko młodzieniec, który potrzebuje ojca. Kirkman rozwijając relację ojciec-syn bardzo sprawnie pogłębia charakter dwóch, kluczowych postaci swojej sagi.

Cała reszta tomu jest już dokładnie tym, czego można było się obawiać/spodziewać. Gdy Rick, Carl oraz Michonne dołączają do grupy, która wróciła na farmę znaną z drugiej odsłony serii, zaczyna wiać przerażającą nudą, a niektóre postacie swoim zachowaniem nie tyle dziwią, co po prostu irytują czytelnika. Zdecydowanie najbardziej drażniła mnie Maggie, która na wieść o śmierci ojca zareagowała właściwie nijak, a o losy brata nawet nie spytała. Całemu temu wątkowi poświęcono w zasadzie dwie lub trzy strony, a przecież mamy do czynienia z dziewczyną, która na przestrzeni ośmiu ostatnich tomów została ostatnią przedstawicielką swojej całkiem licznej rodziny i aż prosi się o to, by poświęcić temu nieco więcej miejsca.


Co otrzymujemy w zamian? Wujka Dale`a i jego dobre rady, które były wkurzające, jak nigdy, chociaż jednocześnie wcześniej jego „a nie mówiłem” nie było aż tak trafne. Także Andrea drażni, ponieważ zachowuje się jakby gruntownie skurczył jej się iloraz inteligencji. O nowych postaciach nie można na razie powiedzieć ani nic dobrego, ani nic złego. Wspomniany już Eugene jest tajemniczy i nic więcej powiedzieć na jego temat nie można. Rosita robi za tło i jak na razie wydaje się, że jej postać wprowadzono tylko po to, by wśród nowych była jakaś kobieta. Najbardziej wyrazisty jest Abraham. Daje się poznać jako buc, a swoim dziwnym wyglądem przebija nawet dotychczasowego martwego już Axela. Serio, facet wygląda jakby pokłócił się z maszynką do golenia i posiada tak obciachowy wąsik, że nawet gdyby nic nie mówił, to zapadałby w pamięć czytelnikowi. Niestety, jak dotąd wyłącznie w negatywny sposób.

Kiedyś spotkałem się z opinią, że Charlie Adlard zaczął w „The Walking Dead” słabo, ale z każdym kolejnym tomem jego forma zwyżkuje. Kimkolwiek był autor tych słów, powinien raz jeszcze, lecz tym razem bardzo dokładnie przejrzeć całą serię i „Tu pozostaniemy”. W tym albumie rysownik nie tylko popełnił standardowy zestaw błędów, a więc brak konsekwencji w przedstawianiu postaci oraz gubienie proporcji, ale podczas lektury miałem wrażenie, że robił je częściej, niż zazwyczaj. Zaczynam zastanawiać się, czy Adlard nie powinien udać się na urlop, zamiast jeszcze bardziej zwiększać tempo swojej pracy, co miało miejsce niedawno, podczas publikowania „All Out War” dwa razy każdego miesiąca.


Pod względem edytorskim dziewiąty tom „Żywych trupów” jak zwykle tom pozbawiony jest jakichkolwiek dodatków. Także nic nowego nie mogę napisać na temat jakości wydania – Taurus nie zawodzi i oddaje w nasze ręce solidnie wydrukowany komiks w stosunkowo niskiej cenie. Szkoda tylko, że tym razem jego lektura nie powoduje rumieńców na naszych twarzach. Wystawiam słabą trójkę.

Brak komentarzy: